Artykuły

Aktorstwo zmusza do myślenia

- Już jestem w takim wieku, że nie zagram pewnych ról. Nie mam jednak takiego poczucia, że jakieś role mi uciekły ze względu na wiek. Nie zagram już młodzieniaszka, ale zagram mnóstwo innych ról - mówi TOMASZ MYCAN, aktor Teatru im. Horzycy w Toruniu.

Jakie to uczucie wpisywać w rubrykę "zawód": aktor?

- Krępujące (śmiech).

Znałam aktora, który nigdy nie przyznawał się przed obcymi do swojego zawodu. Mówił zwykle, że jest lekarzem albo inżynierem...

- Ale wtedy też był aktorem (śmiech).

A ty przyznajesz się?

- Jak mnie ktoś pyta. Chociaż rzeczywiście aktorzy często boją się mówić kim są, bo to budzi różne reakcje. Jedni są zachwyceni, inni patrzą z lekkim pobłażaniem.

Uważają, że to mało poważne zajęcie?

- Był taki czas, że nasz zawód kojarzony był z czymś niemoralnym. Mam wrażenie, że ta opinia - i to nie tylko w przypadku aktora, ale większości wolnych zawodów - pokutuje do dziś. Dla mnie to normalny zawód, choć przyznaję, dosyć specyficzny. Jak zresztą każdy wolny zawód.

Normalny? Przecież praca aktora to bajka. Nienormowany czas pracy, wywiady, autografy...

- To mit. Większość ludzi wyczytała sobie z kolorowych czasopism, że bycie aktorem polega na tym, że jest się popularnym, świetnie się zarabia itp. W pewnych kręgach tak rzeczywiście jest, ale aktorstwo teatralne to przeważnie ciężka praca.

Do czego zmusza praca aktora?

- Do myślenia.

Aktorzy często zżymają się, gdy słyszą, że ich praca polega na udawaniu. Mówią wtedy: ja nie udaję, ja gram.

- Wolę stwierdzenie: ja jestem.

Przecież nie jesteś ani Mortimerem, ani Abelardem. I widz o tym wie.

- Bo to nie jestem ja. Oczywiście, Abelard ma moje cechy, moją fizyczność, mój głos, ale nie mogę powiedzieć, że to jest Tomek Mycan. To postać zapisana w dramacie.

Dzisiejsze aktorstwo bardzo się zmieniło. W tej chwili wiele jest takich spektakli i ról, gdzie nie wiemy, czy jest to jeszcze aktor, czy już postać grana przez tego aktora. Te granice zaczynają się zacierać.

- A co z prawdą sceniczną?

Bez prawdy scenicznej nie ma teatru.

- Na czym ona w takim razie polega?

- Prawda życiowa i prawda sceniczna trochę się od siebie różnią. Widz nie jest naiwny. Kiedy wchodzę na scenę i gram np. Abelarda, widz wie, że to jest aktor, który wciela się w tę postać. Prawda sceniczna polega na tym, że ja, jako aktor, muszę nadać tej postaci takie cechy i tak ją poprowadzić, żeby widz zapomniał w pewnym momencie, że to gra Tomasz Mycan. Muszę tak oszukać widza, żeby mógł wejść w ten sceniczny świat.

Prawda sceniczna polega więc na oszustwie.

- Trochę tak.

A jakim widzem jest aktor?

- Wymagającym. Wtedy spektakl jest świetny, kiedy ja, aktor siedzący na widowni, nie zastanawiam się, dlaczego aktor na scenie zachowuje się tak, a nie inaczej, dlaczego światło jest takie, a nie inne albo dlaczego wykorzystano taką, a nie inną muzykę. Taki był "Ślub" w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Też grałem rolę Władzia, znałem wszystkie kwestie na pamięć. Oglądając w pewnym momencie przestałem myśleć, jak ja to grałem, jak to u nas było. Oglądałem zupełnie inny spektakl.

Rola Władzia, a ostatnio Mortimera czy Abelarda to role drugo- i pierwszoplanowe. Masz jednak na swoim koncie także epizody. Aktorzy często mówią, że rola przysłowiowej ławki rozwija tak samo, jak rola Hamleta. Zgodzisz się z tym?

- Nie. Oczywiście, w każdej roli aktor musi dawać z siebie wszystko, ale nie ma porównania między rolą ławki (swoją drogą, dziwna rola), a rolą Hamleta. Nawet reżyser nie rozmawia o roli ławki przez trzy miesiące. Chyba, że to gadająca ławka (śmiech).

Ćwiczenie roli, mówienie o roli, dyskutowanie o roli... Aktor wciąż musi się skupiać na sobie. Czy w ten zawód nie jest przypadkiem wpisany egotyzm?

- Rzeczywiście, jest to dosyć narcystyczny zawód. Trzeba się skupić na sobie, ale nie za bardzo, bo jeśli jeden aktor skupi się za bardzo na sobie, to drugi nie ma partnera. Ale o roli nie da się nie myśleć. Oczywiście, jeśli chce się pracować. Bo można to, jak każdą pracę, traktować jak fabrykę, ale wtedy odradzałbym branie się za ten zawód. Widz zauważy każdy fałsz i nie da się oszukać. Jeśli aktor będzie uprawiał hochsztaplerkę, to widz w końcu wyjdzie z spektaklu albo już nigdy do teatru nie wróci.

Czego aktorowi, oprócz hochsztaplerki, nie wolno? Czy są takie granice, których nie powinien albo nie chce przekraczać?

- To są granice, które ma każdy człowiek. Może chodzić o wstyd, o bariery związane z własną fizycznością, albo o to, co reżyser każe aktorowi zrobić. Ja też mam pewne granice i dziś pewnych rzeczy w teatrze nie zrobię. Z drugiej strony, ten zawód jest po to, żeby przekraczać pewne granice. I to my mamy je przekraczać, a widz ma nawet tego nie zauważyć. Jeśli nie zauważa, to znaczy, że jest dobrze.

A zdarzyło się tak, że podczas spektaklu albo pracy nad rolą odkryłeś w sobie takie emocje, o których istnienie się nie podejrzewałeś?

- Tak i to jest w tym zawodzie bardzo ciekawe. Praca nad rolą ujawnia w człowieku ukryte emocje, absolutnie nieznane i czasami niezrozumiałe. Równocześnie dowiaduję się czegoś o sobie, np. że może wyjść ze mnie tak negatywna emocja. I wtedy to jest przerażające. Ale zaraz potem cieszę się, że to przecież nie ja.

Zdarzyło się tak?

- Tak. Na próbie do "Marii Stuart". Chyba wszyscy domyślają się, o jaką scenę chodzi (próba gwałtu na Marii Stuart - przyp. KB.). Po jej zagraniu sam byłem w szoku i pomyślałem sobie: czy nie przekraczam właśnie pewnej granicy?

Po roli fanatyka religijnego przyszło ci zagrać w "In extremis" Abelarda, któremu daleko do chrześcijańskiego ortodoksa. Czytałeś dzieła Piotra Abelarda?

- Z premedytacją nie czytałem jego tekstów, bo nie chciałem się zagłębiać w filozofię i teologię, które mają określone miejsce w dramacie. Dla mnie ważniejszy był człowiek niż teoria. Czytałem za to listy Abelarda do Holoizy...

- ... które ukazywały Abelarda najpierw jako mężczyznę, dopiero potem jako kaznodzieję.

Listy pokazują, jak bardzo Abelard i Heloiza się kochali i jak niesamowita była to miłość. Co prawda, nie chciała za niego wyjść, ale tylko dlatego, że według niej ślub zamknąłby mu drogę do kariery w kościele. Co za poświęcenie z jej strony!. Która kobieta zrobiłaby to dziś (śmiech)? Tak naprawdę jednak w tej sztuce, w której mowa jest także o sporze między Abelardem a Bernardem, rację ma Heloiza. Nie Abelard i nie Bernard.

Twój bohater starzeje się na oczach widzów. Ty, jako aktor, też będziesz się starzeć na oczach widzów. Pewnych ról nie zagrasz...

- Już jestem w takim wieku, że nie zagram pewnych ról. Nie mam jednak takiego poczucia, że jakieś role mi uciekły ze względu na wiek. Nie zagram już młodzieniaszka, ale zagram mnóstwo innych ról.

Przyjdzie taki moment, że stwierdzisz, że jesteś za stary, żeby "bawić się" w teatr?

- Może już jest ten moment...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji