Artykuły

W Niepołomicach płonęły cygańskie ogniska

"Baron Cygański" w reż. Laco Adamika w Operze Krakowskiej. Spektakl na hipodromie w Niepołomicach w ramach Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej. Pisze Magda Huzarska w Polsce Gazecie -Krakowskiej.

Opera Krakowska jest jak pozbawiony ostatnimi czasy ognia smok wawelski. Jego, delikatnie mówiąc, niezbyt udana rzeźba stoi, bośmy się do niej przyzwyczaili. Podobnie jest z Operą, o której nowym budynku ciągle mówimy, nie zastanawiając się, co w przyszłości będziemy w nim oglądać. Nie zastanawiamy się, bośmy się przyzwyczaili do tego, co od lat artyści nam serwują.

W Krakowie w końcu od zawsze pan radca z panią radczynią i pan mecenas z panią mecenasową maszerowali do opery, uchylając kapelusza spotkanym na AB znajomym i kłaniając się w lansadach co znaczniejszym w mieście personom, by zasiąść na widowni i delektować się raz lepiej raz gorzej zagraną muzyką. A potem opowiadać, przy niedzielnym obiedzie czy podczas biurowej przerwy, jak to pani X pięknie pociągnęła górne C, a pan Y fantastycznie prezentował się w ułańskim mundurze.

I nic w tym złego nie ma, a problem leży tylko w tym, że lata lecą, pan mecenas z panem radcą zmieniają nakrycia głowy, a ich małżonki, podążając za modą, ubierają się w coraz lepszych sklepach. I tylko w Operze Krakowskiej nie zauważa się upływu czasu. Przedstawienia realizowane dziś równie dobrze mogłyby powstać 50 lat temu i nic by się nie stało.

Jednym z takich smoków wawelskich Opery Krakowskiej jest bez wątpienia "Baron cygański", pokazywany jeszcze dziś i jutro na hipodromie nieopodal Zamku Królewskiego w Niepołomicach.

W zrealizowanym przez Laco Adamika i poprowadzonym muzycznie przez Tomasza Tokarczyka plenerowym widowisku, wszystko się niby zgadza. Jest ogromna scena, za którą scenograf Barbara Kędzierska ustawiła cygański tabor. Są operetkowe hity, takie jak "Wielka sława to żart" poczciwego Johanna Straussa, jest dobrze prowadzona orkiestra, są roztańczeni Cyganie i mniej roztańczone, ale za to dla kontrastu ubrane na biało wieśniaczki czy dwórki, są konie, na których wjeżdżają żołnierze. Ba, są nawet ognie sztuczne, które dają poczucie przepychu i wystawności spektaklu.

Tylko że jakoś nie chce się specjalnie śledzić jego zawiłej intrygi, która ginie wśród dużych przestrzeni i recytowanych z dziewiętnastowieczną emfazą przez śpiewaków tekstów. Nawet przebojowe arie czy duety nie porywają, gdyż na pierwszy plan wysuwają się tradycyjnie problemy techniczne, a my trzymamy kciuki za to, czy tym razem soliście uda się wyśpiewać partie do końca, bez większego pogłosu, szumów i zgrzytów.

Jednak nie miałoby to aż takiego znaczenia, gdyby nie fakt, że reżyser po prostu nie znalazł żadnego pomysłu na opowiedzenie stareńkiej historii miłosnej bohaterów. Po prostu przeniósł dosłownie, niemal literka po literce, libretto i muzykę na scenę, tak jak robiono to miliony razy, ukrywając swoją bezradność pod płaszczykiem efekciarskich zabiegów.

Tylko że rozpalane przez Cyganów ogniska i feeria rozbłyskujących na niebie świateł nie zastąpi po prostu sztuki, która byłaby w stanie uwieść nieco bardziej wymagających widzów. Bez niej, o czym chyba wszyscy wiedzą, nawet najznamienitsze dzieła zostają pozbawione życiodajnego ognia.

A gdy go zabraknie, mamy do czynienia tylko z martwą kupą żelastwa, taką jak niezionący już nawet po wysłaniu SMS-a smok wawelski.

Zdjęcie z próby przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji