Artykuły

Bat zamiast konia

"Heroines of The Yangs" Narodowej Opery Pekińskiej na Festiwalu Festiwali Teatralnych "Spotkania" w Warszawie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Takiej perfekcji warsztatowej można tylko pozazdrościć.

Wizyta Narodowej Opery Pekińskiej uświadamia, że człowiek zawsze i wszędzie miał skłonność do wyszukanych rozrywek. A ukształtowane w różnych tradycjach widowiska wcale nie muszą się od siebie różnić.

Wiek XVIII, Europa. W Londynie trwa rywalizacja artystów w widowiskach z kunsztownymi ariami. W Paryżu w spektaklach na królewskim dworze nawet aktorki grające pasterki muszą mieć bogate stroje. W rzymskim Palazzo Zuccari Marysieńka Sobieska ma swój teatr, a jego bywalcy zachwycają się nieustannymi zmianami dekoracji wystawianych tam oper.

W tym samym czasie w dalekich Chinach zaczyna rozkwitać tzw. opera pekińska. Wyrosła z innych tradycji, ale przecież bazuje na tej samej zasadzie, że połączenie muzyki, śpiewu i tańca ma służyć wyrażaniu niezwykłych uczuć, kreować świat inny od tego, który otacza człowieka na co dzień. I tak jak opera europejska wciśnięta jest w gorset konwencji. Perkusyjny wstęp, zapowiadający akcję, odgrywa podobną rolę co uwertura, aktorzy wcielają się w określone typy ludzkie, a nie zindywidualizowane psychologicznie postaci. A ich popisy wokalne przypominają arie w dziełach Haendla. I w jednym, i w drugim przypadku śpiew podlega regułom formy, choć wykonawca ma prawo dodać własne ozdobniki.

Dla nas XVIII-wieczna opera barokowa dziś podana w dawnym kształcie scenicznym byłaby jednak nie do przyjęcia, mimo że sam gatunek przeżywa renesans popularności. W Chinach nie do pomyślenia jest, by opowieścią o dzielnych kobietach z rodu Yang wyruszających na wojnę zajął się inscenizator, który chciałby akcję przenieść do współczesności. Tak jak przed wiekami aktorzy Narodowej Opery Pekińskiej, gdy mają przedstawić podróż, biorą do ręki bat. A widz już powinien wiedzieć, co to oznacza. Ten sam jest też kostium - bogato malowane szaty paradne, pióra bażancie zdobiące czapki rycerzy, brody i wąsy należne starcom lub osobom uczonym.

Zbyt mało jest nam znany ten teatr, by po pierwszej wizycie w Polsce Narodowej Opery Pekińskiej osądzać, na ile to, co obejrzeliśmy, powiela dawną tradycję, na ile zaś ta sztuka dostosowuje się do współczesności. Czy jest wciąż żywa, czy to wystylizowany folklor, taki jak na przykład serwuje nasze Mazowsze, które zresztą niedawno z sukcesem występowało w Chinach. Jedno nie ulega wątpliwości: oglądając spektakl o angielskim tytule "Heroines of The Yangs", nie mamy wrażenia, że składamy wizytę w teatralnym muzeum.

To, co najbardziej fascynujące, to precyzyjne połączenie śpiewu, muzyki, tańca, deklamacji, ale także akrobacji i walk wu-shu. Dlatego reformatorzy XX-wiecznego teatru europejskiego często szukali inspiracji na Dalekim Wschodzie. W widowiskach takich jak opera pekińska zobaczyli bowiem aktora totalnego - wykształconego w różnorodnych technikach i perfekcyjnie operującego ciałem. Każdy najdrobniejszy ruch czy gest - układ palców lub skinienie głowy - ma znaczenie. Wystarczyło też popatrzeć, co kobiety z rodu Yang robiły z długimi rękawami swoich szat, by zrozumieć, że kostium nie jest tylko scenicznym ubiorem, lecz ma służyć pokazaniu różnych stanów emocjonalnych: radości i rozpaczy, gniewu i zawstydzenia. Takiej perfekcji warsztatowej my, Europejczycy, wciąż możemy się uczyć od artystów z Pekinu.

"Heroines of The Yangs". Spektakl Narodowej Opery Pekińskiej na Festiwalu Festiwali Teatralnych Spotkania, Teatr Dramatyczny, Warszawa, 25 października.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji