Artykuły

Ucho od szpilki

Aktorzy zbyt często bawią się lepiej niż widownia. Luźne zabawy, zaprawione ironią, zmierzające do deziluzji teatru i jego "otoczenia", nierzadko przypominają spotkanie towarzyskie, którego część jest zarezerwowana dla wtajemniczonych - o spektaklu "Każdy/a. Sztuka moralna" w reż. Michała Zadary w Teatrze Studio w Warszawie pisze Dorota Kowalkowska z Nowej Siły Krytycznej.

"Pamiętasz coś ze średniowiecza?" - pyta Krzysztof Skonieczny Stanisława Brudnego, starszego kolegę aktora, w jednej ze scen najnowszego spektaklu Michała Zadary: "Każdy/a. Sztuka moralna". Chodzi o pomoc przy przeczytaniu fragmentu łacińskiego tekstu. To pytanie równie przewrotnie zadaje widzowi sam reżyser, który w trawestacji moralitetu "Everyman" deklaruje, że "chce wziąć na poważnie uniwersalizm tej sztuki" i odbierając jej posągową powagę teologicznej wykładni, zamierza mówić o współczesnych "każdych".

Zadara nie opowiada historii, nie układa linearnej fabuły, nie konstruuje foremnego łańcuszka przyczyn i skutków. Fragmenty XV-wiecznego moralitetu powierza siedmiorgu aktorom, którzy bawią się nimi w dość swobodnych improwizacjach, dopisując własne teksty, osadzane w małych, luźno prowadzonych scenach. Umieszcza uczestników teatralnego zdarzenia w obszarze białego kwadratu, rozpostartym na czarnej podłodze. Ascetyczną przestrzeń aranżują współczesna muzyka oraz wizualizacje: czarno-białe zdjęcia aktorów, obraz ulicy z przejeżdżająca taksówką i napisy zapowiadające przebieg kolejnych zdarzeń.

Aktorzy, ubrani zwyczajnie ("po ludzku") ucieleśniają abstrakcyjne pojęcia: Śmierci, Piękna, Wiedzy, Spowiedzi, Boga..., jednocześnie grając przeciętnych ludzi. Jak wszyscy - Rozmawiają z przyjaciółmi (Stanisław Brudny), wybierają się z rodziną do baru, bawią się, wspólnie spędzają czas. Często są groteskowi, jak choćby wtedy, gdy Śmierć przychodzi do dziadka, który zjadł nieświeże frytki.

Role aktorów, uosabiających pojęcia, są przechodnie i zwielokrotnione. Aktor może być "Każdym", Wiedzą i Pięknem, a równolegle grać dziadka, kolegę, przechodnia. W owym nierealistycznym, bo zalegoryzowanym świecie, pełnym ziemskich-nieziemskich bytów, opowiada się realistycznie o strachu i samotności, rodzących się w obliczu śmierci. W tym sensie reżyser nie nakłada na staroangielski moralitet dodatkowych sensów, nie przeinacza jego uniwersalnego charakteru poprzez dobieranie wymyślnych interpretacji. Kiedy przychodzi Śmierć, znikają kompani, człowiek zostaje skazany na samotną wędrówkę.

Zadara neguje powagę przypisaną średniowiecznej teologii, posługując się pastiszem: Każda, która odchodzi do Śmierci, otrzymuje od towarzyszy płaszcz przypominający strój kosmonauty. Wielki kaptur zaciągnięty na twarz ma jej ułatwić wędrówkę, działać trochę jak gigantyczna czapka-niewidka. Aktorka w końcu opuszcza kostium, zaczyna być... aktorką. Po raz kolejny, podobnie jak inni, staje się "Every Actor/Actress". Z tej perspektywy, opowieść moralistyczna spełnia jedynie funkcję służebną (staje się podrzędna) i wydawać się może, że średniowieczny "Everyman" mógłby zostać zastąpiony przez "everytext".

Takie odteatralnienie teatru, uprywatnianie go, otwiera przed widzem nie przestrzeń wycyzelowanego przedstawienia, ale czas próby, zaledwie roboczy teren wprawki do tekstu, przymiarki do spektaklu. Jesteśmy świadkami wygłupów aktorskich, wysłuchujemy lepszych i gorszych dowcipów, widzimy klownujących z nudy i bezczynności ludzi, którzy bawią się jak dzieci wygrzebanymi z rekwizytorni przedmiotami (paprotka, wanna, bat). I bawi nas to. Ich także. Bawi ta półprywatna obecność, wychodząca poza reprezentację, która kształtuje się w bezpośrednim kontakcie z widzem. Bawi niewidoczna inspicjentka, Pani Maria, która podaje aktorowi kawałek gazety zamiast zapisanego morału, a on złości się "bo na premierze powinno być porządnie".

Zadara zmierza do "uzwyczajnienia" opowieści, poprzez obnażenie teatralnej kuchni, okazującej się często tylko kuchenką. I tu twórca wpada w pułapkę własnego pomysłu. Aktorzy, wychodzący z teatralnego gorsetu, oswobodzeni, działający jakby intuicyjnie, często mijają się z publicznością. Wraz z rozwojem spektaklu udane żarty zdarzają się coraz rzadziej, ustępując miejsca chybionym dowcipom, naciąganym sytuacjom, wysiłkowi bycia zabawnym za wszelką cenę. Zbyt często aktorzy bawią się lepiej niż widownia. Zaś luźne zabawy, zaprawione ironią, zmierzające do deziluzji teatru i jego "otoczenia", nierzadko przypominają spotkanie towarzyskie, którego część jest zarezerwowana dla wtajemniczonych (jak choćby uwaga jednego z aktorów: "pokażemy taki współczesny teatr, taki postdramatyczny, taki kubistyczny"). Śmieszy to raczej pomniejszą część widowni. Żarty są naciągane. Tym trudniej je przyjąć, kiedy u pewnych aktorów wyczuwa się niepewność w prowadzeniu gry z publicznością, co automatycznie odbiera wiarygodność zabawie w uprawianie aktorskiej negacji (Stanisław Brudny, Izabela Szela).

I coraz mętniejsze staje się zapewnienie Michała Zadary, że jego przedstawienie ma być "po prostu moralitetem". Nie chodzi tu o zeświecczenie tekstu, bo ono nakłuwa go dzisiejszą perspektywą, ale raczej o zatarcie celu, pomieszanie narzędzi, często używanych pretensjonalnie i dających efekt niespójności. Wówczas przychodzi refleksja, że Zadara realizujący "Everymana", próbuje przejść nie tyle przez ucho igielne, co przedrzeźniane przez Skoniecznego "ucho od szpilki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji