Artykuły

Nie ma o czym rozmawiać

Jerzy Zelnik pożegnał się z Teatrem Nowym. Chciałem na koniec kadencji z nim porozmawiać. Nie zgodził się. Powiedział, że nie ma o czym. Niestety, to prawda - pisze Krzysztof Kowalewicz w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Chociaż od nakręcenia "Faraona" przez Jerzego Kawalerowicza minęło ponad 40 lat, wszyscy wciąż kojarzą Jerzego Zelnika z rolą Ramzesa XIII. Mimo że później wystąpił jeszcze w wielu filmach, serialach, a na co dzień gra na deskach stołecznego Powszechnego, w pamięci publiczności na zawsze pozostanie filmowym następcą tronu, który pragnie przeprowadzić reformy. Chociaż ma niemal wszystkich przeciwko sobie, nie poddaje się. Niestety, prawda powieści Bolesława Prusa i prawda ekranu ma się nijak do rzeczywistości. Zelnik przed konkursem na dyrektora Teatru Nowego mówił: - Dobiegam sześćdziesiątki, mógłbym wybrać wygodę i jakoś "dojechać" do emerytury. A ja chcę utrudnić sobie życie, podjąć jakieś zobowiązanie. Mam doświadczenie pedagogiczne, reżyserskie i - przede wszystkim - aktorskie. Zapowiedź niczego sobie. Dyrektor elekt na tym nie poprzestał. Zapowiadał w Nowym pracę wybitnych realizatorów: - Jestem po rozmowie z Waldkiem Śmigasiewiczem i Eugeniuszem Korinem, z którymi pracowałem i bardzo ich cenię.

Ostatecznie tylko ten drugi wyreżyserował sztukę w Nowym. Przez trzy lata inni wymienieni realizatorzy (Izabella Cywińska, Robert Gliński, Maciej Englert) pozostali w sferze marzeń. No i najbardziej szokujące wyznanie z mojej rozmowy tuż po wygraniu konkursu. Zelnik: - Jako dyrektor będę zarabiał sześć tysięcy, ale na utrzymanie rodziny potrzebuję jeszcze dwóch. Dlatego muszę troszkę dorobić. Myślę, że dyrektor naczelny czasami w Nowym da mi wolne, żebym mógł pojechać wystąpić gdzieś z monodramem i w ten sposób dorobić na opłacenie rachunków.

Ramzes przejmując władzę w Nowym w lutym 2005 r., dobrze umiał liczyć pieniądze. Dlatego nie dziwią jego "gościnne występy" po całej Polsce, którym oddawał się, kiedy tylko mógł. Ktoś powie, że się czepiam - przecież dyrektor artystyczny nie jest od tego, żeby siedzieć na miejscu w teatrze. Jak mi powiedział pewien szef artystyczny, czas pracy dyrektora jest nienormowany i można równie dobrze część decyzji podejmować przez telefon. Tylko czy takie postępowanie motywuje zespół, który dusi się, siedząc w bufecie i za kulisami? Raczej nie.

Początkowo Zelnik był stanowczy. Przygotował listę aktorów do zwolnienia (za to zganił go prezydent Łodzi; do reform nie doszło). Z absolwentów Filmówki stworzył Scenę Młodych (słuch o niej niestety zaginął). Jednak z czasem wyraźnie "zmiękł". Nie dał rady istniejącym w Nowym układom i układzikom. Musiał dostosować się do samowolnie pracującej maszyny, akceptując codzienną nijakość.

Chciałem na koniec kadencji porozmawiać z panem Zelnikiem. Nie zgodził się. Powiedział, że nie ma o czym rozmawiać. - Niech oceną będą wystawione w tym czasie spektakle i zespół aktorski - stwierdził. W tych kategoriach należy jednak ocenić odchodzącego dyrektora negatywnie. Tylko kilka sztuk wzbudziło zachwyt ("Choroba młodości", "Zabawy na podwórku", "Plac św. Włodzimierza"), reszta to "wypełniacze", żeby było co grać. Dyrektor Zelnik nie uporządkował ani nie zjednoczył zespołu. Pozostał podział na "starych" z dyrekcji Dejmka i "nowych" z naboru Królikiewicza. Jedni drugim patrzyli na ręce. Na scenie współpracowali ze sobą niechętnie, mijając się na korytarzu, po przywitaniu spuszczali głowy.

Dyrektor pożegnał się z zespołem listem, który można przeczytać w teatralnej gablocie. Przyznaje: "Nie staliśmy się teatralną rodziną, gdzie wzajemnie się dźwigamy, ufamy sobie, liczymy na siebie, cieszymy się z sukcesów kolegów, martwimy ich porażkami. Rodziną, która czerpie wiedzę o sobie z bezpośrednich rozmów, a nie z plotek". Część winy przypisuje innym: "Lokalni recenzenci wolą Jaracza - z tym dyskutować nie godzi się. Ale ich sądy, pełne agresji, przez to niesprawiedliwe, szkodzą kulturze i ludziom, którzy jej służą".

Dziś już nie żałuję, panie dyrektorze, że nie chciał się pan ze mną spotkać. Faktycznie nie ma o czym rozmawiać. Szkoda tylko straconego czasu w Teatrze Nowym i pieniędzy podatników. W zasadzie nic się nie stało. Przecież Nowy stał jak stoi i wciąż gra sztuki.

Nie chciał pan rozmawiać z "Gazetą", za to Tygodnikowi Katolickiemu "Niedziela" powiedział, że jeśli jeszcze kiedykolwiek zostałby dyrektorem, to tylko w teatrze z silnym zespołem i tylko w Warszawie. Rydwan do stolicy już czeka. Żegnamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji