Artykuły

Nie wszystko

Im bardziej Wojcieszek stara się mówić poważnie, tym mniej konstruowany przez niego świat pozwala w siebie uwierzyć - o spektaklu "Miłość ci wszystko wybaczy" w reż. Przemysława Wojcieszka w Teatrze Polonia pisze Dorota Kowalkowska z Nowej Siły Krytycznej.

"Miłość Ci wszystko wybaczy", ostatni autorski spektakl Przemysława Wojcieszka to kolejna opowieść z cyklu "pisane życiem", ku gwałtownemu wzruszeniu i pouczającej prawdzie. Jak każda narracja tego reżysera, rodzi się z niemal patetycznej intencji trwałego uwrażliwienia widza i przyjmuje kształt prostej historii, zaprogramowanej na poruszenie sentymentalnych strun, a często też uruchomienie empatii. Tym razem publiczność staje się świadkiem trudnego spotkania i opornie rodzącej się przyjaźni starego mężczyzny - Kazimierza (Stanisław Brudny) z dwudziestoczteroletnią Olą - wolontariuszką z opieki społecznej (Hanna Konarowska). Pan Kazimierz, chory na raka i pozbawiony rodziny, skazany jest na pomoc instytucji. Uczucie samotności rodzi w nim zgorzknienie i złośliwość, ograniczenia zdrowotne potęgują permanentną, ewokującą wybuchami wściekłości, irytację. Osobami, które w różny sposób towarzyszą jego starości, są pielęgniarz Eryk (Michał Piela/ Tomasz Kot) przychodzący z codziennym zastrzykiem oraz Patrycja (Monika Fronczek) - młoda prostytutka i jednocześnie kelnerka z włoskiej cukierni, która przynosi Kazimierzowi jego ulubione słodkości, dzieląc się przy okazji pikantnymi opowieściami zawodowymi.

Eryka i Patrycję zwiąże miłość. W tym samym czasie do mieszkania Kazimierza wtargnie, by później w nim zagościć, młoda kobieta oddana służbie samarytańskiej. Okazuje się, że Ola też cierpi z powodu samotności: rozczarowana nieudanymi związkami z mężczyznami uchodzącymi nie tyle za ekscentryków, co dziwadła, postanawia wypełnić swoje życie altruizmem. Reżyser przekonuje, że od miłości uciec nie można: Ola ulega fascynacji Kubą (Piotr Borowski), nowym lekarzem Kazimierza, uwielbiającym tango i zachowanie cyrkowego błazna. Jak łatwo się domyślić, tych dwoje także połączy miłość, a całość zwieńczy kojący jak maść na oparzenia happy end.

Przy użyciu tej opowieści, Wojcieszek znowu pod szkłem powiększającym ustawia relacje ludzkie, konfrontuje starość z młodością i odbywający się między nimi dialog. Nie dzieli głównych bohaterów barierą różnic doświadczeń pokoleniowych, budując sytuacje emocjonalnych napięć w naturalnie rodzącej się komunikacji, powstawaniu wspólnoty i ciekawości wzajemnego poznania. Ale zespół tych problemów autor wpisuje w dość banalną historię, podobną tym, które oferuje weekendowy pakiet familijnych filmów i seriali, opisujących polskie "tu i teraz", skomponowane z intymnych opowiadań o ludzkich bolączkach, jakie przecież wszyscy mamy - niekiedy identyczne, zazwyczaj podobne.

Wojcieszek robi wszystko, by wzruszyć i ten wysiłek, by wycisnąć łzę, odbiera wrażeniom moc i trwałość, gdy spektakl się kończy. Zaznaczanie paraleli między sceniczną narracją a doświadczeniami widzów, symetria między tkliwą fikcją a rzeczywistymi przeżyciami działa więc doraźnym wzruszeniem. I tylko pod warunkiem, że doświadczenie prywatne widza nałoży się na historię pana Kazimierza lub odwrotnie - teatralna opowieść przypomni (może nawet zacytuje) widzowi jego przeżycia, jak obcowanie z chorobą, starością, wspomnieniami wojny snutymi przez dziadka, trudne pożegnania osób, których się nigdy nie spotka.

Pomaga temu konstrukcja spektaklu (charakterystyczna dla narracji melodramatycznej): sinusoida przeplatających się fragmentów fabuły i regularnie po nich następujących, rozbudowanych wyznań bohaterów. Rozgrywane dynamicznie zdarzenia zatrzymują się, by ustąpić miejsca zwierzeniu, które ma być tożsame ze wzruszeniem widza. Taka kompozycja nie wynika jednak z oryginalnej koncepcji reżysera, ale z charakterystycznej dla przyjętego typu narracji (o czym przekonuje Ilona Łepkowska) łatwego mechanizmu wzruszenia widza, poprzez zmianę nastroju, sentymentalne opowiadanie.

O ile Wojcieszek opowiadanie to układa w tekście, o tyle nie steruje nim dość precyzyjnie na scenie. Opowiadają za niego aktorzy. Większość postaci została poprowadzona za pomocą kilku wyolbrzymionych cech: jak groteskowy doktor Borowskiego czy przerysowana Pati. Zresztą, postać prostytutki uwielbianej przez Kazimierza, dzięki niewątpliwym zdolnościom komicznym Moniki Fronczek, została zagrana błyskotliwie. Jednak po rolach Gwiazdki w "Był sobie Polak, Polak..." i Gołąbki w "Balkonie", chciałoby się zobaczyć aktorkę w rolach o innym "profilu" niż "lekko obyczajowy", w jaki wydaje się być powoli zakleszczana.

Najbardziej zaniedbana została rola Oli - bez mocnego charakteru, bez wyreżyserowanego działania, nijaka i bezbarwnie zagrana przez Hannę Konarowską.

Spektakl niesie brawurowy Stanisław Brudny. Jego postać, wrażliwca zakochanego w piosenkach Ordonki i tangach Piazzolli, człowieka pogodnego i zatroskanego o szczęście młodej dziewczyny, jest dynamiczna i wypełniona emocjami.

To zróżnicowanie wśród bohaterów, częsta szkicowość postaci i sytuacji daje nierówny spektakl i miałką historyjkę, w której tematy do refleksji bardziej się opowiada, streszcza, zaznacza, niż problematyzuje. Wówczas ogólnego wrażenia nie ratuje przeświadczenie o poczuciu humoru reżysera, który wydaje się wiarygodny i wnikliwy dopiero wtedy, gdy zaczyna się dystansować wobec opowiadanej rzeczywistości, analizować ją ironicznie albo z przymrużeniem oka (jak w scenie, gdy po usłyszanych wspomnieniach wojennych Kazimierza, pielęgniarz zaprasza Patrycję do kina na... "Katyń").

Im bardziej Wojcieszek stara się mówić poważnie, tym mniej konstruowany przez niego świat pozwala w siebie uwierzyć. Może dlatego, że samo wzruszenie, choćby podszyte największym optymizmem, nie wystarcza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji