Jarockiego teatr faktów
JESZCZE NIE PRZEBRZMIAŁY GŁOSY ENTUZJAZMU I KRYTYKI PO GIGANTYCZNYM WIDOWISKU A. WAJDY WEDŁUG SCENARIUSZA JOANNY OLCZAK-RONIKIER "Z BIEGIEM LAT, Z BIEGIEM DNI" czyli "opowieści na jedną noc, albo na trzy wieczory" - gdy już dochodziły nas wieści o nowym gigancie scenicznym, przygotowywanym w tym samym budynku Starego Teatru. Wieści te dotyczyły "SNU O BEZGRZESZNEJ" - rzeczy dla teatru w 2-ch częściach ułożonej przez Jerzego Jarockiego i Józefa Opalskiego na podstawie utworów S. Żeromskiego, dokumentów epoki i cytatów literackich z muzyką Stanisława Radwana i w scenograficznym ujęciu Jerzego Juk-Kowarskiego.
Wajda zaskoczył wszystkich wprowadzeniem na scenę utworu dotąd raczej realizowanego w konwencji filmowej, a najczęściej wykorzystywanego na terenie telewizji: serialu. Poszedł więc - jak to się mówi językiem sportowym - za ciosem modnych sag rodzinnych, które rozgrywają się przed oczami widzów na dłuższej przestrzeni czasowej i łączą w sobie, prócz perypetii osobowych rozgałęzionego klanu rodowego, przemiany dokonujące się w życiu narodu. Przemiany społeczne, obyczajowe i polityczne. Budulcem takiego scenariusza uczynili twórcy przedstawienia bardzo znane i mniej grywane fragmenty sztuk, które w tym serialu krakowskim miały (razem wzięte) spleść się - choć w sposób niezupełnie naturalny - w materię dramatyczną, odtwarzający atmosferę blisko 40 lat przewartościowań postaw ludzkich, jakby symbolicznie zawieszonych między biernością i małostkowością dulszczymy a ideami walki o wolność i niepodległość. Stąd spektakl-tasiemiec Wajdy lawirował pomiędzy Zapolską i Bałuckim, Kisielewskim i Przybyszewskim (żeby wymienić główne nurty dramaturgii) oraz posługiwał się łącznikami pisarskimi, umożliwiającymi dość karkołomną literacko próbę stworzenia ogólnej, wyważonej myślowo, panoramy historycznej. Nie pora tu na dokładne przedstawienie wszystkich niuansów odniesień fabularno-ideowych "Z biegiem lat, z biegiem dni", bo w końcu byłoby to powtarzaniem juz wyrażonych opinii zaraz po prapremierze i - nie tak dawnych - po Teatralnych Spotkaniach Warszawskich. Warto jednak wspomnieć, że ów sceniczny serial wywołał mieszane uczucia. Krytyczne, jako sztuczny twór, złożony z nierównych oraz nie zawsze najambitniejszych epizodów literatury (wielkiej) dramatycznej - choć zarazem był popisem sprawności teatru, więc także i aktorstwa. Podziw budziła natomiast niezwykłość przedsięwzięcia.
NIEZWYKŁOŚCIĄ także zaskakuje "Sen o Bezgrzesznej". Niespodzianką całkowitą byłby ów spektakl - a nawet prawdziwym wydarzeniom - gdyby... nie było przedtem "Dziadów" Konrada Swinarskiego, a także jego inscenizacji "Wyzwolenia" - czy "Nocy Listopadowej" oraz cytowanego już " Z biegiem lat, z biegiem dni" Wajdy. Jest bowiem coś wspólnego w "Śnie o Bezgrzesznej" i tamtych premierach, co pozwala je - mimo, że nie dosłownie, na szczęście! - spiąć ogólną klamrą. Myślę, że to chyba wynik teatralnego klimatu panującego na scenach im. H. Modrzejewskiej, przemyśleń i wspólnoty ideowo-artystycznej, jaka się u tu wywtorzyła w szlachetnej rywalizacji tzw. wielkiej trójki reżyserów oraz inscenizatorów: Jarockiego, Swinarskiego i Wajdy. Pomysły i realizacje sceniczne jednego zapładniały twórczo drugiego oraz trzeciego. Przy czym działo się to zawsze w zgodzie z poetyką i stylistyką teatralną, każdego z nich, ponad wszelkimi zbieżnościami.
Jeśli zatem Jarocki konstruuje swoje widowisko w jakimś sensie oparłszy ja na "serialu" Wajdy i "Dziadach" wraz z "Wyzwoleniem" Swinarskiego - ma to swe głębsze motywy. Po pierwsze, tkwią one w ostatniej tradycji Teatru Starego, tradycji programowej niejako - ukazywania zrywów wolnościowych narodu przez sito romantyczne i racjonalistyczne. Po drugie, skoro Swinarski buduje np. "Dziady" na pełnym tworzywie mickiewiczowskim i wyciąga wnioski myślowe zderzywszy romantyczne mity wadzenia się jednostek (czyli wybrańców) narodu z Bogiem-symbolem i bogami-zaborcami łamiąc, zasady gry w pudełku sceny - to Jarocki odrzuca niemal całkowicie, komponenty wielkiej literatury dramatycznej, aby stworzyć Teatr Faktów (późniejszych) i ze snów Gustawów-Konradów wyprowadzić "Sen o Bezgrzesznej". Sen, którego majaki kształtują - prawem kontrastu do literackości wizji - suche, często beznamiętne dokumenty. Wprawdzie tu i ówdzie okraszone cytatem, scenką fikcji artystycznej, ale przez to może bardziej demaskujące wyrazistość przedziału między słowem poety czy prozaika a zapisem historyka lub po prostu protokolanta. Oczywiście, niezależnie od artystycznej polemiki, czy zbliżeń z wizją Swinarskiego - czego wykładmią jest rozegranie widowiska również w "rozbitym" i przebudowanym do tego celu teatrze. Na różnych planach, często zazębiających się o tryby ogromnej machiny, rozruszanej kiedyś przez Swinarskiego. Nawet ze swoistą dbałością o podkreślanie punktów zbieżnych - dla zaznaczenia podobieństw i przeciwieństw. Podobieństw - i już przecież kontynuowanej, na linii Mickiewicz - Wyspiański, drogi bohatera - Konrada poprzez "Dziady" i "Wyzwolenie", zaś przeciwieństw - w ustawieniu m. in. postaci (czy problemu, mitu) Konrada, jako jeszcze jednej, prześnionej s p r aw y, na tle surowej wymowy zdarzeń. W przeddzień i w dniu powstania II Rzeczypospolitej. Po trzecie - tym razem w odniesieniu do Wajdy (poza dyskusją w scenie balowej - ze zjawą Nike jakby z "Nocy Listopadowej") montaż Jarockiego nawiązuje do "Z biegiem lat, z biegiem dni" w swojej tkance faktograficznej - przedłużając zresztą czas historyczny owego BIEGU polskiego dó wypadków krakowskich (1923) i kończąc ten bieg diabolicznym kabaretem.
W TEN SPOSÓB, jak sądzę, można powiednieć, że - przynajmniej na razie, w końcowej fazie uświadamiania sobie przemian 60-lecia drugiej i trzeciej niepodległości - Teatr Stary wspólnym wysiłkiem najbardziej twórczych i znaczących inscenizatorów (niestety, juz bez żywej obecności K. Swinarskiego) zamknął, niczym w różnorodnych treściach oraz kształtach, olbrzymi serial o Polsce i Polakach dwóch epok. W takim zestawie trzech - mówiąc ogólnie - wizji, dałoby się je nazwać wydarzeniami teatralnymi. Przy czym każda z nich ma, w stosunku do wielkości pojęcia "wydarzenie" - inne proporcje. Przede wszystkim artystyczne. Dwie: Swinarskiego i Wajdy, wypływają wprost z literatury. Natomiast wizja Jarockiego tę literaturę, pomija lub omija. Ponieważ jestem zwolennikiem literatury (i to dobrej) w teatrze, toteż z mniejszym entuzjazmem traktuję Teatr Faktu, który akurat wybrał - wraz t J. Opalskim - Jerzy Jarocki do swego "Snu o Bezgrzesznej". Niezależnie bowiem od skąpych cząsteczek Żeromskiego (głównie z "Róży") oraz jeszcze mniejszych fragmentów z innych dzieł (np. Żmichowskiej) i cytatów rozmaitych autorów, miąższ tekstowy pochodzi z literackiego źródła. Najczęściej z archiwów.
Tu narzuca się dygresja. My, to znaczy publiczność w najszerszym tego słowa znaczeniu, coraz chętniej lubimy ożywiać historię. Stąd chyba notujemy tę niezwykłą popularność udramatyzowanego dokumentu. Stąd - na fali sui generis zamówienia społecznego - zwiększająca się liczba premier Teatru Faktu (zwłaszcza w TV, od "Procesu w Norymberdze" do "Przed burzą"). A może również no skutek braku dramaturgii obrachunkowej, współczesnej, z prawdziwego zdarzenia - która byłaby propozycją artystycznych przetworzeń oraz uogólnień właśnie faktów, konfliktów, postaw i poglądów scenicznych osób - teatry tu zmuszone do sięgania po środki zastępcze, odrzucające fabułę i akcję, a nawet konkretnego bohatera na rzecz anonimowego lub zbiorowego? Anonimowi zresztą, o paradoksie! - stają się w tej sytuacji prawdziwi ludzie z nazwiskami, tyle - że pozbawieni (na scenie) twych prawdziwych twarzy i wnętrz.
Kończąc tę dygresję, trzeba jeszcze dodać, że niekiedy najbardziej dramatyczne wydarzenie, zawarte w dokumencie, nie potrafi wstrząsnąć widownią w teatrze, jeśli ów zapis-relacja nie znajdzie pokrycia w dramaturgicznej podbudowie. Przykłady - telewizyjnego widowiska "PRZED BURZĄ", niektórych "łączników" scenariusza "Z BIEGIEM LAT, Z BIEGIEM DNI", czy właśnie sporych partii "SNU O BEZGRZESZNEJ" - ilustrują dość wymownie niedostatki literatury, którym i wybitni reżyserzy nie umieją skutecznie - czyli artystycznie - zapobiec. Cóż z tego, że niekiedy powołują teatralnie ciekawe obrazy, gdy są one tylko żywymi obrazami, a nie żywą dramaturgią...
RZECZ JASNA, nazwanie "Snu o Bezgrzesznej" tylko żywymi obrazami byłoby i uproszczeniem, i niesprawiedliwością. Bo jest to na pewno teatr, miejscami rzadkiej urody, choć co chwilą konfrontowany z nieurodziwą i jakby antyteatralną materią słowną.
Zaczyna się ten spektakl, już przy szatniach, gdzie po jednej stronie, na podium wchodzą kolejno trzej piechurzy: austriacki, niemiecki i rosyjski - zaś z przeciwległej ściany obojętnie zza szyb gabloty "przypatrują się" swym żołnierzom trzej wygalowani cesarze. Punkt wyjścia: kraj pod zaborami. Pojawia się niby Przewodnik (Jerzy Stuhr), który beznamiętnie recytuje tekst regulaminu na temat wyposażenia polowego żołnierzy. Wyposażenie obce, ale często - co potwierdzą późniejsze sceny - w tych mundurach, na polu boju, staną naprzeciw siebie: brat z bratem. Nagle wśród publiczności przeciska się wąż - ni to pielgrzymów, ni to poborowych - za którymi (i za głosem Przewodnika) widzowie podążają na piętro. Tu, w hallu - jak podczas "Dziadów" Swinarskiego - w ciemnościach rozświetlanych nagrobnymi świecami, odbywa się obrzęd. Uczestnicy obrzędu, usytuowani po obu stronach, na ołtarzach podestach: Konrad Mickiewiczowski (Jerzy Trela) i Pierwszy Pielgrzym (Edward Lubaszenko). Ale te Zaduszki to już nie powtórzenie wizji Swinarskiego. To - wywiedziony z niej - apel poległych w obu powstaniach i walce podziemnej przed I wojną światową. Świadoma i swoista replika Jarockiego - na "Dziady". Fakty przeciw romantycznej scenerii. I zaraz rozdział widzów: jedni przechodzą na dużą scenę (nie salę), gdzie słuchają konspiracyjnych odczytów z przeźroczami i recytacjami poezji (J. Radziwiłowicz, T. Budzisz-Krzyżanowska, I. Olszewska, A. Polony) - drudzy zamiast poezji i agitacji, otrzymują w małej salce Modrzejewskiej "praktyczną" lekcję przesłuchań i tortur (T. Huk - naczelnik więzienia i J. Trela - Konrad). Obie grupy publiczności zbiorą się później w dużej sali, przepołowionej wszerz szerokim pomostem. Więc znów chwyt z inscenizacji Swinarskiego, ale w innym ustawieniu estrady, choć sam obraz (tam - bal u Senatora, tu bal maskowy) przewrotnie ukazuje odmienność epok przy zbieżnościach samej Sprawy. Martyrologia i taniec chocholi? Kukły, maski, złudzenia. Sen i jawa. A potem, nagle - jak cień bomby - nadlatuje Zeppelin. Symbol tamtej wojny? Pomysł teatrarnie wyborny, acz nie rozwinięty. Efektowny, tak - jak znakomita tyrada trzech cesarzy (W. Sadecki, A. Buszewicz, E. Wnuk) do Polaków - prawie jednobrzmiąca, tylko w niuansach skierowana przeciw dawnym sojusznikom. Gorzka ironia: wraz z zaborcami, Polacy mają walczyć także z Polakami, po obu stronach barykady wojennej. Dokument tragizmu dziejowego. Chłodne, trzeźwe spojrzenie inscenizacyjne Jarockiego. Tu teatr został wywołany z zetknięcia faktów. Nie ma natomiast już tego dramatyzmu w przydługim przemówieniu (zresztą dobrze podanym aktorsko przez J. Bińczyckiego) gubernatora von Beselera do delegacji Warszawy.
Później, jak w kalejdoskopie, car rozmawia z przewodniczącym Dumy Rodzianką. Widmo rewolucji. A na polu bitwy żołnierze (jak z ekspozycji widowiska) w bratobójczej walce. Raptem zmienia się coraz: legiony, Piłsudski. Jak z taśmy starych kronik filmowych. Przerwa.
DRUGA CZĘŚĆ spektaklu rozpoczyna w małej salce pół prywatna rozmowa aktorów z publicznością. Do tej pory mieliśmy do czynienia z dokumentem ilustrowanym o Polsce. Z rodowodem naszego "SNU O BEZGRZESZNEJ", i rodowodem różnych idei walki oraz zachowań, aby przetrwać i wyzwolić się. Tu - SPRAWA staje się ogólnym, tłem. Aktorzy prezentują osobiste dokumenty i własne rodowody. W tej konwencji trzymania się litery prawdziwego sopisu historycznego - pomysł Jarockiego świetny! Może nawet najlepszy dla poetyki i stylu owego Teatru Faktu, niemalże integrującego widownię z wykonawcami. To wzajemne przenikanie zdarzeń osobistych w zbiorowe, nosi znamiona czegoś nowego, zaskakującego... logiką rozwiązań racjonalistycznych.
Ale już po tym - znów duża sala i wszczęcie procesu po wypadkach krakowskich 1923 r. Myślę, że tu akurat zawiódł Jarockiego przesadny ton ograniczania praw inscenizatora wobec stenogramu sądowego. Jakim teatrem może być rozprawa w sądzie, świadczy choćby film "Dwunastu gniewnych ludzi". Nie twierdzę, że materiał dokumentalny z "krakowskiego powstania" obfitował fabularnie w takie napięcia i spięcia, jak scenariusz amerykańskiego filmu. Ale samej dramatyczności procesowi nie zabrakło. Zabrakło natomiast na deskach teatru dynamiki w tym gorzkim obrazie tamtej rzeczywistości. Zwłaszcza, że doskonałym punktem odniesienia wyrazu scenicznego, była puenta: demokratyczność sądu jeszcze zwyciężyła, aczkolwiek jawa Bezgrzesznej już odbiega od sennych wyobrażeń. Tak więc proces oglądamy z napięciem i ciekawością - lecz dla całkiem innych powodów (wspomnień), aniżeli dla wzruszeń i wstrząsu natury artystycznej. Niestety, teatr nie wygrał tu z dokumentem. I nie wygrał dokumentu. Aktorzy wypadli blado, sytuacje sceniczne cechowała statyczność (wyjątki: R. Stankiewicz, T. Huk - prokuratorzy). Bardzo za to udana dekoracja - sufit ażurowy. Niby nic, a był klimat. Bez dramaturgii.
I na koniec - najlepszy akcent "Kabaret"! Nie, dlatego, że rozrywka. Przedstawienie bowiem, mimo 4.5 godzin stania i siedzenia, na ogół nie nuży. Świadczy to o fascynacji odbiorców dokumentami oraz ich konfrontacją z zaśpiewem romantycznym, z lekcją myślenia narodowego, obywatelskiego - sprężonego z antylekcjami myślenia oraz emocji. Więc "Kabaret" (oczywiście, złożony z tekstów międzywojennych) akcentują przebudzenie części ludzi, światłych a uczciwych, ze snu o Bezgrzesznej, która bezgrzeszną być nie potrafiła, mimo przestróg Historii. Puentuje cierpko, ale i ożywczo (pomysł Jerzego Stuhra i jego reżyseria). Wydaje się jednak, że gdyby spektakl "poszedł dalej" niż wypadki krakowskie, a scenariusz objąłby przewrót majowy r. 1926. to smutno-demoniczna zabawa w kabaret, po próbce demokracji zakończonej puczem wojskowym nabrałaby ostrości i logiki konstrukcyjnej jako całość. Ale nie mówmy o tym, co by było gdyby...
MIMO zastrzeżeń bowiem, jest to monumentalne widowisko Jarockiego czymś niepowszednim w teatralizacji FAKTÓW, i jest sumą doświadczeń scenicznych Teatru Starego, w którym wydarzenia sceniczne stały się bodźcem i podnietą do poszukiwań wciąż innego wyrazu artystycznego "wielkich" przedstawień, przy kontynuacji oraz wzbogacaniu środków teatralnych. Od Krzemińskiego i Hubnera, do Swinarskiego, Wajdy i Jarockiego.