Artykuły

Hamlet intymnie

- Nie sprzeniewierzam się tekstowi tylko nadaję mu nowe życie opwiadając historię z mojej perspektywy. Na tym polega sens teatru. Jestem przekonana, że twórcy naprawdę kochają inscenizowane przez siebie teksty - mówi reżyserka MONIKA PĘCIKIEWICZ przed premierą "Hamleta" we wrocławskim Teatrze Polskim.

To będzie "Hamlet" nowoczesny, multimedialny, skierowany do współczesnego widza. Aktorzy wystąpią się w ekstrawaganckich strojach, jakby żywcem wyjętych z paryskiego pokazu pret-a-porter. W tle, na potężnym ekranie pojawią się metaforyczne wizualizacje z motywami zwierząt, gór czy wreszcie współczesnego miasta.

Mariola Szczyrba: "Hamlet" to jeden z najważniejszych tekstów dramatycznych w światowym teatrze, setki razy inscenizowany. To dla Pani obciążenie? Czy raczej wyzwanie?

Monika Pęcikiewicz: Ten tekst jest bardzo współczesny, ma w sobie ogromny potencjał, to prawdziwe wyzwanie dla reżysera i aktorów. Myślę, że pomysłów na "Hamleta" jest tyle, ilu reżyserów, ich wiedzy o człowieku, wyobraźni i wrażliwości. Nie sprzeniewierzam się tekstowi tylko nadaję mu nowe życie opwiadając historię z mojej perspektywy. Na tym polega sens teatru. Jestem przekonana, że twórcy naprawdę kochają inscenizowane przez siebie teksty.

Jaki jest Pani klucz do "Hamleta"?

Ja jestem tym kluczem. To będzie bardzo osobisty, intymny spektakl. Gdzieś powiedziałam, że chcę zrobić przedstawienie o pokoleniu współczesnych 30-latków, którzy muszą wziąć na siebie odpowiedzialność za swoje życie, za swoje czyny i decyzje. Ale to dotyczy chyba człowieka w ogóle, bez względu na wiek.

Czy wrocławski "Hamlet" będzie w jakimś sensie podobny do "Tytusa Andronikusa", którego wystawiła Pani w Gdańsku? Tamten spektakl wzbudził sporo kontrowersji, scena spłynęła krwią.

- W jakiś sposób te spektakle będą podobne, ponieważ są moje i odciskam na nich swoje piętno. Łączy je temat śmierci, który od dawna mnie intryguje. Dramaty Szekspira są dotkliwe i wymagają mocnych środków inscenizacyjnych.

Czy Hamlet - jako bohater - jest Pani bliski?

- Na pewno. Nie da się zrobić "Hamleta" bez Hamleta. Znam go bardzo dobrze, ale wciąż mnie zaskakuje. Zadaję sobie podobne pytania.

W 2001 roku debiutowała Pani w Teatrze Polskim we Wrocławiu sztuką Petera Handkego "Kobieta leworęczna" z Ewą Skibińską w roli głównej. Czy ta scena przyniosła Pani szczęście?

- Debiut był dla mnie bolesnym doświadczeniem. Nie miałam taryfy ulgowej.

Jak Pani znosi krytykę?

- Konstruktywna krytyka w teatrze zdarza się niezwykle rzadko. Zbyt często są to jakieś personalno-ideologiczne rozgrywki, w których reżyserzy są tylko pionkami. Jestem otwarta na prawdziwą rozmowę o sztuce.

Od Pani ostatniego przedstawienia minął ponad rok. Niedawno w "Gazecie Wyborczej" ukazał się tekst, w którym znalazło się stwierdzenie, że Pani, podobnie zresztą jak pani koleżanka po fachu - Agnieszka Olsten, dałyście się wyprzedzić mężczyznom-reżyserom. Pani się z tym zgadza?

- Być może mężczyźni są bardziej pragmatyczni i szybko przechodzą od jednego projektu do drugiego. Ja tak nie potrafię. Intensywnie żyję danym spektaklem, jestem nim całkowicie pochłonięta, dużo mnie kosztuje. Potrzebuję czasu, żeby zająć się nowym tematem a dzisiaj cały czas trzeba być na "teatralnym rynku", żeby jego machina mogła twórcę przemielić, zaszufladkować go, a potem wypluć z jakąś etykietą.

Nigdy nie czuła się Pani rozczarowana tym zawodem? W końcu skończyła Pani również aktorstwo...

- Bardzo zżywam się ze swoimi aktorami, z ich rolami, problemami i właściwie czuję, jakbym to ja grała na scenie. To dla mnie źródło nieustannej inspiracji. Dlatego nie żałuję, że postawiłam na reżyserię. To fascynujący zawód i nigdy nie miałam co do tego wątpliwości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji