Artykuły

Mrożek ciekawy, odważny, odświeżający

- Kiedy patrzy się na program festiwalu, widać, w jak wielu sztukach powtarza się pytanie o naszą tożsamość narodową, historyczną, najmniej może społeczną. Pojawiają się próby samookreślenia się. Odpowiedź na pytanie, kim właściwie jesteśmy dziś, kim jest ten słynny Polak z rysunków Mrożka, może po festiwalu stać się łatwiejsza dla naszych widzów - mówi Jacek Bunsch, dyrektor III Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@port w Gdyni.

Rz: Czy aktualne pozostało twierdzenie, że żyjemy w kraju jak z Mrożka? Jacek Bunsch: - Sławomir Mrożek i jego sposób postrzegania świata zostały wchłonięte przez naszą mentalność i trafiły do języka już w latach 70. Mówimy nim do tej pory, nie do końca sobie to uświadamiając, co widać zwłaszcza u młodych ludzi. Kiedy dziwi nas to, co widzimy na zewnątrz, mówimy: świat jest jak Mrożka, Sejm jest jak z Mrożka... Autor "Tanga" wciąż pozostaje zjawiskiem niesłychanie ciekawym, odważnym, nowym. Odświeżającym nie tylko językowo. Rz: Ale teraz wydaje się, że teatr Mrożka jest elitarny. Można by powiedzieć, że jest to teatr dla wykształciuchów. - Bo inteligencja jest dziś rasą wymierającą i w związku z tym teatr Mrożka, który tak naprawdę wyrósł z jej ducha i do niej był adresowany, nie może być zjawiskiem masowym. Jest to niesłychanie groźne, ponieważ oddala nas od Europy. Przyglądając się korzeniom twórczości Mrożka, nie sposób nie dostrzec, że jej podglebiem jest środkowa Europa, naddunajska, zatopiona w tradycji austro-węgierskiej, z takimi ośrodkami jak Wiedeń, Kraków i Praga. A to miejsca szczególnie nacechowane. W kręgu artystów mamy tak odmienne postacie, jak Haszek, Kafka czy właśnie Mrożek z tą swoją przekorną ironią widoczną zarówno w twórczości literackiej, jak i w rysunkach. On bardzo do tego kręgu pasuje.

Kiedy ogląda się dramaty autora "Emigrantów", wydaje się, że Mrożek nie tylko nie jest passe, jak sugerowali ostatnio niektórzy młodzi dramaturdzy, ale w wielu przypadkach jest autorem proroczym. Niektóre jego utwory wyprzedzały swój czas. "Miłość na Krymie" powstała w 1993 roku, ale dopiero od niedawna, kiedy jesteśmy świadkami "koronacji nowego cara", okazuje się, że autor był wizjonerem.

- Odnosząc się do wspomnianych doświadczeń środkowoeuropejskich, powiedziałbym, że w tym przypadku Mrożek dobrze zdiagnozował mechanizmy tkwiące w świadomości Rosjan i potrafił je nazwać. Nie przewidzieć, ale właśnie nazwać. Uważam, że sposób przekazywania władzy w Rosji, tęsknota do jednego, silnego cara nie jest tam czymś zaskakującym. To jest głęboko osadzone w tradycji tego kraju i narodu. Tam zawsze był car, dobry car. Wszystko jedno, czy nazywał się I sekretarzem, komisarzem czy prezydentem. Źli mogą być urzędnicy, ale car zawsze był dobry i nieomylny. To jest coś, co Mrożek kapitalnie zaprezentował w "Miłości na Krymie". Bardzo chcieliśmy pokazać spektakl Jerzego Jarockiego z Teatru Narodowego, ale ponieważ ze względów technicznych było to niemożliwe, postanowiliśmy zaprezentować wersję telewizyjną głośnej inscenizacji, którą Erwin Axer przygotował w Teatrze Współczesnym.

Patrząc na nuworyszów z "Miłości na Krymie", trudno nie dostrzec też odniesień do mentalności współczesnych Polaków. A jego "Portret" w gorącym czasie lustracji i teczek znów był bardzo aktualny.

- Jako dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu zaprosiłem na ówczesny festiwal współczesnej dramaturgii dwie najgłośniejsze inscenizacje tego dramatu: Jerzego Jarockiego ze Starego Teatru i Kazimierza Dejmka z warszawskiego Polskiego. Sztuka robiła piorunujące wrażenie. Myślę, że dziś utwór przeżywa renesans i dziwię się, że nie jest grany w żadnym teatrze. Kłopot z Mrożkiem polega na tym, że bardzo łatwo został uznany za twórcę teatru absurdu. To jest dość ryzykowna etykieta, która z jednej strony daje splendor, ale z drugiej - uchybia powadze. Jak się popatrzy na późniejszą twórczość Mrożka, widać, że są w niej poszukiwania definicji tożsamości Polaka. Znajduję to i w "Portrecie", o którym pan wspomniał, także w "Pieszo". Podobnie można spojrzeć na "Emigrantów".

O ponadczasowości "Emigrantów" będziemy mieli okazję się przekonać, oglądając wersję z Torunia.

- Nie chcieliśmy pokazywać żadnego spektaklu, który byłby bardzo konwencjonalnym spojrzeniem na Mrożka. Staraliśmy się zaproponować coś innego, czasem zaskakującego. Tak jak "Tango" odczytane przez Węgrów. Okazuje się zresztą, że Mrożek jest na Węgrzech bardzo ceniony.

A jak wygląda twórczość tego dramaturga jako punkt odniesienia dla innych spektakli festiwalu?

- Najbardziej z Mrożka jest wałbrzyskie przedstawienie "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" w reżyserii Moniki Strzępki. Paweł Demirski pewnie nie będzie się chciał przyznać do inspiracji Mrożkiem, ale ja po przeczytaniu tekstu sztuki myślę, że nie powstałaby ona w takiej formie, gdyby nie twórczość autora "Emigrantów". W trakcie trzeciej edycji R@Portu zapowiadają się interesujące powiązania między spektaklami. Zobaczymy, na ile się to sprawdzi podczas ich prezentacji. Kiedy patrzy się na program festiwalu, widać, w jak wielu sztukach powtarza się pytanie o naszą tożsamość narodową, historyczną, najmniej może społeczną. Pojawiają się próby samookreślenia się. Próby, które bardzo mocno łączą się ze wspomnianym już drugim okresem twórczości artystycznej patrona naszego festiwalu. Odpowiedź na pytanie, kim właściwie jesteśmy dziś, kim jest ten słynny Polak z rysunków Mrożka, może po festiwalu stać się łatwiejsza dla naszych widzów.

To już trzecia edycja R@Portu, czyli wymyślonego przez pana festiwalu. Czy w ciągu tych trzech lat nastąpiły jakieś zmiany w postrzeganiu świata przez młodych twórców?

- Już druga edycja wykazała, że wyraźnie odchodzimy od "naskórkowego", doraźnego, interwencyjnego pojmowania teatru. W pierwszej Grand Prix dostało "Made in Poland". Tamten przegląd był zdominowany przez publicystyczną doraźność opisu rzeczywistości. Twórcy wyraźnie chcieli reagować na to, co dzieje się wokół i zastanawiali się, jakie wyciągać wnioski. Potem nieco zmieniła się optyka. Próbowano pójść za osobistymi doznaniami, spojrzeć w głąb siebie - stąd "Osobisty Jezus" Przemysława Wojcieszka, ale i "Bóg Niżyński" Piotra Tomaszuka.

"Bóg Niżyński" był przyjęty entuzjastycznie i wielu widzom ten spektakl przywrócił wiarę w prawdziwy teatr. Uświadomił też, że dzisiejszy teatr nie musi być domeną reżyserów dobiegających trzydziestki.

- To też pokazuje, że przedstawienia Piotra Tomaszuka, współtwórcy Wierszalina, zaczynają znowu silnie rezonować. To ustabilizowany teatr o bardzo wyraźnej estetyce i przemyślanej linii programowej. Widać to zarówno w zaproszonym na tegoroczną edycję "Reportażu o końcu świata", ale też najnowszej ich premierze, czyli "Klątwie". Tegoroczne propozycje są bardzo różnorodne. Jest w nich poszukiwanie tożsamości niekoniecznie w wymiarach osobistych, ale szersze. Dotyczące refleksji o naszej historii, o sprawach narodowych, etnicznych. W tej chwili zaczyna to być bardzo ważny nurt w teatrze. My zaś z okazji festiwalu przygotowujemy - poza konkursem - "Miasto utrapienia" według powieści Jerzego Pilcha.

Ta edycja R@Portu połączona będzie z wręczeniem nowej nagrody literackiej.

- Od początku chcieliśmy umieścić w profilu tego festiwalu konkurs dramaturgiczny. Nie dało się od razu, ale dzięki temu, że prezydent Gdyni Wojciech Szczurek poparł tę inicjatywę, możemy w końcu z nim wystartować. Konkurs cieszył się dużym zainteresowaniem. Napłynęło ponad 200 tekstów. Do ostatniego etapu wybrano pięć, które zostały wysoko ocenione. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że wraz z uznaniem i wysoką oceną nie tylko trafią do antologii, ale szybko pojawią się w repertuarach. Wtedy dopiero będzie można mówić, że osiągnęły sukces.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji