Artykuły

"Szkoła żon" dla teatru telewizji

Muszę przyznać, że coraz bardziej fascynuje mnie specyfika reżyserowania sztuk w TV. Widać wyraźnie, że zawód reżysera telewizyjnego jest inny niż w teatrze. Coraz więcej tych różnic. Wszystko trzeba przygotować na ten jeden dzień - kręcenia. Mieć w głowie ruch kamery. I ta pewność, co ja będę wtedy widział. Nie grać wszystkim, wiedzieć! - opowiada Jerzy Stuhr w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Rzadko można Pana zobaczyć przy takich ostrych przygotowaniach telewizyjnych... Czyżby to było ćwiczenie się w nowej specjalności?

Dawniej teatr telewizji to była specjalność Krakowa, a dziś? Ostatni telewizyjny teatr, realizowany siłami naszego miasta, to "Volpone", w którym grałem. Trzy lata temu... I teraz jest wreszcie następny raz! Tym razem przygotowuję, i reżysersko, i aktorsko, Molierowską "Szkołę żon".

Muszę przyznać, że coraz bardziej fascynuje mnie specyfika reżyserowania sztuk w TV. Właściwie nie ma prób, w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Wszystko omawia się z działem produkcji. Np. na tę scenę potrzebuję dwie próby... na tę tylko jedną... Robią plan, sprawdzają, kiedy akurat aktorzy mogą przyjść. Widać wyraźnie, że zawód reżysera telewizyjnego jest inny niż w teatrze. Coraz więcej tych różnic. Wszystko trzeba przygotować na ten jeden dzień - kręcenia. Mieć w głowie ruch kamery. I ta pewność, co ja będę wtedy widział. Nie grać wszystkim, wiedzieć! Dla mnie to paradoks, bo gdy ja sam zaczynałem w teatrze telewizji, to w kontrakcie było napisane: 30 prób i nagranie... 30 prób!

Chodziliśmy na próby codziennie. A teraz ważniejsze niż z aktorami są spotkania ze scenografem i operatorem. Bo muszę zobaczyć tę przestrzeń, którą oni mi wymyślają, umiejscowić się w niej z kamerą. Potem przyjdą aktorzy i ja wiem, w jaką przestrzeń ich wtłoczyć. Nawet sytuacja sceniczna będzie nieważna, bo tu będzie zbliżenie, a tu kamera pobiegnie za aktorem... Scenariusz pisze się jak dla filmu, ale reżyseria jest inna. Mniej poszatkowana, scena jest podstawą.

Myślę, że już na studiach reżyserskich ta odmienność powinna być brana pod uwagę. Chętnie bym się nawet zajął u nas na reżyserii kursem lub seminarium, które podejmowałoby tę specyfikę. I pewnie to kiedyś zrobię, tylko w najbliższym roku więcej czasu będę spędzał w Bytomiu, w naszym nowo otwartym wydziale Aktora Tańca.

Ale kiedyś by mnie ciekawiło, żeby nauczyć młodych pisać scenariusz telewizyjny, w oparciu o sztukę teatralną. Taki scenariusz jest jak rozpiska różnych spraw. Tą rozpiską muszę dać mnóstwo informacji "pionom", które ze mną pracują. Weźmy proste pojęcie: schody! Ja tylko piszę, że scena dzieje się na schodach. A to znaczy, że operator musi zamówić urządzenie, które pozwoli kamerze "iść" równo z aktorami. Gdybym tego nie napisał, a na planie powiedział, że ta scena będzie na schodach, to operatorzy mi odpowiedzą: teraz? Teraz nie da się nic zrobić! Trzeba być ogromnie precyzyjnym, wszystkich doinformować, bo oni są tu najważniejsi. Jak mi się coś w tych "pionach" technicznych pomyli, to co mi z tego, ze przyjdzie aktor i pięknie zagra? Nawet pomyślę, że ma talent, ale przedstawienia nie będzie!

Dlatego, jak próbuję ze studentką, którą zaangażowałem, to jej mówię: uważaj, tu będzie widać tylko twarz, tu będziesz do pasa, a tam pojawi się twoja sylwetka. To jest jedyna uwaga, którą jej robię. I patrzę na nią, żeby sprawdzić, czy ona rozumie intencje. To jak w filmie "Amator"! Pamiętam, jak Andrzej Wajda miał nieraz odwrotne trudności na początku pracy w teatrze i narzekał: tu na scenie wszystko widać, wszystko trzeba reżyserować, a ja chciałem tylko dwie osoby na tle tego tłumu uchwycić, nie reżyserować wszystkich osobno. Więc ja się tak patrzę i tak właśnie próbuję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji