Artykuły

Cholonek wraca do Poręby

"Cholonek" w reż. Mirosława Neinerta i Roberta Talarczyka w Teatrze Korez w Katowicach. Obejrzała Henryka Wach-Malicka z Dziennika Zachodniego.

Wbrew zapowiedziom realizatorów, sceniczna adaptacja książki Janoscha nie wydaje się być "kijem, włożonym w śląskie mrowisko". "Cholonek" w Teatrze Korez to udany i sprawnie zrealizowany spektakl, który - podobnie jak literacki pierwowzór - jednym po prostu będzie się podobać, a innych zmierzi przaśną dosłownością. Powiem więcej; sama książka Janoscha, gdy przeczytałam ją ponownie, nie wydała mi się już tak ostra, jak przy pierwszym spotkaniu. Przez ćwierć wieku od ukazania się powieści "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny" nauczyliśmy się na Śląsku, mówić o wielu kontrowersjach otwartym tekstem.

Wielką zaletą przedstawienia w Teatrze Korez jest przezroczystość adaptacji. Robert Talarczyk uchwycił atmosferę powieści i jej - wbrew pozorom "walenia po oczach" - wielowarstwowość i prawdę psychologiczną. Nawet patetyczny finał spektaklu odbiegający od beznamiętnej narracji autora, można uzasadnić konstrukcją całości, więc daruję realizatorom sine światło i scenę obłędu rodem z "Hamleta".

Rewelacyjna scenografia Ewy Sataleckiej - kuchenny kredens, który jednym ruchem można zmienić w kwitnącą łąkę lub ścianę oblepioną podobiznami Hitlera - perfekcyjnie organizuje mało wdzięczną przestrzeń sceny Teatru Korez. Skupieni pod tym kredensem ludzie wyjęci są jakby z prawdziwego domu w robotniczym osiedlu. Nawet dzisiaj w starych czynszówkach, starzy ludzie mają takie kredensy i niezmienne przyzwyczajenie wieczornego zbierania domowników przy kuchennym stole.

Przedstawienie w reżyserii Mirosława Neinerta i Roberta Talarczyka nie jest traktatem o wyrachowanym koniunkturalizmie, lecz o jego przyczynach. Cholonkowie i Świętkowie uwięzieni w biedzie, niewykształceni i pozostający od pokoleń w zaklętym kręgu familokowego getta, instynktownie nauczyli się społecznej mimikry, by przetrwać. Jedni zmieniają przynależność narodową, bo chcą wyrwać się z nędzy. Drudzy pozostają komunistami, bo to jedyny sposób na zamanifestowanie niezależności. Jeszcze inni piją, bo po spirytusie świat wydaje się jednak do zniesienia. Oglądani z zewnątrz, często nie budzą sympatii. Wielkość Janoscha polega na tym, że każe nam oglądać bohaterów od środka, z ich własnej perspektywy. A tam nikomu nie jest wygodnie. Jak Stanikom, którzy wyjechali do Niemiec, ale latami śnią o łące za ulicą Oślowskiego. I za nią tęsknią, a nie za Śląskiem polskim czy niemieckim.

Korezowy "Cholonek" to galeria postaci mocno zarysowanych i zróżnicowanych. Wśród nich króluje niepodzielnie Grażyna Bułka w roli pani Świętkowej, tak naturalna w swoim "jeeerona", że momentami zapominamy, że to w ogóle aktorka! Ciepła, dobra, wyrozumiała, a przy tym ładna i kobieca; chciałoby się taką spotkać w życiu... Nieodrodne jej córy też soczyste: Michcia - Ewa Grysko i Tekla - Izabella Malik, choć krańcowo różne w charakterach nie wyprą się pochodzenia. Stanik Cholonek w interpretacji Roberta Talarczyka to rola najtrudniejsza. Aktor z powodzeniem zagrał jednak bohatera, któremu starcza ambicji, choć nie starcza rozumu, by przewidzieć skutki przekwalifikowania się na Niemca. Dariusz Stach stworzył groteskową postać Detleva z poświęceniem; tego bohatera nijak polubić się nie da. Starego Świętka, spokój wcielony, zagrał Mirosław Neinert.

Na koniec łyżka dziegciu. W spektaklu, w którym założono narastanie grozy i refleksyjny finał, źle rozmieszczone są akcenty. Nadmiernie rozbudowana część obyczajowa, gęsta od zdarzeń i autentycznie komiczna, nie równoważy dramatyzmu ostatnich scen. Spektakl trwa ponad dwie godziny bez przerwy i bez szkody dla całości można przykrócić "wice" na rzecz historii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji