Artykuły

Nina Andrycz: Moje życie to Teatr Polski

- Gdy wchodziłam do garderoby, kończył się dla mnie PRL - mówiła w wywiadzie aktorka NINA ANDRYCZ.

JOANNA KOLIŃSKA: Jako kilkunastoletnia dziewczyna przyjechała pani do Warszawy z Kresów, z Polesia, gdzie się pani urodziła. Te pierwsze lata w stolicy opisała pani w powieści autobiograficznej "My rozdwojeni".

NINA ANDRYCZ*: Przyjechałam do Warszawy jako siedemnastolatka, po bardzo wcześnie obronionej maturze - zawsze dobrze się uczyłam. Zdałam egzaminy do sławnego wówczas w całym kraju Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej prowadzonego przez Aleksandra Zelwerowicza I poznawałam miasto jako studentka wynajmująca sublokatorski pokój u obcych ludzi na ulicy Niecałej, za - pamiętam dokładnie - 70 zł. To był duży pieniądz przed wojną.

W "My rozdwojeni" opisuje pani Warszawę oczyma dziewczyny chłonącej miasto, zanurzającej się w jego studencko-artystycznyrytm. Wspomina pani modne kluby, parki i... neony, których miasto było pełne wieczorami.

- Wówczas, jak się chciało błysnąć w towarzystwie, to się szło do Adrii, tam była taka kręcąca się podłoga. A z neonów najwyraźniej pamiętam do dziś ten, który reklamował mydło Jeleń Schichta. Wisiał na rogu Alej Jerozolimskich i Nowego Światu. W tym miejscu zdarzyła mi się kiedyś zabawna sytuacja: szłam, ucząc się roli i powtarzając tekst, gdy jakiś młody oficer powiedział do mnie: - Może zawołam taksówkę, bo pani chyba źle się czuje? - Nie, proszę pana - odparłam. - Ja ćwiczę!

Zaraz po skończonych studiach związała się pani z Teatrem Polskim i pozostała mu wierna przez ponad 60 lat.

- W pięć minut po zdanym egzaminie dyplomowym otwartym dla publiczności i dla dyrektorów z całej Polski zostałam zaangażowana do Teatru Polskiego. Nie powiedziałam wówczas dyrektorowi Szyfmanowi, człowiekowi wielce zasłużonemu dla kultury narodowej, że mury tego teatru zostały zbudowane według projektu znakomitego architekta Czesława Przybylskiego ożenionego z Różą Andryczówną, moją ciocią. Byłam bardzo ambitną dziewczyną, nie chciałam się niczym podpierać. Szyfman się potem dziwił: - Dlaczego pani mi nie powiedziała, że jest krewną moich przyjaciół? - Bo nie chciałam! Chciałam się wybić sama, bez wuja, bez cioci. I tak się zaczęło moje życie w Warszawie, nie na jeden sezon - bo podpisałam najpierw kontrakt tak jak wszyscy tylko na jeden sezon - ale na całe życie aktorskie.

Sławę w przedwojennej Warszawie przyniosła pani rola Solange w "Lecie w No-hant" Jarosława Iwaszkiewicza.

- Dzięki tej roli stałam się gwiazdą. Moja gaża z 250 zł skoczyła do 600. To był zawrotny pieniądz dla młodej dziewczyny. A dzisiaj młodzi wiedzą, że z teatru nie wyżyją, teatr stracił swoją suwerenną rolę. Teatr Polski jak każda instytucja artystyczna miał swoje dobre i złe czasy. Za Szyfmana to była niemal nieustająco dobra passa. Później bywało różnie. No, a w tej chwili jest tragicznie. Teatr Polski był areną mojej młodości, mojego zachwytu, miejscem mojej miłości oraz -jak to się czasem mówi - robienia kariery w zawodzie. Słowo "kariera" naprawdę pachniało przed wojną sławą, no bo jak się było uwielbianą przez Skamandrytów, jeśli Tuwim napisał na moją cześć wiersz, jeśli z Iwaszkiewiczem miałam zaszczyt przejść na ty...

Podobno dzięki niemu zaczęła pani publikować swoje wiersze?

- Tak, bo je pochwalił. Sama nie zdawałam sobie sprawy, czy są coś warte, czy nie, chowałam do szuflady. A propos: dla mnie Iwaszkiewicz nigdy nie był kolaborantem, był człowiekiem wielkiego formatu. Słusznie zrobił, że został prezesem Związku Literatów Polskich, mógł pomagać ludziom. Wracając do Teatru Polskiego: ten teatr był przed wojną największym i najpiękniejszym salonem Warszawy. Pamiętam marszałka Piłsudskiego, który siadywał w naszej rządowej loży, a jakże! Szyfman był na tyle mądry, że jak budował teatr, to zrobił dla rządu taką lożę, że można było wejść i wyjść niepostrzeżenie. Marszałek przychodził, jak coś go interesowało, a potem wychodził po cichutku. Myśmy byli oczywiście zachwyceni, że przyszedł.

Przed wojną żyła pani teatrem. Okupacja, jak sama pani pisze, przyniosła pani "wolność" od teatru i dystans do sztuki. Stała się pani innym człowiekiem. Jak wspomina pani tamte lata?

- Pracowałam jako kelnerka. Było ciężko, niemal głodowałam. Nasze Cafe Bar na dole w palarni Teatru Polskiego prawie nie zarabiało, ale za to konspirowaliśmy. Niemcy powierzyli "opiekę" nad tą placówką Igo Symowi, agentowi Trzeciej Rzeszy, ekskochankowi Hani Ordo-nówny, mojej miłości estradowej. Sym groził mj, mówiąc, że załatwi engagement filmowe w Wiedniu... Ubolewał, że ja się tak marnuję przy tym kelnerowaniu! Dał mi trzy dni do namysłu, ostrzegając, że inaczej wyciągnie konsekwencje. Ale w ciągu tych trzech dni zabito go. Ja nie grałam podczas okupacji z całą świadomością. AK nie pozwalała grać. I nie mam wyrozumienia, w odróżnieniu od nieboszczki Krysi Feldman, która miała złote serce dla tych, co kolaborowali.

Podobno podczas Powstania młodzi chłopcy mówili: "Póki Andryczka nosek sobie pudruje, nie zginiemy..."?

- Owszem. Byłam od początku do końca Powstania w Warszawie, brałam w nim bierny udział. Bandażowałam rannych tak jak masa warszawiaków, dyżurowałam w bramie, pomagałam, w czym mogłam i obserwowałam z rosnącym niepokojem, co się dalej z nami stanie.

Po wojnie znów wróciła pani do Teatru Polskiego. Inna epoka, inne czasy, ale pani nadal była gwiazdą tego teatru.

- Teatr odbudowano w ciągu paru miesięcy, mimo że był mocno zbombardowany i miał dziury w dachu. Był to okres heroiczny, wszyscy pracowali, nikt nie myślał o tym, że to dla PRL, tylko, że to dla Polski i Teatru Polskiego. Dyrektorem został tak jak przed wojną Arnold Szyfman, kierownikiem artystycznym Jarosław Iwaszkiewicz, a reżyserem naczelnym Juliusz Osterwa. Czegóż można było pragnąć więcej? Szyfman zachował się jak wielki pan, powiedział władzom: - Proszę panów, będę prowadził teatr państwowy tak, jakby był w dalszym ciągu mój! Graliśmy z wielkim entuzjazmem i radością, a towarzysz Bierut, siedząc w loży, ocierał z łez oczy, ponieważ w trakcie "Lilii Wenedy" i "Dziadów"

przypomniał sobie, że jest Polakiem... W roku 1949 z inicjatywy Jakuba Bermana Szyfmanowi bezprawnie odebrano teatr. Przeżył to ogromnie, wszyscy to przeżyliśmy. Ja przez długie lata harowałam jak dziki koń, ale ochoczo. Tak się składa, że im gorzej w kraju, im ciemniej, siermiężniej i smutniej, tym bardziej podobają się na scenie królowe, cesarzowe, wielkie damy, z dekoltem po pas, w tiulach, koronkach i perłach. Ja tych królowych w pewnym momencie miałam powyżej dziurek w nosie, ale nie mogłam się od nich wyzwolić, bo one przynosiły duży dochód finansowy, na królową chodzili wszyscy, od ministra do kucharki, absolutnie wszyscy!

Na panią chodzili, a nie na królową.

- I na mnie, i na królową. Wyzwoliłam się dopiero wtedy, kiedy zmieniłam emploi i przeszłam na drapieżne mieszczki w rodzaju pani Dulskiej. Ale to już było wiele lat później.

Kilka lat temu sama rozwiązała pani umowę z Teatrem Polskim. Czym się pani teraz zajmuje? Nad czym pani pracuje?

- Piszę trzecią część wspomnień i mam problem, bo obiecałam mężowi, Józefowi Cyrankiewiczowi, że nie opiszę lat z nim spędzonych. Muszę jakoś delikatnie obejść jego dramat, tak by móc opisać swoje życie i role. Fakt, że gdy wchodziłam do swojej garderoby i zapalałam światło, kończył się dla mnie PRL. Oprócz pracy nad książką wystąpiłam ostatnio w filmie Jacka Bławuta - prowizoryczny tytuł: "Entree" - i w czarnej komedii Zanussiego "Serce na dłoni". Niedawno powstał też film dokumentalny o mnie autorstwa Elżbiety Protakiewicz. Ostatnia jesień była pracowita.

Zawsze mieszkała pani w Śródmieściu. Jakie miejsca były i nadal są dla pani ważne?

- Łazienki, Starówka, niektóre zakamarki ulic - w dalszym ciągu lubię Niecałą, chociaż ona jest tak odmieniona. Bardzo lubię park Saski, cmentarz, na którym jest pochowana mama - na Woli i ten, gdzie leży dziadek Ludwig Andrycz - na Starych Powązkach. Lubię też Krakowskie Przedmieście, chodziłam tam niegdyś do kawiarni Żmijewskiego... I przyzwyczaiłam się już do Pałacu Kultury. Widzę go codziennie z moich okien.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji