Artykuły

...bajka będzie długa

Wyszedł więc ostatecznie wielki galimatias, ogromny chaos znaczeniowy, przypominający teatralny kogel-mogel - o "Pinokiu" w reż. Jacka Malinowskiego w Teatrze Miniatura w Gdańsku pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

A wydawało się, że trójmiejskie dzieci mogą spokojnie odetchnąć. "Pchła Szachrajka", przedostatnia premiera gdańskiego Teatru Miniatura, dawała nadzieję, że małych widzów nareszcie będzie się traktować poważnie, oferując im nie tylko śmieszne, naiwne bajeczki, ale też - co dla Gdańska nietypowe - udane, przemyślane przedstawienia. Niestety. Najnowsza premiera Miniatury swojej poprzedniczki w niczym nie przypomina.

"Pinokio" Carla Collodiego a "Pinokio" w adaptacji Konrada Dworakowskiego to zupełnie inne opowieści. Historia krnąbrnego pajacyka posiekana została na kawałki. Na pierwszym planie w adaptacji Dworakowskiego jest teatralizacja życia, na drugim kwestie egzystencjalne oraz utyskiwania Dżepetta na swój los i nieprzychylność Stwórcy, a gdzieś w tło wtłoczono błąkającego się po świecie Pinokia. Sceny sprawiają wrażenie przypadkowo ze sobą połączonych, bardziej lub mniej zainspirowanych losami drewnianego chłopca. Ci, którzy szukają uzasadnienia dla reżyserskich pomysłów, szybko zostają sprowadzeni na manowce. Gdańska realizacja wyglądają na próbę ubrania historii Pinokia we współczesne, modniejsze fatałaszki. Najwyraźniej klasykę literatury dziecięcej uznano za przestarzałą. Najnowszy design "Pinokia" to zabawa przestrzenią teatralną, rozbijające akcję przedstawienia, rozliczne efekty obcości oraz teatr w teatrze, czyli zabiegi, które - wbrew przekonaniu realizatorów - chyba nie każdy sześcio- i siedmiolatek rozczytuje w mgnieniu oka. Dla kogo więc jest ten spektakl?

Reżyser Jacek Malinowski wyraźnie czerpie z teatru "dorosłego". Pozornie wszystko jest jak należy - wartka akcja, monumentalna obrotowa scenografia, piękne, wystrugane z jednego kawałka drewna lalki, mnóstwo gadżetów, które mają spowodować, że będzie "czadersko" oraz coraz to nowe piętra teatralności. Jednak szybko okazuje się, że powieść Collodiego jest tylko pretekstem do ogrywania ciągle tych samych pomysłów i zaprezentowania paru niewybrednych gagów jak choćby ten, gdy animująca postać Lisa, występująca gościnnie Magdalena Żulińska, wyciąga jakąś starą konsolę do gier i udaje, że steruje wozem, którym Pinokio jedzie do Krainy Zabawek (kiedy indziej ta sama aktorka porusza ustami w czasie, gdy jej postać przemawia męskim głosem).

Widowiskowa dwustronna scenografia na początku przedstawienia przenosi nas do drewnianego domu Dżepetta (Jerzy Nawojski). Ma on kształt wydrążonego drzewa, jest zbudowany z drewnianej dykty przypominającej nieoheblowane ściany z desek. Tu Dżepetto, nowe wcielenie biblijnego Hioba, zaczyna swoje targi z Bogiem. Gdy w końcu wystruga Pinokia (animowanego przez Jakuba Ehrlicha), ten porzuci biednego starca i trafi do teatru Ogniojada (Jacek Gierczak) oraz wda się w podejrzane konszachty z kamratami dyrektora teatru. Podczas scen odbywających się poza gospodarstwem rzeźbiarza, widzimy rewers jego domku - drewniany murek z wyrzeźbionym na nim zarysem postaci. Przed nim, w zależności od potrzeb, pojawi się drewniany płot, albo zbudowany z beczek szynk, w którym zabawi Pinokio i jego podejrzani towarzysze. Podczas scen w teatrze, murek stanowi tylną ścianę demonicznego teatrzyku Ogniojada, a zawieszone (choć sprawiające wrażenie powieszonych) nad sceną drewniane lalki oraz te przytwierdzone do ścian bocznych, wywołują przykre wrażenie obserwacji usubtelnionej sali tortur.

Teatr kukiełkowy, do którego trafia Pinokio, okazuje się niewyszukaną alegorią Teatru Miniatura. Aby nikt nie miał co do tego wątpliwości, dyrektor Ogniojad tłumaczy to dobitnie pod koniec przedstawienia. Wcześniej, niczym wprawny majordomus, zasuwa kotaro-kurtynę podczas przerwy i rozsuwa ją po przerwie, okraszając tę czynność stosownym komentarzem i rozstawiając na scenie aktorów. Sam motyw teatralizacji jest natrętnie powtarzany, przetwarzany i powielany. To samo tyczy się efektów obcości, nie wiedzieć czemu z taką lubością ogrywanych przez zespół Miniatury. Magdalena Żulińska i Jacek Majok animujący Lisa i Kota, co jakiś czas porzucają lalki i prowadzą między sobą niepotrzebne dialogi, albo nieudolnie odgrywają sprzeczkę, symulując wyjście z roli. W ten sposób skutecznie uniemożliwia się małym widzom zrozumienie historii Pinokia. Przez nagromadzenie niepotrzebnych motywów pobocznych oraz zmieszanie świata fikcji i realności, śliczny moralitet Collodiego traci swoją siłę.

Ambitny pomysł przemieszania gry na żywym planie ze światem lalek, przy wykorzystaniu różnych technik lalkarskich (Pinokio jest typową kukiełką, prowadzoną od dołu na patyku, jego przyjaciele - Kot i Lis animowani są od góry za pomocą drążka przytwierdzonego do korpusu lalek, dobry duszek nazwany Świerszczem jest lalką na drucie, a w świcie Ogniojada pojawiają się pacynki symbolizujące płomienie ognia), sprawdza się tylko wtedy, gdy ogląda się lalki, a nie animatorów. Po raz kolejny okazało się, że gdańscy lalkarze niezbyt dobrze radzą sobie z grą dramatyczną. Emfaza aktorów animujących Kota i Lisa, co raz wdzięczących się do widzów, wydatnie ogranicza przyjemność oglądania złośliwych towarzyszy tytułowego bohatera. Gigantyczna przepaść między umiejętnościami animacyjnymi a grą na żywym planie Jakuba Ehrlicha odebrała przemienionemu w człowieka Pinokiowi cały czar jego lalkowej postaci. W tej sytuacji klasą sam dla siebie jest gościnnie występujący w Miniaturze Jerzy Nawojski w roli Dżepetta (niezwykle autentycznego w poszukiwaniach zaginionego synka).

Przedstawieniu brak reżyserskiego umiaru, czego symbolem rzadko spotykany w teatrze dla dzieci czas trwania spektaklu - blisko dwie godziny. Nic dziwnego, że chwilę po przerwie dzieciaki pytają rodziców "kiedy oklaski?" Mam wrażenie, że "Pinokio" przegrał z natłokiem pomysłów Jacka Malinowskiego. Ciągłość przedstawienia jest celowo burzona przez niewprawnie grających aktorów, przez co spektakl obsuwa się momentami do poziomu amatorskiego kabaretu. Od początku nie wiadomo, dlaczego Pinokio ucieka z domu i dlaczego nie wraca do kochającego taty, chociaż ciągle o tym mówi. Jednak losy drewnianej kukiełki na tle efektownych, ale niedopracowanych pomysłów scenicznych, stają się mało ważne. Wielka w tym zasługa bardzo ciekawej, plastycznej scenografii Ireneusza Salwy, działającej nie tylko na dziecięcą wyobraźnię. Spektakl nie wykracza poza ramy dobrej zabawy. Dlatego wiercące i kręcące się pociechy nie rozumieją, dlaczego nagle Pinokio "zasnął", ani tym bardziej nie wsłuchują się w komentarz Ogniojada, który relacjonuje najbardziej dramatyczny fragment powieści Collodiego, o tym, jak pajacyk rzuca się w morską otchłań i jak trafia do swojego ojca. Realizatorzy najwyraźniej wyszli z założenia, że nie ma sensu dbać o jasność przekazu, skoro dzieci i tak zapamiętają tylko wydłużający się nos Pinokia (najciekawsza scena spektaklu) oraz poszukiwania Dżepetta, który także wśród widzów szuka swojego synka. Wyszedł więc ostatecznie wielki galimatias, ogromny chaos znaczeniowy, przypominający teatralny kogel-mogel. A każde dziecko lubi kogel-mogel i nie myśli o tym, że można mieć po nim niestrawności. Od tego są przecież dorośli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji