Artykuły

Jestem niewyżyta w teatrze

- Mój problem polega na tym, że nie jestem skończoną pięknością, a jestem zbyt ładna, żeby być aktorką charakterystyczną - mówi TAMARA ARCIUCH-SZYC, aktorka Teatru Wybrzeże w Gdańsku, Panna Młoda w filmowym "Weselu".

Rozmowa z Tamarą Arciuch-Szyc, aktorką teatru Wybrzeże, na ekranie możemy ją oglądać jako pannę młodą w filmie "Wesele"

Wracam z "Wesela". Jak wyglądało pani wesele?

- (śmiech) Znacznie odbiegało klimatem od wesela filmowego według Smarzowskiego. To był jeden z najpiękniejszych dni w życiu. Mój teść gra w kaszubskiej kapeli, więc było sporo takiej muzyki. Zaprosiłam koleżanki i kolegów ze szkoły teatralnej, z którymi śpiewaliśmy różne piosenki. Bardzo romantycznie i wesoło. Nikt się nie upił i nie zatruł bigosem.

Jest pani zodiakalnym Baranem. Czy Tamara Arciuch jest kobietą upartą i twardą?

- Raczej nie. Zawsze staram się rozumieć motywację ludzkich działań. I czasem nawet mi to przeszkadza, że nie umiem walnąć w stół, czemuś się sprzeciwić. Nie jestem typowym zodiakalnym baranem, nie przebijam głową muru, nie rozpycham się łokciami, nie umiem się wykłócać. No chyba, że ktoś bardzo mnie wkurzy...

Potrafi pani ze złościć zbić talerz?

- Gdyby spotkała mnie taka historia, jak Kasię z "Wesela", to może nawet nie tylko waliłabym łopatą w..., (kinomani którzy już widzieli film, wiedzą o co chodzi, a dla tych którzy jeszcze nie oglądali, niech to pozostanie tajemnicą), ale byłabym zdolna zrobić jeszcze gorszą rzecz. Tyle tylko, że życie nie postawiło mnie w żadnej skrajnie dramatycznej sytuacji.

Jest pani matką pięciolatka. Czy Krzysiu będzie miał kiedyś rodzeństwo?

- Nawet ostatnio zaczął się o to dopominać. Myślę, że tak, choć wiadomo, że uprawiając zawód aktora trudno mi jest zdecydować się na kolejne dziecko. Musiałabym na jakiś czas zrezygnować z pracy. Wchodzę już w taki wiek - okolice trzydziestki - że jak się w tym czasie wypadnie z zawodu, to już trudno jest wrócić.

Boi się pani starzenia, utraty urody?

- Utraty sprawności boję się bardziej niż zmarszczek. Staram się nie stawiać na urodę, wręcz buntuję się przeciwko temu, że jestem postrzegana jako ładna panienka, która nie potrafi nic na scenie zrobić. Kiedyś, jeszcze w szkole teatralnej ktoś mi powiedział: będziesz lepszą aktorką, jak się trochę zestarzejesz.

Uroda to dar, ale dar który naznacza...

- Reżyserzy chyba boją się powierzać poważne role ładnym aktorkom... Mój problem polega na tym, że nie jestem skończoną pięknością, a jestem zbyt ładna, żeby być aktorką charakterystyczną.

Byłaby pani w stanie ostrzyc włosy na krótko?

- Gotowa jestem nawet ogolić się na łyso, gdyby rola w filmie tego wymagała.

Ma pani tak piękne oczy, że z powodzeniem mogłaby pani grać kobiety cierpiące.

- Dla aktora rzeczywiście oczy są bardzo ważne. Kiedyś padł pod moim adresem taki zarzut, że mam za długie rzęsy i to odwraca uwagę widza. Zabroniono mi wtedy tuszować rzęsy. Aktorstwo to jest w ogóle taki dziwny zawód, wszystko w urodzie może byś atutem, a w innym przypadku - przeszkodą. Zawsze mi się wydawało, że dobrze jest być wysoką kobietą. Ale pojawia się czasami problem, że nie ma dla mnie partnera.

Czy serial jest dla pani namiastką filmu kinowego, tęskni pani za kinem?

- No tak. Gram teraz w serialu Macieja Dejczera "Oficer". To jest zamknięta całość składająca się z trzynastu odcinków, czyli od początku wiemy, jak przebiega rozwój bohatera. To jest praca prawie jak w filmie. Myślę, że wszystkie aktorki w Polsce tęsknią za filmem. W naszym kraju nadal obowiązuje monopol na kino męskie. Nie powstają filmy typu "Godziny", w których kobiety są bohaterkami, ulegają przemianom. U nas nie ma takich filmów.

Najtrudniejsza rzecz w pracy przed kamerą?

- Powtarzalność. Najlepiej gram na pierwszym dublu. Jeśli podczas pierwszej próby pójdę "na full", to potem trudno jest mi to powtórzyć. W teatrze mamy więcej czasu, żeby utrwalić emocję. A w filmie, jeśli np. okaże się, że widać mikrofon w kadrze albo coś innego się zdarzy, wszystko trzeba powtórzyć, choć aktorsko było bez zarzutu. Był taki moment w "Weselu" - scena z Maciejem Stuhrem. Mamy grać blisko siebie, szeptać. W pewnym momencie podchodzi dźwiękowiec i mówi: "Musisz głośniej mówić, bo świetlówka bzyka..." A ona bzzz, bzzz, bzzz. Trochę byłam wtedy zła.

Popłakała się pani kiedyś ze złości wychodząc z planu?

- Nie, choć żal mi paru scen z "Wesela", które wypadły z filmu podczas montażu. W trakcie zdjęć jakoś sobie wyobrażałam postać Kasi i przeżyłam ją krok po kroku, a później kiedy część scen wypadła, Kasia stała się nieco inna niż ja ją widziałam. Jest to jednak nieuniknione. Teatr ma ten zasadniczy plus, że nikt ci nie potnie postaci.

Czy czuje pani, że po "Weselu" ma pani szansę na więcej propozycji?

- Bardzo bym chciała. Ale może byś też tak, że to będzie moja ostatnia rola filmowa. Nikt tego nie wie. Poza tym nadal jestem niewyżyta w teatrze. Na przykład w ubiegłym roku, kiedy kręciliśmy "Wesele" wypadłam trochę z obiegu teatralnego i potem nie miałam co grać. Teraz jednak przygotowuję się do nowego spektaklu Ingmara Villqista pt. "Helmucik". Gram tam starą kobietę. Jeśli ktoś zna jego dramaty, pamięta pewnie siostrę Evre... Premiera 5 listopada w Teatrze Wybrzeże.

Pani ulubioną aktorką jest...

- Podziwiam Dorotę Kolak. To jest kobieta, która potrafi się nieprawdopodobnie zmieniać. Podczas jednego ze spektakli nie poznałam jej, taka była zmieniona. Fascynuje mnie takie kreatywne aktorstwo.

Dziękuję za rozmowę.

Na zdjęciu: Tamara Arciuch-Szyc i Bartłomiej Topa w "Weselu" (reż. Wojciech Smarzowski).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji