Artykuły

Papierowe opowiadanie

Spektakl, który nie ma w sobie żadnej zadry. Cieplak nie dyskutuje z rzeczywistością, po prostu o niej opowiada. Wolę go w dyskusji - o "Utworze sentymentalnym na czterech aktorów" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Montownia pisze Jan Czapliński z Nowej Siły Krytycznej.

Najłatwiej byłoby o "Utworze sentymentalnym na czterech aktorów" napisać, że to kolejny familijny spektakl Piotra Cieplaka, reżysera, który z sympatycznym uporem szuka w naiwności i umowności teatralnego świata prostej, ciepłej poezji. Z paru metrów sznurka, kilku arkuszy szarego papieru i tektury Cieplak potrafi zbudować sceniczną rzeczywistość (pomysłowa scenografia Pauliny Czernek), w którą uwierzymy z przyjemnością towarzyszącą dziecinnemu doświadczaniu magii teatru konstytuowanego przede wszystkim wyobraźnią twórców i widzów, a legitymizowanego zachwytem nad jego prostotą - tak rzadką przecież we współczesnym, przekombinowanym, gorszącym poczucie smaku teatrze. Najłatwiej byłoby, idąc dalej, uznać "Utwór..." za zbawienną odtrutkę i powiedzieć: dobrze, że kiedy młodzi reżyserzy próbują nam po raz kolejny udowodnić, że są mądrzejsi od Szekspira, zawsze można jeszcze liczyć na Cieplaka. Niczego nam nie wmusza i nie udowadnia, pozwala po prostu posłuchać czystej poezji teatru. I nawet nie potrzebuje do tego słów - wszystkie scenki są nieme, a rolę zewnętrznego narratora spełnia grana na żywo muzyka (duet SzaZa). Można? Można. Prosto, przyjemnie i niezobowiązująco. Ale to nie do końca tak.

Sentymentalności "Utworu sentymentalnego..." właściwie bliżej do melancholii. Bo choć opowiadane tu historie czterech mężczyzn są wypełnione bezpretensjonalnym humorem - ogrywania papierowych rekwizytów, pantomimy, muzyki - to pozostają podszyte głębokim smutkiem, samotnością i poczuciem zagrożenia, a teatralna prowizoryczność odpowiada prowizoryczności rzeczywistości czwórki bohaterów. Jest tu mieszkaniec miejskiego domku (Adam Krawczuk), jest pracownik jakiejś korporacji (Maciej Wierzbicki), śpiący pod uliczną rynną bezdomny (Rafał Rutkowski) i włóczykijowaty, nie przywiązany na stałe do żadnego miejsca wielbiciel uroków natury (Marcin Perchuć). Są mniej lub bardziej zadowoleni z życia. Jeden znajduje sobie przyjaciela w znalezionym przypadkowo psie, drugi regularnie chadza do burdelu, trzeciemu do chwili szczęścia wystarczy dobry papieros, a czwarty promienieje, gdy wzrastają zasiane przez niego słoneczniki. Ich historie czasem się na chwilę przecinają - Włóczykij siądzie z bezdomnym na wspólne cygaro, bezdomny spojrzy przelotnie na zmierzającego do pracy biznesmena, którego z kolei z niezdrową ciekawością będzie podglądał mieszkaniec domku. Ale poza samotnością właściwie nic ich nie łączy. W spektaklu, który łączy obrazki banalnie sielankowe - wyrastająca promiennie jabłonka, padający deszcz - z obrazkami banalnie trwożliwymi - kakofonia dźwięków towarzysząca przewijającej się kilkakrotnie galerii znaków drogowych z wszelakiego rodzaju zakazami i nakazami - to właśnie samotność czwórki mężczyzn pozostaje zdecydowanie niebanalna, staje się dogmatem tej rzeczywistości.

Program do spektaklu, zilustrowany trochę jak "Mały Książe", cytuje "Sto lat samotności" Marqueza. W każdym z fragmentów wytłuszczone jest jedno słowo: "samotność", "nierząd", "przerażenie", "doświadczenie". Choć pobrzmiewa tu delikatną łopatologią, w spektaklu na szczęście już jej nie ma, a przecież Cieplak operuje w niektórych momentach właściwie tymi samymi pojęciami, tyle tylko, że osłabionymi umownością rzeczywistości. Np. w scenie wybuchu szczurzej hekatomby, kiedy krążące dokoła sceny papierowe "emblematy rzeczywistości" obsiadają gryzonie, a żartobliwie dotychczas obrócony znaczek "IXX" właśnie w tej chwili przyjmuje poprawną postać. Oto papierowy świat XXI wieku, świat, który w mgnieniu oka potrafi zmienić oblicza, a każde z nich jest równie prowizoryczne - w samotności właściwie nie bardzo jest się na czym oprzeć. I może właśnie w tym sensie "Utwór..." jest spektaklem familijnym - doceniającym każdą wspólnotę, powtarzającym, cokolwiek banalną, prawdę o potrzebie drugiego człowieka. Ale moralizatorstwo to w teatrze Cieplaka gest przyjazny i spokojny, schowany pod atrakcyjną prostotą świata dziecięcej wyobraźni - tak było w "Opowiadaniach dla dzieci", tak jest w "Utworze...". I właściwie nic złego w uporze powtarzania tych prawd nie ma. Ale tęsknię już za siłą "Albośmy to jacy tacy...", za jego energią i za wyzwaniem, które rzucał - bo niezależnie od tego, jak sprawnie zagrany przez aktorów Montowni, świetny scenograficznie i świeży teatralnie jest "Utwór...", to mimo wszystko spektakl, który nie ma w sobie żadnej zadry. Cieplak nie dyskutuje z rzeczywistością, po prostu o niej opowiada. Wolę go w dyskusji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji