Artykuły

Reminiscencje. Dzień trzeci

Spektakle powinny w spory sposób przyczynić się do ożywienia towarzyszącej festiwalowi dyskusji o "opowiadaniu" - wszystkie wprost, na równi z tematem opowiadanej historii, podejmują problem sposobu jej opowiadania - o trzecim dniu Krakowskich Reminiscencji Teatralnych pisze Jan Czapliński z Nowej Siły Krytycznej.

Spektakle jednego aktora - rzecz znana. Ale spektakle dla jednego widza zdarzają się zdecydowanie rzadziej. Ile razy możemy w takim przedsięwzięciu uczestniczyć, tyle razy okazuje się, że to niewyczerpane pole dla badania sposobów doświadczania teatru, że to zaproszenie do interakcji ograniczonej teoretycznie tylko na tyle, na ile sami ją ograniczymy, zawieszeni pomiędzy intymnością, a teatralnością sytuacji bezpośredniego spotkania z aktorem. W "Rashomon: truth lies next door", spektaklu szwajcarskiej grupy Mikeska:Plus:Blendwerk, uczestniczymy (bo nie - "oglądamy") od początku do końca sami, przechodząc do kolejnych pokojów podrzędnego motelu. Próbujemy dociec "kto zabił", wysłuchujemy opowieści kolejnych osób zamieszanych w morderstwo, rozmawiamy z nimi, pijemy wspólnie rumianek dla uspokojenia. Z jednej strony próbujemy rozwikłać kryminalną historię, z drugiej - odpowiedzieć sobie na bezustannie obecne pytanie o własną rolę zarówno w niej samej (bo jako przesłuchujący jesteśmy w niej "fabularnie" obecny), jak i w spektaklu. Część odpowiedzialności za teatr została tu w dosłowny sposób przerzucona na widza, niejako zobligowanego do podjęcia zaproponowanej roli - jej podjęcie wiąże się z łamaniem odnajdywanych w sobie na bieżąco barier. Jak zachować się, kiedy nagle przekroczone zostają wszelkie granice - kiedy twarz aktora znajduje się trzy centymetry od mojej twarzy, a ja, skoro podjąłem rolę, powinienem właśnie coś powiedzieć? Jak zachować się, kiedy w ciemnym pokoju przez kilka minut w ciszy patrzymy na siebie w lustrze? Jak zachować się, kiedy zostaje pozostawiony samemu sobie, a wszystkie drzwi w pokoju okazują się zamknięte? Przechodząc do kolejnych pokojów, brnę jednocześnie przez niejasną historię i przez dwuznaczność własnej sytuacji, równolegle rozwikłuję kryminał i zagadkę mojego uczestnictwa.

Na koniec, już po wyjściu z "motelu", można na niego spojrzeć z góry, tak jakby twórcy lekką ręką machnęli na całą magię doświadczenia i pokazywali całość "od kuchni" - drewniane boksy wszystkich pokojów, tuż obok stół operatora, monitory śledzące zapis kamer, paleta dźwiękowca. Układa się to w poznanie sytuacji od wewnątrz i od zewnątrz, przejście przez labirynt pokojów i ogarnięcie go jednym spojrzeniem . Ale obnażenie technicznej strony projektu niczego nie zmienia - bo nawet świadomość obecności czuwającego nad całością zespołu technicznego i znajomość sztuczek stojących za wcześniejszym zaskoczeniem nie zmieniają faktu, że spotkanie z aktorami i uczestnictwo w historii posłużyły wytworzeniu prawdziwego przeżycia.

"Little red (play): herstory" to pierwszy spektakl powstałej w 2003 roku międzynarodowej grupy andcompany" jest zrealizowana w konwencji ciągłego żartu, zabawy, żonglerki nazwiskami słynnych postaci minionego stulecia, jego wydarzeniami i wyznaczającymi porządek historyczny przełomami - twórcy skupiają się jednak przede wszystkim na komunistycznej utopii, na największej niezrealizowanej obietnicy zeszłego wieku. Wita nas aktor ubrany w maskę Kaczora Donalda - jego postać, wespół z Myszką Miki, posłuży za chwilę do oskarżenia Walta Disneya o całe zło światowego kapitalizmu. A przy okazji zrymuje się z szybkim żartem o republice Donalda Tuska. I jednocześnie przetrze szlak dla kolejnej postaci z bajki - Czerwonego Kapturka. Tak mniej więcej wygląda mechanizm tworzenia tej sztuki - żartobliwe przepisywanie wielkich ideologii, utopii, narracji na rzeczy małe, pozornie banalne, na sprawy absolutnie jednostkowe i partykularne. I dlatego znaczenie tytułowej "herstory" nie odwołuje się w jakiś szczególny sposób do feminizmu (jako idei), tylko do prywatnej i jednostkowej historii reżyserki Nicole Nord z jednej strony, i do zabawy komunistycznym odczytaniem bajki o Czerwonym Kapturku z drugiej. Do znalezienia Czerwonego Kapturka w prywatnej historii reżyserki - będącej jako dziecko "po złej stronie muru", jeżdżącej na wakacje z RFN do NRD, sercem komunistycznej, choć żyjącej na zachodzie - "West Germany communist girl".

"Little red (play): herstory" to, z perspektywy fabularnej, okraszona poetyckimi monologami o czasie podróż do przeszłości, wysłanie Czerwonego Kapturka w celu rozliczenia z komunistyczną utopią, postawienie małej przodowniczki pracy w roli "temponautki", tej, która zawraca bieg historii. W praktyce czwórka aktorów będzie przeplatała kolejne sceniczne akcje - bieganie i przepychanki w założonych na głowy wielkim (czerwonym) zegarze, monstrualnej (czerwonej) masce Myszki Miki, (czerwonym) kasku astronauty, strzelanie do siebie pistoletami na kapiszony, ciągnące się w nieskończoność przesłuchania krążące wokół tematu komunizmu, wreszcie - uspokajające sceniczny bałagan rozmowy rozpoczynające się za każdym razem od słów "Porozmawiajmy o wielkości i słabości" (Lennona/Hitlera/Jezusa/Disneya itd.). W modelu "chatroomu" wyraziście ujawnia się sposób podejścia do historii w Little red - jakby twórcy w jasny sposób odwoływali się do tezy o końcu historii, jakby chcieli pokazać, że o historii nie da się już mówić w porządku historycznym, a tylko fragmentarycznym - i dlatego szatkują własną rozmowę o XX wieku, bezlitośnie tną przywoływanie komunizmu i innych jego największych narracji (nacjonalizmu, kapitalizmu, faszyzmu), rozdzielając je między historyczne fakty, a błahe anegdotki, między ostrą grę świateł i mocne elektroniczne dźwięki, a spokojną rozmowę w ciemności, między dowcip, a powagę. Historyczne mechanizmy, o których mówią członkowie andcompany&Co., próbują tu jednocześnie zostać wcielone w porządek sztuki, wykorzystane w technikach budowania spektaklu. Patronuje temu żart, zabawa, dająca dystans do samych siebie - "Little red (play):herstory" nie próbuje zmieniać świata i nie próbuje przekuć oswojonych niepowodzeń XX wieku w receptę na skuteczną ideologię dla wieku obecnego. Próbuje, poniekąd genialnie, oddać porządek minionej historii w porządku rozmowy o niej. To chyba niezła podstawa do dalszej rozmowy. "Temple of time" - spektakl zaczepiony o prześledzenie antygeograficznej idei ZSRR, część druga trylogii, została przez twórców już zapowiedziana.

"Fragile!" ze słoweńskiego Teatru Mladinsko to kolejny teatralny eksperyment zaprezentowany na festiwalu. Historia przybyłych do Londynu bałkańskich emigrantów zostaje przetworzona na scenie w podwójny sposób - obserwujemy aktorów odgrywających swoje rolę w wybudowanym na scenie blueboxie, a jednocześnie na podwieszonym nad sceną ekranie widzimy gotowy materiał filmowy z komputerowo nałożonymi na pustą przestrzeń blueboxa wnętrzami. Podobnie jak w "Little red", i tu można odnaleźć paralelę między historią a sposobem jej opowiadania - podróż do lepszego świata, pełniejszej i bardziej uporządkowanej przestrzeni Europy Zachodniej zostaje tu ukazana w porządku "ulepszania" tego, co dzieje się na scenie, wypełniania pustej przestrzeni działań aktorskich kompletną rzeczywistością filmu. Historia - która mogłaby zabrzmieć skądinąd poruszająco - zostaje tym samym wzięta w potężny nawias - bo nie tylko widzimy aktorów w ich "podwójnej obecności" (scena/ekran), ale widzimy też, jak tani i kiczowaty jest powstający film, jak tandetne są środki wykorzystywane do jego tworzenia. To nie najnowsze technologie generowania kinowych hitów, a ręczna prowizorka - do filmowych "fotosów" są tu wykorzystywane miniaturowe, ręcznie klejone makietki, a nakładane na blueboxa tła są gorszej jakości, niż zdjęcia robione komórką. Logicznie, także lepszy świat Zachodu wcale nie okazuje się szczególnie przyjazny - emigranci borykają się z problemami z pracą, dokumentami, miejscowym nacjonalizmem. Wszystko jak w tanim filmie. Więc właściwie dlaczego nie pokazać tego w tanim filmie?

Te trzy spektakle powinny w spory sposób przyczynić się do ożywienia towarzyszącej festiwalowi dyskusji o "opowiadaniu" - wszystkie wprost, na równi z tematem opowiadanej historii, podejmują problem sposobu jej opowiadania, w wyraźny sposób pochylają się nad kwestią teatralnej narracji, skłaniając tym samym do zastanowienia się nad możliwymi modelami przetwarzania historii w teatrze. I, co chyba nie bez znaczenia, do zauważenia, że ważne staje się przepisywanie podejmowanego tematu na wykorzystywane przez teatr techniki, odnajdowanie teatralnego lustra dla opowiadanej historii - co w prostej linii kieruje ku zaangażowanemu modelowi teatru, teatru tworzonego w bardzo polityczny sposób. Teatru, który chce w świadomy sposób wpisać się w nasze współczesne, różnorodne narracje.

PS. W tekście poświęconym drugiemu dniu Reminiscencji pisałem o przedstawieniu "Mill/Maslow" Komuny Otwock. Wyświetlane przy wejściu do teatralnej sali projekcje przypisałem spektaklowi, podświadomie łącząc ich wydźwięk z artystycznymi działaniami KO. Za pomyłkę ogromnie przepraszam obie strony - autora instalacji zatytułowanej "Słowa/Words", Dariusza Błaszczyka/cókierka, oraz zespół Komuny Otwock. Instalacja nie ma ze spektaklem nic wspólnego, wyświetlana była również w pozostałe dni festiwalu, zadziałała tu tylko moja nadproduktywna wyobraźnia. Za błąd raz jeszcze przepraszam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji