Artykuły

Baron niepołomicki

"Baron cygański' w reż. Laco Adamika na hipodromie w Niepołomicach podczas Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Opera Krakowska coraz śmielej wkracza w plener - idea jest słuszna, bo letni wieczór przyjemniej spędzić na świeżym powietrzu niż w dusznym budynku. Szkoda tylko, że słabo wykorzystano naturalną scenerię

Spektakl zagrano na hipodromie, z widownią na zboczu zamkowego wzgórza, przez co publiczność nie miała szansy obejrzeć największej atrakcji okolicy, czyli niepołomickie-go zamku - bo siedziała do niej tyłem. Szkoda, bo nie dość, że zamek sam w sobie jest atrakcyjny, to jeszcze dostał dość ważną rolę - grał mianowicie zamek odziedziczony przez głównego bohatera, węgierskiego szlachcica Sandora Barinkaya. Obsadzenie gwiazdy w roli, której większa część widowni nie jest w stanie zauważyć, to decyzja niezbyt trama.

Ściana dźwięku

Najlepiej mieli ci, którzy zajmowali miejsca w najwyższym sektorze z boku, na linii murów. Nie tylko z powodu zamku - tam nie przeszkadzało nagłośnienie. Dopiero gdy z tego miejsca usłyszałam grane i śpiewane na bis "Wielka sława to żart", doceniłam pracę orkiestry, dyrygenta Tomasza Tokarczyka i śpiewaków. Okazało się, że orkiestra gra nie tylko dziarsko, ale precyzyjnie i subtelnie. W niższych sektorach słychać było jedynie tępą, płaską, niezróżnicowaną ścianę dźwięku. Urozmaicaną trzaskami, charczeniem, przesterowanymi glosami, wyłapywanymi przez mikro-porty nieprzewidzianymi odgłosami (uderzenie w policzek brzmiało jak stuknięcie). Z tego też powodu trudno oceniać śpiewaków - słychać było owszem, że ktoś śpiewa czysto, a inny mniej, ale muzyczna dramaturgia partii znikała pod spłaszczającą wszystko techniką. Za to świetnie (bo głośno) słychać było drewniane deklamacje w licznych fragmentach mówionych. Czyli to, co mogło w lepszych warunkach zniknąć, zostało wydobyte, a to, co mogło porwać, nie uzyskało właściwego wyrazu.Nagłośnienie takiego przedsięwzięcia może nie jest proste, ale skoro opera decyduje się na widowiska plenerowe, powinna zadbać o to, by słuchanie muzyki było nie męką, a przyjemnością. Chyba że uznano, iż publiczności wystarczą do szczęścia konie, powozy i płonące ogniska.

Widowisko

Wracając do przedstawienia. Choć miejsca na hipodromie było dużo, spektakl rozgrywał się na ustawionym na nim podeście. Jak się okazało, stanowczo za małym, bo gdy znalazł się na nim liczny chór, niewiele już pozostawało miejsca. Poza podestem znalazł się cygański tabor - owszem malowniczy, z wozami i ogniskami, ale sprawiający wrażenie miejsca, w którym niebiorący akurat udziału w akcji chórzyści przeczekują, plącząc się między ogniskami i wozami. Dworek stojący na podzamczu grał bez większego przekonania posiadłość Zupana - okna świeciły zielonym (czemu?) światłem, artyści grający domowników Żupana i chłopów wychodzili z niego (i wchodzili) szeregiem, ale nabierali osobowości dopiero po wejściu na podest. Poza podestem galopowały też konie i przejeżdżały powozy.

Wejścia i wyjścia

Na podeście też nie działo się szczególnie atrakcyjnego - Laco Adamik poprzestał na wyreżyserowaniu wejść i zejść. Główni bohaterowie zwykle stali w jednej linii, za nimi chór czasami rozstępujący się na dwie strony, by przepuścić kogoś wchodzącego zza podestu. Chórowi zadano zadania dość monotonne

- piękne i efektownie ubrane Cyganki (Barbara Kędzierska zadbała o różnorodność kostiumów) głównie przechadzały się kocim krokiem, kręcąc falbaniastymi spódnicami i ujmując się pod boki, a czasami uwodzicielsko (i zgrabnie) tańczyły. Cyganie - równie efektowni - klepali się (stałym zwyczajem operowego chóru) po ramionach, dumnie spozierali i prężyli. Węgierski lud prezentował się jednolicie - wszyscy chłopi w identycznych odświętnych białych strojach z kamizelkami, wszystkie chłopki w identycznych białych sukniach z gorsetami i fartuszkami. Ta gromada klonów nie wyglądała ciekawie

- zwłaszcza na tle Cyganów.

Przedstawienie, mimo ambicji, nie stało się widowiskiem z prawdziwego zdarzenia, a chwilami nawet - z powodu nieefektownej, statycznej reżyserii - przeradzało się w wykonanie koncertowe, tyle że w kostiumach i z minimalnymi sytuacjami aktorskimi. Zabrakło śmiałości, rozmachu, temperamentu, pomysłowości. Gdyby nie nieszczęsne nagłośnienie, byłby to jednak całkiem miły wieczór z dość konwencjonalną operetką pod gołym niebem, które ze swej strony postarało się o efektowny pokaz artystycznie oświetlonych chmur.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji