Artykuły

Na czworakach

Jak daleko "jesteśmy" (jak mawiają wszyscy lekarze, w tym i doktor Racapan - Andrzeja Szczepkowskiego) od "Aktu przerywanego", który chciał być grabarzem teatru zasianego, a jednocześ­nie zwiastunem i manifestem jedynego teatru czyli realistycznego teatru poety­ckiego czyli Teatru Różewicza. Udało się Różewiczowi wmówić - wielu krytykom, publiczności - że istotnie jest takie zja­wisko, jedyne, niepowtarzalne, jak Teatr Różewicza. Ale sam poeta nie wierzył w jego istnienie. Eksperymentował, poszu­kiwał, trochę powielał "Kartotekę" - na bardzo wygodnym fotelu poetyckim, w którym "podmiot liryczny" miał tłuma­czyć i "załatwiać" wszystko, odparować każdy zarzut, każdą wątpliwość, każdą sugestię. Wiedział zresztą, że jest niety­kalny i niedosiężny, jako znakomity po­eta, na konto więc poety broił - na scenie.

Robi to również w swym najnowszym utworze "Na czworakach", wystawionym przez Jerzego Jarockiego w warszawskim Teatrze Dramatycznym - jednak ra­czej z przyzwyczajenia niż z istotnej po­trzeby. Są więc błazeńskie szatki poety-filozofa, są dosadne wyznania, gdzie ko­go i dlaczego ma - ale spoza tej starej rekwizytorni wyziera twarz poety inna niż dotąd. To już nawet nie wątpliwości, to świadomość - przegranej? jakiegoś punktu dojścia, od którego zacznie się no­wy punkt wyjścia? a może tylko przej­ściowej "niemożności" pozostawania na­dal na scenie "Różewiczem jakiego zna­my"?

Są tu dwie sprawy: pisarskiej godności, uczciwości i odwagi oraz poszukiwania nowej drogi. Pierwszą "ustawia" już sam tytuł sztuki, ujmujący ją w drwiącą sa­tyryczną klamrę: przed poetą i dramato-pisarzem Mistrzem Laurentym. (znakomi­te "Studium środowiskowe" Z. Zapasiewicza) pełzającym (czy tylko "dla bła­zeństwa"?) na czworakach - wszyscy pełzają na czworakach, a przede wszy­stkim ci, z których mistrz kpi najokrut­niej. Można pod tego Mistrza podstawić przynajmniej kilku pisarzy (żyjącycn i nieżyjących), ale można też - jak w każdym utworze Różewicza przeznaczo­nym na scenę - odnaleźć elementy au­tobiografii, autoironii, autosatyry.

Ale druga sprawa dotyczy już wyłącz­nie autora "Kartoteki" i jego programu poetycko-teatralnego. I można zaryzyko­wać, że nie jest to jeszcze jedna pułapka na krytyków. Po całej sztuce porozrzuca­ne są już nie pytajniki lecz refleksje o charakterze diagnoz i postulatów: skoń­czyć z eksperymentowaniem, które pro­wadzi do nikąd.

Są jeszcze elementy pastiche'u i parodii - zarówno w planie formy jak i moty­wów fabularnych (z wiodącym motywem Faustowskim, stanowiącym przejrzystą aluzję do współczesnej polskiej wersji tego tematu), jest satyra na krytyków i lekarzy, na orderowy ceremoniał, na współczesny "trójkąt", nawet na pisow­nię.

Co zrobi z tego tekstu teatr? Budulec na przestawienie był rożnej jakości, ale w rękach Jarockiego - nie po raz pierw­szy - uzyskał jednolitość i zwartość. Powstało przedstawienie bardzo intere­sujące. I bardziej "Różewiczowskie" niż tekst. Jarocki na przykład przetasował epilog (prolog) w ten spusób, że od po­czątku jesteśmy w muzeum Mistrza, kwestie z epilogu przemieszały się z ak­cją pierwszego planu, Laurenty jest w tym samym stopniu żywy co umarły - więc i postulowana po raz pierwszy przez Różewicza i utrzymana przez niego w utworze jedność akcji (oraz miejsca) - została właśnie "po Różewiczowsku" roz­bita przez Jarockiego jak w "Kartotece". Reżyser "zmaterializował" też "widzenie" Lautentego w faustycznej scenie "kusze­nia" go przez Pudla-Mefista (Józef Nowak zabawnie i oryginalnie przekazuje tę postać, mieszcząc się przy tym w za­łożonej przez reżysera równie oryginal­nej konwencji "operowej"). Czyni to w sposób bardziej agresywny niż u Goethe­go, bo Dziennikarka-Małgorzata (M. Krajewska) uwielokrotnia się, a wdzięki dziewcząt ukazane są "jak na dłoni". Po­łączył też reżyser postaci Pelasi i Wdo­wy (z przewrotną wręcz "prostotą" gra ją pysznie Ryszarda Hanin), każąc jej porodzić Hermafrodyta (scena "porodu" jest jakąś satyryczną aluzją do znanej naturalistycznej sekwencji z filmu "Trze­cia część nocy"), zrobionego tradycyjny­mi raczej środkami przez Tadeusza Bartosika. Wreszcie Jarocki przerzuca nie­które kwestie Laurentego na Pelasię; no a kończy przedstawienie również inaczej niż w tekście. Laurenty, nafaszerowany przez Pelasię gęsimi piórami w teatrze unosi się, a po chwili lekko opada z roz­winiętymi już skrzydłami, krążąc przez pewien czas nad sceną. Inaczej jest w tekście, gdzie Laurenty bezskutecznie pró­buje wznieść się w górę. Reżyser okazał się więc większym optymistą od autora. I oczywiście lepszym dramaturgiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji