Artykuły

Teatr jest albo dobry, albo zły

Czym Zbigniew Rybka, dyrektor Teatru Powszechnego w Radomiu, zamierza kusić młodych ludzi i jaki repertuar chciałby realizować, można przeczytać w nowym numerze "Miesięcznika Prowincjonalnego"

ze Zbigniewem Rybką, dyrektorem Teatru Powszechnego im. J. Kochanowskiego w Radomiu rozmawia Krystyna Kasińska.

Objął Pan radomską scenę w roku jej jubileuszu, w połowie sezonu, z koniecznością zorganizowania Międzynarodowego Festiwalu Gombrowiczowskiego, może także przeglądu sztuk odważnych. Lubi Pan ryzyko?

- Jestem człowiekiem, który lubi spokój, ale czasem robi rzeczy, których sam nie przewidział.

Co Pan zastał w Radomiu, a co udało się już zrobić?

- Wydawało mi się, że miałem o radomskiej scenie jakąś wiedzę, ale ona wciąż ulegała weryfikacji i dopiero po trzech miesiącach pobytu tutaj zaczynam cokolwiek naprawdę wiedzieć. Istotne jest, że wszedłem do instytucji, która jest specyficznym zakładem ruchu ciągłego, w środku sezonu i to, co zastałem, średnio mogło zadowolić. Musiałem zacząć od organizowania repertuaru, bo choć na afiszu było ileś tytułów, większość z nich nie przyciągała widowni. I musiałem odtworzyć zespół. Z repertuarem jest prościej - tytuły leżą na półkach, trzeba je tylko odnaleźć. Trudniej zbudować zespół. Grono siedmiu aktorek i trzech aktorów nie stworzy teatru repertuarowego, o czym wiem i ja, i koledzy, którzy tu heroicznie trwali. Udało się zaangażować sześciu młodych aktorów: czterech absolwentów krakowskiej PWST, jednego z Łodzi, jednego z Warszawy. To dopiero zalążek zespołu, który w teatrze jest najważniejszy.

Czym Pan kusił młodych ludzi?

- Myślę, że młodych kolegów zainteresowała przede wszystkim oferta pracy, bo już wiemy, co będziemy grali do końca roku, a nawet dalej, choć nie ukrywali, że sprawdzali, kim jestem i co robiłem wcześniej. Wydaje się, że perspektywa pracy najlepiej zachęca młodzież aktorską, która nie chce zmarnować życia na staniu w kolejce do kolejnego przesłuchania. Młodzi wiedzą, że zawód aktora trzeba uprawiać. Za rok, może dwa wyjadą stąd, ale będą Radom wspominać dobrze, skoro tu stawiali swoje pierwsze kroki, nabierali zawodowej wprawy. To miasto jest nieco zaniedbane, ale jeśli poświęci mu się trochę uwagi, ma szansę stać się atrakcyjnym ośrodkiem. Tym bardziej że leży niedaleko Warszawy, Lublina, Łodzi.

Wierzy Pan, że w czasach komercji teatr nadal może nie tylko bawić, ale także uczyć, współtworzyć czy nawet narzucać modele kultury?

- To nie kwestia wiary, to przekonanie, że istotą teatru jest określony sposób komunikowania się ze społeczeństwem, zawsze na jakiś temat oraz to, że teatr niesie określone treści i wzory.

Więc jaki Pana zdaniem powinien być jedyny zawodowy teatr w mieście?

- Musi mieć różnorodny repertuar, aby zaspokoić ambicje bardzo wielu osób. Jeśli sztuki są adresowane do jednej grupy odbiorców, wcześniej czy później równa się to śmierci teatru. Taki eksperyment sprawdzić się może tylko w dużych ośrodkach z kilkoma lub kilkunastoma scenami, które mogą się specjalizować.

Zatem jaki repertuar chciałby Pan zrealizować?

- Zaczęliśmy "Wizytą starszej pani" z udziałem pani Emilii Krakowskiej oraz rodzimych, znakomitych aktorów-emerytów: Włodzimierza Mancewicza i Jerzego Wasiuczyńskiego. W przedstawieniu pokazał się cały zespół z wyjątkiem dwóch pań, dla których Andrzej Ozga przygotował spektakl "Była sobie piosenka" złożony z przebojów okresu międzywojennego. Po raz pierwszy ujrzymy go na małej scenie w połowie czerwca, prawie jednocześnie z premierą na dużej scenie. Tu zagramy "Prywatną klinikę", farsę wyreżyserowaną przez Jerzego Bończaka i z jego udziałem. Jednocześnie pracujemy nad "Pamiętnikiem narkomanki" w reżyserii Grzegorza Matysika i "Walentynkami" w reżyserii Andrzeja Sadowskiego. Obie premiery planowane są na wrzesień. W wieczór sylwestrowy zagramy "Skrzypka na dachu" w reżyserii Macieja Korwina. W połowie września pokażemy także "Zimny prysznic" w reżyserii Niemca Freda Apke, przedstawienie przygotowane razem z warszawskim Teatrem Komedia.

Podobny eksperyment już Pan przeprowadził - teatr rzeszowski zagrał wspólnie ze sceną z Bielska-Białej. Czy to się sprawdza?

- Bardzo dobrze. Poza tym, że obniżają się koszty produkcji w obu teatrach, aktorzy zdobywają doświadczenie, którego nie nabędą, grając wyłącznie przed własną publicznością. Przypominam, że "Komedia" nie ma własnego zespołu, więc także dla warszawskich aktorów jest to jakaś propozycja. Będę szukał różnych możliwości pokazania radomskiego zespołu, na scenach krajowych, może nawet na zagranicznych. W marcu przyszłego roku rozpoczniemy pracę z Michałem Dutkiewiczem i być może również ten spektakl będzie przygotowywany z myślą o dwóch scenach.

W minionym sezonie gorącą dyskusję wywołało w całej Polsce hasło "teatr lektur szkolnych" rzucone właśnie w Radomiu; Pana poprzednik złożył nawet z tego powodu dymisję. A Pan jak takie hasło traktuje?

- Prawdę mówiąc, nie bardzo je rozumiem. Nie można robić teatru dla blondynów albo dla szatynek, dla matek z dziećmi czy kierowców. Wprowadzanie podobnych podziałów jest niefachowe. Albo teatr jest dobry, czyli chodzą do niego ludzie, albo nie i wówczas nie ma widza. Jeśli już mówimy o szkole - proszę zwrócić uwagę, że w kanonie lektur znajdują się najwybitniejsze utwory dramatyczne polskie i światowe, więc nawet trudno deklarować, że nie znajdą się w repertuarze. Na pewno do młodego widza kierujemy "Pamiętnik narkomanki" i oparte na tekstach biblijnych przedstawienie "Hiob" w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Od czasu do czasu trzeba samego siebie namówić na pójście do teatru nie tylko po to, żeby się pośmiać, ale żeby pozwolić sobie na chwilę refleksji, pobyć z sobą. Będziemy grali "Awanturę o Basię" przygotowaną przez Cezarego Domagałę, w repertuarze przyszłego sezonu pojawi się pewnie Słowacki lub inny klasyk. "Skrzypek na dachu" też nie jest sztuką wyłącznie dla dorosłych.

Repertuar zapowiada się interesująco, co z Festiwalem Gombrowiczowskim? Przeżyliśmy w Radomiu różne formuły tej imprezy.

- Dla mnie może być jedna - istotny przegląd sztuk Witolda Gombrowicza, z jury, nagrodami, z udziałem scen zagranicznych. Chciałbym przy okazji zrobić sesję naukową, choć zdaję sobie sprawę, że w dobie internetu i innych szybkich form komunikowania się, jest to forma nieco ociężała, ale... Mam zaprosić kilka osób do napisania określonych tekstów, potem je opublikować i zrobić promocję książki. To będzie trwały ślad po radomskim spotkaniu i w ten sposób będziemy nie tylko pokazywać sztuki Gombrowicza, teksty stworzone wokół "Dzienników" czy powieści, ale także inspirować zainteresowanie pisarzem. Dzięki pomocy pani Rity Gombrowicz wiem, że w minionym sezonie pokazano z całego jego dorobku zaledwie trzy tytuły.

Może Gombrowicz już nie zasługuje na zainteresowanie?

- Należę do ludzi, którzy Gombrowicza bardzo lubią bez przymusu. Czuję się z nim dobrze, czasem mnie denerwuje, czasem śmieszy, najczęściej trochę grozi, trochę inspiruje i do tego jest wprost rewelacyjnie aktualny. To, co w jego twórczości odnajdujemy, zależy jednak od reżysera. W momencie konfrontacji dwóch artystów dowiadujemy się wiele nie tylko o Witoldzie Gombrowiczu, ale też o osobie, która tekst pisarza adaptowała na scenę.

(...) więcej w Miesięczniku Prowincjonalnym

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji