Artykuły

Kłopot z Sewerynem

Nie ulega wątpliwości - Seweryn to artysta, który nie raz i nie dwa spędzał sen z powiek możnym polskiej sceny. Już lepiej siedziałby sobie w Paryżu, a nie wprowadzał zamęt w naszym teatralnym światku, w którym wszyscy od lat zajmują swoje pozycje i nie potrzebują żadnych zmian.

Tak to wygląda od kulis. Tego zwyczajny widz nie dostrzega, bo zobaczyć nie może. Publiczności z uporem podstawia się inny obraz. Niskie ukłony decydentów polskiego teatru, ćwiczących się w przemowach na temat wielkości i talentu aktora-societaire'a Comédie Française, zaproszenia na okolicznościowe koncerty, a to z okazji wejścia do Unii Europejskiej, a to dla uczczenia Dnia Papieskiego. Dobrze też wypuścić w eter informację, że Andrzej Seweryn byłby idealnym dyrektorem pogrążonego w głębokim kryzysie Starego Teatru w Krakowie i podsycając napięcie czekać na reakcję zainteresowanego. Warto też zaprosić Comédie Française i Seweryna na przykład w roli Don Juana, aby móc przypomnieć samym sobie, że oto mamy w świecie Polaka, i to tak cenionego, i takiego pracowitego, i taki odniósł sukces.

Andrzej Seweryn nie ułatwia nikomu zadania. Jego związki z polskim teatrem i kinem ostatnio zyskały dużo większą intensywność, choć przecież nie zanikły nigdy. Wystarczy przypomnieć role w filmie czy Teatrze TV. Poza tym bywa w kraju często, a kilka lat temu grał tu Mizantropa, przygotowanego w Theatre-Vidy w Lozannie, kilkakrotnie - w Radomiu, Krakowie i Warszawie występował ze swym wieczorem, opartym na lekturze "Dzienników" Gombrowicza. Do skutku doszły też pokazy "Don Juana", które poprzedził wyreżyserowany przez artystę w TV "Tartuffe, czyli świętoszek" Moliere'a. Zdecydował się na życie człowieka zawieszonego między dwoma światami, przynależącego i tu, i tam, nie zważającego na osobiste koszty, z jakimi wiąże się taki wybór.

Warto go słuchać, bo na wiele spraw otwiera nam oczy. Przy nim nie mogą czuć się bezpieczni reżyserowie guru (nawet sam Krystian Lupa), do których przyjęło się podchodzić tylko na kolanach. Bo on ocenia najpierw zawodowstwo, rzetelność, szacunek do widza - absolutny elementarz.

Profesjonalizm - to rzecz Sewerynowi szczególnie bliska. Dlatego dziwi się, kiedy dostrzega jego elementarny brak. Kiedy nie słychać aktorów w trzecim rzędzie, kiedy scenę spowija ciemność, a widz domyśla się tylko, co widać i o co chodzi. Obserwując spektakle mistrzów - choćby Jacques'a Lasalle'a i Luca Bondy'ego - Seweryn wie, co znaczy przejrzystość i klarowność. Tymczasem gdzie my je ostatnio widzieliśmy? W "2 maja" Agnieszki Glińskiej i Andrzeja Saramonowicza w Narodowym, a może w rozpasanych reżyserską pychą ostatnich widowiskach Krystiana Lupy, by sięgnąć po przykłady z dwu biegunów.

Ktoś taki jak Seweryn musi zmarszczyć brwi, gdy widzi, że w czasach wolnego rynku i powszechnej walki o pieniądze zapomina się o podstawowym ekonomicznym rachunku.

Jak lubić Seweryna, skoro nie dołącza się do chóru klakierów? Gdy nasi recenzenci donoszą o światowych sukcesach polskich twórców, on może zweryfikować ich oceny. Kiedy Krzysztof Warlikowski wystawia w Nicei "Sen nocy letniej" Szekspira i połowa publiczności wychodzi w trakcie przedstawienia, czytamy, że straszni francuscy mieszczanie nie zrozumieli wielkiego artysty. Tymczasem paryski punkt widzenia daje Sewerynowi inną perspektywę. Może porównać spektakle u nas okrzyknięte arcydziełami z widowiskami innych twórców, nierzadko rzeczywiście decydujących o obecnym wymiarze europejskiego teatru. W takim zestawieniu widać prawdziwą wartość naszych "cudownych dzieci" Paryż to nie Warszawa i nie Kraków

I tu tkwi sedno sprawy. Andrzej Seweryn mimowolnie ujawnia na co dzień skrzętnie ukrywane, a czasem nawet nieuświadomione kompleksy ludzi polskiego teatru, także krytyki. Zadufanie w sobie, zamknięcie na innych, skłonność do samouwielbienia. Bo on przybywa ze świata, który dzała w innej skali. Tymczsem w Polsce wciąż mamy inne obyczaje, inne dyskusje i spory. O co? A choćby o Jarzynę i Warlikowskiego czy innych młodszych zdolniejszych. Porównujemy spektakl rezysera X do dzieła pana Y, bo to my jesteśmy pępkiem świata.

A Seweryn widzi inaczej. I tak naprawdę chce tylko, żeby ci, których on traktuje poważnie, a co za tym idzie, aby spektakle, także jego własne, kwitowano poważną rozmową. Na razie, po "Don Juanie", a teraz po "Ryszardzie II, jego nadzieje są próżne. Kończy się na pustych przymiotnikach.

Autor jest krytykiem teatralnym, do niedawna naczelnym redaktorem miesiecznika "Foyer".

Na zdjęciu: Andrzej Seweryn na planie telewizyjnej "Antygony"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji