Artykuły

Portret bękarta

Z pięknej powieści wyrodził się tylko kikut spektaklu. Nic dziwnego, że do takiej realizacji nikt przyznać się nie chce. Sukces ma wielu ojców, a porażka reżyserię zespołową - o "Portrecie Doriana Graya" w reż. zespołowej w Teatrze Wybrzeże pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Wybrzeże to teatr pełen niespodzianek. A to prapremiera okazuje się premierą ledwie. A to znikają aktorzy z obsady przedstawień (bez względu na stan przygotowań i czas pozostały do premiery). Nieważne też, kto zaczyna przygotowywać spektakl i, jak się okazało w przypadku ostatniej realizacji, nieważne, kto go kończy. Przeważnie efekt jest taki sam - daleki od ideału, dyplomatycznie rzecz ujmując. "Portret Doriana Graya" doskonale wpisuje się w czarny PR, konsekwentnie uskuteczniany przez władze Teatru Wybrzeże w tym sezonie.

Jak wygląda bezpański Dorian Gray? Nijako. W tym rzecz. Metaforą przedstawienia jest jego scenografia, a właściwie jej brak - to pusta matowo blaszana przestrzeń, pozbawiona jakichkolwiek kolorów (te zapewnia jedynie gra świateł - np. czerwień w przypadku scen aktów seksualnych). Nie ma na niej nic poza paroma metalowymi krzesłami pozostawionymi gdzieś w kącie. Co jakiś czas któryś z aktorów wpycha na scenę tak samo bezpłciowy stolik na kółkach. Pojawiają się za to przeróżne rekwizyty, ale im należy się osobny akapit.

Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że dzisiejszy Dorian Gray ma portret namalowany laserem? Że wszelkie detale, niuanse i niedomówienia, z jakich budował swą powieść Oskar Wilde, należy ociosać aż do samego kadłubka i przepisać na nowo (adaptacja Jakuba Roszkowskiego). Tylko wtedy z arcydzieła literatury światowej powstanie prymitywna sensacyjka, jaką Wybrzeże zaczyna uraczać swoich widzów (poprzednia premiera, "Loretta" w reż. Michała Kotańskiego, to intryga i wykonanie w stylu serialu "Daleko od noszy"). Gdański "Portret" oprócz amoralizmu oraz konfliktu dobra i zła reprezentowanego w powieści, okazuje się być też dramatem rodzinnym. Występny Dorian (Piotr Domalewski) uwodzi nie tylko kuzynkę Henryka, Gadys (Justyna Bartoszewicz), ale i jego małżonkę Wiktorię (Marzena Nieczuja-Urbańska). Henryk (Mirosław Baka) nawet się z nią rozwiedzie. Takie wariacje na temat powieści Wilde`a, bądź dużo bardziej egzotyczne ich odpowiedniki (dopisana scena meczu tenisowego Gladys, gdy nagle z nadscenia "spływa" ławka z poczekalni, bohaterowie siadają na niej skierowani w stronę widowni, a przez scenę przelatują piłki tenisowe - czasem lecą górą, przeważnie jednak turlane są po scenie, gdy Henryk wywołuje je magicznym zaklęciem "aut") charakteryzują przedstawienie od początku do końca. Końca, który nie jest tożsamy z rozwiązaniem intrygi powieści. W praktyce stanowi całkowite jego przeciwieństwo.

Aktorzy pozostawieni samym sobie, ratują się za pomocą swoich wcześniejszych ról. Dokonał się dzięki temu niecodzienny przegląd premier z ostatnich dwóch sezonów. Spektakl, zamiast Henryka Wottona rozpoczyna tytułowy bohater "Tytusa Andronikusa", choć właśnie Mirosław Baka jako jedyny, w kilka dni, w jakie naprędce sklecono to przedstawienie, potrafił stworzyć pełnowymiarową postać. Inni bohaterowie pozostają papierowi. Wiktoria Marzeny Nieczuji-Urabańskiej przypomina Laurę ("Spalenie Matki"), Gladys Justyny Bartoszewicz blisko do Sophie ("Loretta"). Monumentalne sceny w blasku czerwieni, choćby czarna msza u Doriana i jego wyuzdane orgie, nasuwają skojarzenia z inną gdańską realizacją - "Księżną d`Amalfi", a sposób prowadzenia roli Doriana Graya przez Domalewskiego chwilami kojarzy się z grą Pawła Tomaszewskiego jako Oskara Matzeratha ("Blaszany bębenek"). Dochodzi do tego zaczerpnięta z teatru Wiktora Rubina metoda relacjonowania najbardziej drastycznych zdarzeń (morderstwo na Bazylim) poprzez bezpośredni zwrot do publiczności i inne Rubinowe efekty obcości ("Lilla Weneda").

Całe dwugodzinne przedstawienie, oprócz wymienionych, posiada jeszcze jedną właściwość. Uporczywy, przesadzony formalizm. Wszystkie trudniejsze interpretacyjnie kwestie zostały niezdarnie zepchnięte w wyobraźnię widzów (ów słynny, intrygujący portret duszy Doriana Gaya portrecista Bazyli (Grzegorz Falkowski) "maluje" ustawiając swój laser tak, aby "pogłaskać" nim każdego widza - byśmy nie mieli wątpliwości, że ten portret może dotyczyć każdego z nas). Niektóre groteskowe zachowania aktorów ("gibanie się" Henryka i Doriana podczas jednej z pierwszych ich rozmów przypomina odbijanie głową piłki plażowej połączone z jednoczesnym przeciąganiem liny) nie prowadzą absolutnie do niczego. Na scenie panuje chaos. Nie ma rytmu, nie ma tempa. O "ruchu scenicznym" wspominać nie warto.

Na uwagę zasługują dwa wernisaże Bazylego dopisane do tekstu powieści. Pierwszy to jedyna w całym przedstawieniu chwila, gdy słynne bonmoty z powieści Wilde`a skrzą się od dowcipu. Malarz pokazuje sztucznej do granic możliwości arystokracji (tu w roli wziętego w nawias środowiska artystycznego) swoje obrazy, umieszczone oczywiście w wyimaginowanym przez widza świecie. Drugi wernisaż podstarzałego już Bazylego staje się rozpaczliwym karykaturalnym manifestem w stylu body-art (Falkowski rozbiera się do naga, rozmazuje jakieś barwniki po ciele i rzuca się na ścianę, a potem buduje metalową klatkę, w której stara się ukryć). Obie te sceny nie są jednak w stanie poprawić fatalnego wizerunku całości.

Spektakl zrobiony jest w sposób nieprzemyślany, sprawia wrażenie udramatyzowanej improwizacji na temat pobieżnie przeczytanej lektury. Spłyceniu uległy tutaj wszystkie ważne tematy poboczne, wyostrzeniu "modne" w Wybrzeżu kwestie gejowskie. Wiele scen niepotrzebnych i źle zrobionych utrudnia odbiór tych ciekawszych. Z pięknej powieści wyrodził się tylko kikut spektaklu. Nic dziwnego, że do takiej realizacji nikt przyznać się nie chce. Sukces ma wielu ojców, a porażka reżyserię zespołową.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji