Artykuły

Mogę zagrać i pannę Julię, i Rosencrantza

Nie jestem klasyczną kobietą na szpilkach, wiem doskonale, że mam w sobie trochę chłopca. Ale właśnie dzięki temu mogę zagrać i pannę Julię, i Rosencrantza - mówi Maria Seweryn w rozmowie z Magdą Jethon.

Aktorski test wytrzymałości Maria Seweryn ma za sobą. Przez rok w jej życiu zawodowym nic się nie działo. Chciała nawet rzucić aktorstwo. Dzisiaj Z optymizmem patrzy w przyszłość. Gra w teatrze. W marcu pojawi się w filmie "Męskie-żeńskie", potem w "Antygonie" Teatru Telewizji i w serialu "Glina" Pasikowskiego. - Zrozumiałam powiedzenie: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni" - mówi aktorka.

Marie Claire: Parę lat temu mówiła pani, że odczuje sukces dopiero w momencie, kiedy ludzie zapomną, że jest córką Krystyny Jandy i Andrzeja Seweryna. Nadszedł już ten czas?

Maria Seweryn: Być może... Na pewno zrozumiałam najważniejszą rzecz - nigdy nie odłączę się od moich rodziców. Zaakceptowałam bagaż, który będzie mi w tym zawodzie towarzyszył do końca życia. Kiedyś się buntowałam. Ale od tego czasu zrobiłam już parę rzeczy...

MC: Dziś jest pani zadowolona z wyboru zawodu, ale był moment, nie tak zresztą dawno, że chciała pani rzucać aktorstwo i studiować historię sztuki.

MS: Mam za sobą bardzo dobry rok. Zagrałam kilka ciekawych ról, o których nawet nie marzyłam. Ale wcześniejszy był straszny. Nic nie robiłam i byłam pewna, że to koniec, że wszyscy o mnie zapomnieli i niczego już nie dokonam. Wtedy zaczęłam myśleć o zmianie zawodu. Jednak przerwa bardzo mi się przydała, bo nauczyła mnie, jak myśleć "do przodu", perspektywicznie. Całe to zamieszanie pozwoliło mi nabrać dystansu do zawodu, i zrozumiałam wreszcie, o co chodzi w powiedzeniu: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni".

MC: W zawodzie aktora taka huśtawka jest normalna. A nazwiska rodziców pewnie przed niczym nie chronią...

MS: Oczywiście. W moim zawodzie żadne nazwisko nikogo nie ochroni. Jeśli jest się kiepskim aktorem, nikt i nic tego nie zmieni, nikt nie pomoże. Widzowie i tak się zorientują, nie zaakceptują aktora, a reżyserzy nie będą chcieli z nim pracować. Uważam, że to jeden z najuczciwszych zawodów.

MC: Czy ktokolwiek próbował wtedy odwieść panią od zamiaru zmiany zawodu?

MS: Nie.

MC: Czym się pani w tym czasie zajmowała?

MS: Głównie domem. Przeczytałam też mnóstwo książek, obejrzałam wiele filmów. Wtedy właśnie nauczyłam się chodzić do kina na pół dnia, na kilka seansów z rzędu. Uwielbiam to do dziś. Czasami się zastanawiam, czy to mój sposób ucieczki przed rzeczywistością, czy rodzaj lekarstwa na nią, a może po prostu wielka miłość do kina?

MC: Ten czas już za panią, teraz gra pani w bardzo różnych sztukach, niektóre są dość kontrowersyjne. Słyszałam nawet określenie "aktorka psychodeliczna"...

MS: Tak się o mnie mówi? (śmiech) Podejrzewam, że wiem, o co chodzi. "Shopping And Fucking" Marka Ravenhilla w teatrze Rozmaitości w Warszawie, gdzie trzeba było zupełnie zwariować, trzy samobójstwa (chodzi o role w spektaklach: "norway.today", "Pannie Julii" i "Przypadku Klary" - MC) popełnione na scenie w zeszłym roku. Pewnie stąd ta łatka: "psychodeliczna".

MC:Czy dla aktorki jest to niebezpieczne?

MS: Boję się tego typu skojarzeń. Wolałabym grać bardzo różne rzeczy i myślę, że zaczyna mi się to powolutku udawać. Oczywiście, że nie chciałabym być kojarzona wyłącznie z psychodelią, broń Boże.

MC: Czy za granie takich postaci płaci się psychicznie?

MS: Jeśli podchodzi się do tego profesjonalnie, po premierze potrafi się odłączyć życie prywatne od teatru, to nie.

MC: A pani zawsze się to udaje?

MS: Tak.

MC: W dzieciństwie, patrząc na mamę przeżywającą rolę, powiedziała pani: "Idź już do tego teatru, bo patrzeć na ciebie nie można. Idź, tam sobie poprzeżywaj". Chyba trudno jest dziecku mieć matkę aktorkę...

MS: Wtedy mama była przed premierą "Fedry" - moim zdaniem jednej z jej najważniejszych życiowych ról teatralnych. Denerwowała się potwornie, siedziała z głową położoną na stole i jęczała. Więc kazałam jej już iść do tego teatru, żeby się tak bardzo nie męczyła. Zresztą wtedy mąż mamy, Edward Kłosiński, zaproponował, by wyszła na ulicę, a on przejedzie po niej samochodem i wszystko będzie w porządku. To też specyfika tego domu, gdzie nie ma miejsca na histerie i fanaberie artystyczne. Każdego sprowadza się szybko na ziemię. Mojej córce proponuję dokładnie to samo, staram się nie wprowadzać nerwów do domu. Oczywiście nie zawsze się udaje, bo przed premierą człowiek jest zdolny do rzeczy strasznych.

MC: A panią kto sprowadza na ziemię?

MS: Mój mąż i dziecko, historia się powtarza. Mam bardzo spokojnego i mocno stąpającego po ziemi męża, który świetnie na mnie działa. Czasami nagle wybuchnę lub coś mną miota. A on ze stoickim spokojem - na mój szantaż, że wyskoczę przez balkon - odpowiada: "Proszę cię bardzo, wyskocz". I otwiera mi drzwi.

MC: Córka nigdy nie widziała mamy przeżywającej rolę?

MS: Nie za bardzo wiem, co znaczy "przeżywać rolę". Myślę, że czasem, głównie przed premierą, czuje moje podniesione ciśnienie. Ale ja staram się niczego przy niej nie przeżywać, bo i po co?

MC: Pani mąż jest człowiekiem spoza branży. Czy to aktorce pomaga?

MS: Taka sytuacja jest dość komfortowa. Mąż pomaga mi zachować spokój i równowagę. Daje również świetne uwagi po każdym nowym przedstawieniu. Świetne, bo nieskażone wiedzą o tym zawodzie.

MC: Ze sztuki "Shopping And Fucking" widzowie dość często wychodzili. Jak się czuje aktorka, kiedy widzi, że publiczność na sali topnieje?

MS: Oj, straszne się rzeczy działy... Czasami nawet krzyczeli na nas. l to nie tylko przy "Shopping And Fucking", ale także w czasie "Hamleta" w reżyserii Warlikowskiego, który niedawno zszedł z afisza po trzech czy czterech latach. Pamiętam pierwsze spektakle, kiedy jeszcze publiczność nie była przyzwyczajona do takiego repertuaru. Ludzie wychodzili, trzaskali drzwiami i krzyczeli: "To nie burdel, tylko teatr!". Ale przy ostatnich czterech przedstawieniach "Hamleta" publiczność była inna. Myślę, że już wykształcona przez Rozmaitości. To nieprawdopodobne, jak można zmienić widownię i jej postrzeganie teatru.

MC: Czy takie kontrowersyjne spektakle jak "Shopping And Fucking", gdzie jest seks i narkotyki, sprzyjają karierze?

MS: Różnie z tym bywa. Na pewno "Shopping And Fucking" było pierwszym w Polsce przedstawieniem brutalistów (tak nazywa się współczesnych dramatopisarzy: Sarah Kane, Teresę Walser czy Ravenhilla - MC) zrobionym przez nas dość realistycznie. Poszliśmy na całość. Wtedy nie miałam jeszcze świadomości, co robimy. W czasie pracy zwykle traci się dystans do tekstu i do sztuki. Pamiętam, że zszokował mnie fakt, iż doszło do aż tak dużego skandalu. Natomiast przyjemne było, że przychodzili młodzi ludzie, którym się to podobało. Widywałam ich wielokrotnie. Ale niektórzy w środowisku aktorskim obrazili się na nas, bo przekroczyliśmy pewną granicę obyczajowego tabu, podobno nie do naruszenia.

MC: A co o przekraczaniu tej granicy mówi pani mama? Oglądała te przedstawienia?

MS: Niestety. Żadnego nie widziała w całości. "Shopping And Fucking" tylko w czasie drugiej próby generalnej i to zaledwie od połowy. Nie mogła się więc w pełni wypowiedzieć. Nigdy jednak nie ingerowała w moje decyzje zawodowe. Powiedziała jedynie: "Jeśli masz odwagę i wiesz po co, to ryzykuj".

MC: Ostatnio można Panią oglądać w "norway.today" w Bielsku-Białej i w Warszawie. To sztuka oparta na faktach. Młoda dziewczyna wchodzi na czat i ogłasza, że szuka partnera do popełnienia samobójstwa. Zgłasza się chętny. Razem jadą do Norwegii i chcą skoczyć z fiordu. W pewnym sensie po raz kolejny przesunęła się pani w obszar ról psychodeliczno-skandalizujących. Czy tak pani sobie wyobrażała swoją drogę aktorską? A może w ten sposób nieco odcina się pani od rodziców?

MS: Wchodząc w ten zawód, niczego sobie nie wyobrażałam. Nawet kończąc szkołę, nie byłam pewna, czy powinnam go uprawiać. Często chciałam się wycofać, zwykle, gdy docierało do mnie, jak wielkim bagażem są dla mnie moi rodzice. Nie wybieram jednak ról tak, by móc powiedzieć, że odcinam się od mamy i taty. W wyborze repertuaru najbardziej interesują mnie ludzie, z którymi będę pracować.

MC: Zdarza się, by rodzice kłócili się o ocenę pani gry?

MS: Nie. Choć są osobami o zupełnie odmiennych charakterach, dwiema silnymi osobowościami z kategorycznie odmiennymi spojrzeniami na życie, to jednak w kwestiach zawodowych mówią jednym głosem. Zauważyłam, że zawsze się zgadzają. Odkąd zaczęłam pracować, częściej zwierzają mi się ze swoich dylematów zawodowych: Jak wyszło? Co już zrobili? Co chcą zrobić? Czego już nigdy nie zrobią? Wiedzą, że ja jestem to już w stanie zrozumieć.

MC: Zrozumieć, zaakceptować, polubić... Czy tak samo w sprawach życiowych? Ma pani liczne przyrodnie rodzeństwo. Nie jest pani o nich zazdrosna?

MS: Nie, bo jestem jedyną kobietą w całej tej grupce, dlatego czuję się wyjątkowa. Poza tym braci mam bardzo fajnych. Ostatnio bliżej poznałam starszego syna mojego ojca, 21-latka, który pierwszy raz przyjechał sam do Polski. Zakochał się w naszym kraju i został dłużej. Mieliśmy więc okazję lepiej się poznać. Złapałam z nim fantastyczny kontakt. Co rodzeństwo, to rodzeństwo. On na co dzień mieszka w Paryżu. Mówi świetnie po rosyjsku, a po trzech tygodniach spędzonych w Polsce naszym językiem porozumiewał się równie doskonale. Jest niezwykle ciekawym, dobrze wykształconym młodym mężczyzną. Młodszego syna taty znam mniej, bo rzadziej się widujemy.

MC: Wiem, że na starcie niektórzy koledzy uważali, iż ze względu na rodziców jest pani łatwiej. A pani bardzo zależało na ich akceptacji. Czy wciąż niemal obsesyjnie chce pani być lubiana?

MS: Na szczęście powoli mi to przechodzi. Przyznaję jednak, że kiedyś miałam z tym problem. Niejednokrotnie czułam, że ludzie nie od razu potrafili się do mnie przekonać. Teraz mi przeszło, zrozumiałam, że nie mogę i nie powinnam wszystkim się podobać. Także jako aktorka. Na szczęście są i tacy, którym się naprawdę podobam... l o to chodzi!

MC: Po filmie "Kolejność uczuć" Piwowarskiego z 1993 roku, w którym zagrała pani jeszcze przed rozpoczęciem studiów, mówiono, że będzie pani typem aktorki trudnym do obsadzenia.

MS: Edward Kłosiński powiedział wtedy: "Wiesz, nie będzie ci łatwo, bo jesteś takim dziwolągiem". Teraz już rozumiem, o co mu chodziło. Nie jestem klasyczną kobietą na szpilkach, wiem doskonale, że mam w sobie trochę chłopca. Ale wydaje mi się, że uczę się świadomości tego, kim jestem i jak wyglądam. Dzięki temu mogę zagrać i pannę Julię, i Rosencrantza. Taki rodzaj aktorstwa interesuje mnie najbardziej. Ale wtedy, gdy usłyszałam, że jestem dziwolągiem, rzeczywiście trochę się zmartwiłam. A dziś jestem niezwykle zadowolona z powodu swojej odrębności.

MC: Pomimo tej odrębności podobieństwo do rodziców jest jednak bardzo widoczne.

MS: Nazwano mnie kiedyś śmieszną mieszanką Seweryna i Jandy. Wyglądam jak Seweryn, mam ruchy mamy, a charakter swój. Czasami podobno mówię głosem mamy, czasami taty. Nigdy od tego nie ucieknę, bo jestem z ich krwi. Ale muszę przyznać, że lubię to.

MC: Czy dla córki jest pani równie tolerancyjna jak mama dla pani? Słyszałam, że gdy w wieku 16 lat wróciła pani do domu podchmielona, na pytanie mamy: "Co ci jest?" odpaliła pani, że pomieszała alkohole. Na co mama: "A, to dobrze, myślałam, że coś ci się stało".

MS: Dzięki temu nie musiałam kłamać. Oczywiście obowiązywały mnie pewne zasady. Ale myślę, że taki liberalizm wytwarza w dziecku odpowiedzialność za siebie. Młody człowiek ma świadomość, że w odpowiednich momentach musi zapalić się czerwona lampka. Skoro nikt go nie pilnuje, powinien robić to sam. A co do mojej Leny... Nie wiem. Jeszcze nawet o tym nie myślałam, bo ona ma dopiero sześć lat. Jednak, gdy czasami przypominam sobie własne szaleństwa z okresu dojrzewania, przeraża mnie myśl, że taka historia mogłaby się powtórzyć w wykonaniu mojej córeczki.

MC: Ma pani jakieś marzenie na ten rok, niezwiązane z aktorstwem?

MS: Gdybym była sama, chciałabym gdzieś wyjechać. Ale ponieważ moja córka idzie we wrześniu do szkoły, moim marzeniem jest, żeby sobie z tym poradziła. Mam świadomość, że w naszym domu zaczyna się teraz bardzo ważny czas...

l

Audycji Magdy Jethon "Pani Magdo, tylko pani to powiem" można słuchać w każdą sobotę w radiowej "Trójce" o 13.05.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji