Artykuły

Królowa lekko przycięta

"Anna Bolena" w reż. Wernera Pichlera w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Recenzja Jacka Marczyńskiego w Rzeczpospolitej.

Jeśli już spadać, to z wysokiego konia - to powiedzenie zapewne przyświecało Operze Bałtyckiej, gdy zdecydowała się na premierę nigdy u nas niewystawianej "Anny Boleny". I rzeczywiście, parę upadków się przydarzyło, na szczęście nie wszystkim.

Donizetti skomponował aż 70 oper, ale na scenach światach na stałe zagościło zaledwie pięć, sześć tytułów. Sława chadza dziwnymi drogami, bo te inne wcale nie są gorsze, czego przykładem cykl utworów o dynastii Tudorów: bohaterką jednego z nich jest żona Henryka VIII, Anna Boleyn, z włoska zwana Boleną, trzy inne poświęcone są królowej Elżbiecie I. Dramaturgicznie wyróżniają się zwartą akcją, muzycznie - stanowią mistrzowski przykład włoskiego belcanta.

Potwierdza to choćby "Anna Bolena", pierwszy raz wystawiona w 1830 r. Felice Romani, autor libretta, skupił się na ostatnich chwilach z życia bohaterki, gdy Henryk VIII, zakochany w Joannie Seymour, postanowił uwolnić się od swej drugiej żony. Akcja niewiele odbiega od faktów historycznych, obok głównych postaci miłosnego trójkąta na scenie pojawiają się ci, którymi król się posłużył, by udowodnić małżonce jej rzekome wiarołomstwo: brat Anny, Rocheford, zakochany w niej paź, Smeton, a przede wszystkim dawny jej ukochany, Percy. W finale Anna nie zostaje jednak ścięta, lecz traci zmysły i jest to zmiana zgodna z gustami epoki - w romantyzmie miłość często prowadziła do szaleństwa. Donizetti napisał przejmującą sceną obłędu, muzyczną dramaturgią przewyższającą tę, bardziej dziś popularną, z innej jego opery "Łucja z Lammermoor".

Dlaczego zatem "Anna Bolena" bywa rzadko wystawiana? Bo to dzieło piętrzy przed wykonawcami tyle trudności, że jedynie nieliczni podejmują ryzyko. W Gdańsku nie przestraszono się Donizettiego, partyturę zgrabnie przycięto, kondensując zawartość poszczególnych numerów. A i tak zostało prawie trzy godziny muzyki. Janusz Przybylski podszedł do niej z szacunkiem, co jednak zaważyło na ostatecznym efekcie. "Anna Bolena" objawiła się bowiem jako dzieło dostojne, któremu często brakuje temperamentu.

Nie dodali go także niektórzy wykonawcy, ale trudno się dziwić, gdy w postać Joanny Seymour wcieliła się Monika Fedyk-Klimaszewska, obdarzona subretkowym głosem, pozwalającym grywać pokojówki, a nie kandydatki na królowe. Albo gdy drewniany baryton Andrzeja Zagdańskiego (Henryk VIII) zmagał się z delikatną strukturą muzyki Donizettiego. Na szczęście była też Raisa Czepczerenko, dysponująca głosem o ładnej barwie, dobrej technice i z piękną swobodą prowadząca frazę. Jako Anna Boleyn udowodniła, że w słodyczy Donizettiego jest ogromna porcja dramatyzmu, a bohaterka tej opery to postać głęboko tragiczna. Raisie Czepczerenko partnerował Taras Iwaniw, z łatwością radzący sobie z najeżoną trudnościami partią Percy'ego. Gdyby lekko prowincjonalną manierę ekspresyjną ukraiński tenor zastąpił lepszym wyczuciem stylu belcantowego, byłaby szansa na drugą kreację.

Reżyserował Werner Pichler z Niemiec. Zrobił spektakl tradycyjny, o dość statycznej akcji, ale z pewnym wyczuciem tego, jak należy komponować ładne sceniczne obrazy. Dzieła takie, jak "Anna Bolena" nie wymagają więcej, jeśli oczywiście dysponuje się odpowiednimi wykonawcami. O kompletny ich zestaw jednak trudno, o czym świadczy przykład Gdańska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji