Artykuły

Ofiara pasji

Jazz był wolnością, film - komiksem na taśmie, komiks - filmem na papierze. Kryminał pozwalał uciec od niezrozumiałej rzeczywistości, a teatr... Teatr był życiem O JERZYM SKARŻYŃSKIM, wybitnym scenografie pisze Agnieszka Kozik.

Stara kamienica przy ulicy Lea. W mieszkaniu na czwartym piętrze pokój z rzędem półek. Na nich książki - bohaterowie i antybohaterowie, przyjaciele i wrogowie, fascynacje, które nadawały życiu prof. Jerzego Skarżyńskiego sens, i takie, które przemknęły przez nie niemal niezauważone. Kiedyś wypełniały szczelnie obydwa pokoje i kuchnię. Dziś, dziesięć miesięcy po śmierci najsłynniejszego krakowskiego scenografa, który zwykł mawiać, że "przede wszystkim jest malarzem", z kilkutysięcznego księgozbioru pozostały najważniejsze lektury.

Filmy życia

Dym, Maska, Piwnica pod Baranami, Vis-a-Vis. Był tam stałym bywalcem. Zanim jednak wypuścił się w miasto na piwko, koniaczek, wódeczkę czy prozaiczną kawę, każdy dzień zaczynał i kończył niecodzienną lekturą. - Kupował po kilka różnych wydań programu telewizyjnego - opowiada Alina Skarżyńska, druga żona profesora. - Wertował strona po stronie i pieczołowicie zakreślał kolorowymi flamastrami filmy przeznaczone do nagrania. Mawiał do mnie: "Alinko, na ten film czekałem całe życie!". Takich filmów było po kilka dziennie! To ja musiałam je nagrywać, bo nigdy nie nauczył się obsługiwać magnetowid.

Skąd wiedział, że to filmy jego życia? Z gromadzonych przez lata książek. Historię poznawał dzięki polskim, angielskim, francuskim, amerykańskim i niemieckim antologiom. Twórczość poszczególnych reżyserów - przy pomocy monografii. Chciał wiedzieć wszystko o wszystkich, od Georges'a Méliesa poczynając, przez Akirę Kurosawę, a na Michelangelo Antonionim kończąc. Z pasją zgłębiał tajniki montażu stosowanego przez Sergieja Eisensteina. Fascynował go czarno-biały świat klasycznego westernu, gdzie dobro zawsze zwycięża zło, i nieco przewrotna, kolorowa już, jego włoska odmiana, czyli tzw. spaghetti western. Z wypraw do kina przynosił programy i foldery reklamowe filmów, które na polskie ekrany wprowadzały wielkie amerykańskie wytwórnie. W specjalnych teczkach gromadził przytwierdzane pineskami w kinowych gablotkach czarno-białe fotosy. Z pierwszej zerkał na niego spod kowbojskiego kapelusza "Niesamowity jeździec", po otwarciu kolejnej witała go płatna morderczyni z "Honoru Prizzich". W kolejce ustawiali się bohaterowie "Purpurowej róży z Kairu", "Blue Velvet", "Plutonu", "Dawno temu w Ameryce", a także wystudiowane kadry z "Brzucha architekta" Petera Greenawaya i kostiumowe sceny z "Amadeusza" w reżyserii Milosza Formana, do którego teatralnej wersji zaprojektował przed laty scenografię.

Mroczna fascynacja

W świecie filmowej wyobraźni profesora Skarżyńskiego pociągała tajemnica. Z zapamiętaniem wracał do amerykańskich filmów czarnych z lat 40. Jego prawdziwym idolem był jednak Alfred Hitchcock.

- Jurek niemal się do niego modlił - wspomina pani Alina.

Analizował każdą scenę, sposób budowania napięcia. Pokaźnej stercie kaset z filmami mistrza suspensu w angielskim oryginale towarzyszyły albumowe, bogato ilustrowanym czarno-białymi kadrami i fotosami z planów wydawnictwa małe, broszurowe opracowania i prezentująca "ciemną stronę geniusza" biografia pióra Donalda Spoto.

U źródeł filmowej zagadki stał literacki kryminał. Jako malec Jerzy Skarżyński czytywał podrzucane przez matkę opowiadania o przygodach Sherlocka Holmsa. Z czasem już sam sięgnął po klasyczne powieści Dashiella Hammetta i opisywane przez Raymonda Chandlera przygody prywatnego detektywa Filipa Marlowe'a. - Kiedyś podczas wakacji nad morzem wygrzebał w namiocie z tanią książką Chandlera i kazał mi czytać do poduszki wyłącznie taką literaturę - wspomina Alina Skarżyńska. W ten sposób żona stała się członkiem tajnego zgromadzenia. Do grona wtajemniczonych należeli niegdyś choćby zarażony kryminalną pasją przez profesora Sławomir Mrożek, a także minister spraw zagranicznych Zygmunt Modzelewski, z którym Skarżyński wymieniał się tomami mrocznej serii listownie. Najważniejszym powiernikiem był jednak założyciel i redaktor "Przekroju" Marian Eile. To on pod koniec lat 50. przysłał przebywającemu na wakacjach w Jastarni koledze żałobny telegram z krótką wiadomością: "Raymond Chandler nie żyje". Po latach Jerzy Skarżyński komentował: "Na pewno byłem ofiarą tej pasji. Na szczęście miałem dobre towarzystwo".

Władca wyobraźni

Na półce gdzieś pod sufitem kilkadziesiąt numerów poświęconego odkryciom francuskiego dwumiesięcznika "Planete". Parapet skrzętnie założony numerami "National Geographic". - Interesowało go wszystko, co naturalne i nadnaturalne - mówi Alina Skarżyńska. - Uwielbiał na przykład dinozaury. Wycinał z gazet i gromadził w teczkach artykuły i fotosy publikowane po premierze filmu "Jurassic Park". A kiedy porządkowałam książki po jego śmierci, znalazłam nawet broszurę o erotycznym życiu pszczół - dodaje ze śmiechem.

Wyobraźnię profesora zamieszkiwały też potwory, czarownice, demony, baśniowe opowieści i wizje przyszłości. W teczce z fotosami z filmów zebrał plik kadrów z opowiadającego o stworze z innej planety "Obcego" i "Muchy", której główny bohater na skutek źle przeprowadzonego eksperymentu zamienia się powoli w gigantycznego owada. - Miał kopertę z modlitwami do demonów, które dostał od przyjaciółki - wspomina pani Alina. - Kiedy się zapodziała, wywrócił do góry nogami wszystkie papiery, lamentując, że jeśli się nie znajdzie, jego życie straci sens. Był bardzo przywiązany do swoich skarbów.

Zbierał "Nową Fantastykę". Gromadził literaturę science fiction i książki poświęcone filmom spod znaku SF. W jego wideotece doczesne miejsce zajmowała kaseta z filmem "Matrix" braci Wachowskich. - Często zabierałam go do kina - mówi pani Skarżyńska. - Najczęściej odwiedzaliśmy multipleksy, zostawaliśmy na trzech seansach z rzędu - dodaje. Podczas jednej z takich wypraw oglądali adaptację "Władcy Pierścieni" J.R.R. Tolkiena. - Siedział wciśnięty w fotel, bał się nawet oddychać, żeby nie uronić żadnej kwestii ani obrazu. Pochłaniał ten film całym sobą. Z kina wyszedł zachwycony. Fascynowały go też jednorożce. Pod koniec życia namiętnie rysował te mityczne stworzenia.

Komiksowe białe kruki

"Dla mnie komiks nie był zawodem, a raczej zdrowym, świeżym oddechem, rozrywką, przygodą i niewielkim, bezwstydnym zarobkiem" - mówił w wywiadzie dla "Gazety" prof. Skarżyński. W Polsce nie ceniono go zbytnio za tę mało artystyczną zdaniem kolegów artystów pasję. Był autorem jednego tylko albumu, narysowanego do opowiadań przyjaciela Tadeusza Kwiatkowskiego "Janosika". To był przełom w dziedzinie historii z dymkiem, bo prof. Skarżyński zastąpił jednolite, prostokątne kadry owalnymi i wielokątnymi obrazkami, sprawił, że statyczne z pozoru komiksowe rysunki przypominały dynamiczne ujęcia filmowe. Zawsze powtarzał zresztą, że "komiks to taki film na papierze". Jako jego twórca bardziej znany był jednak poza granicami kraju. Wydał kilka krótkich historii we włoskich wydawnictwach. Był współtwórcą tamtejszej organizacji zajmującej się komiksem.

Zawarł wiele przyjaźni. Jedną z nich była znajomość z najsłynniejszym chyba, do dziś tworzącym na emigracji, polskim rysownikiem Grzegorzem Rosińskim. O tym, jak trwały i bliski był to związek, świadczą choćby współtworzące księgozbiór profesora albumy. "Hans", kolejne tomy "Thorgala", "Szninkiel", "Western". Każdy opatrzony odręcznym rysunkiem i przyjacielską dedykacją. "Dla Jerzego, na pamiątkę wspólnych wysiłków dla uzdrowienia polskiego komiksu", a obok dopisek: "UWAGA! BIAŁY KRUK". Takich białych kruków zostało kilka. I o wiele więcej niedostępnych na naszym rynku sprowadzanych z Europy i Stanów Zjednoczonych roczników czasopism, albumów oraz poświęconej gatunkowi literatury takiej, jak choćby przybliżająca sylwetki superbohaterów amerykańska antologia "The Great Comic Book Heros" w wyborze Julesa Feiffera.

Nowoorleańska wolność

Jazz był zakazany i chyba dlatego właśnie tak go pociągał. Pierwsze winylowe, trudno dostępne w Polsce skarby mały Jurek zdobywał dzięki usilnym staraniom matki i ojcu, który II wojnę światową spędził za granicą. Książkowe publikacje o jazzie kupował - za pieniądze rodziców - w antykwariacie przy ul. Szczepańskiej. Jako nastolatek wraz z Jerzym "Dudusiem" Matuszkiewiczem, Witkiem Kujawskim i kilkoma innymi muzykami organizował koncerty jazzowe w YMCE, a później tajne spotkania u Kujawskiego, na których pojawiali się też Ludwik Jerzy Kern czy Sławomir Mrożek. "W ten oto sposób powstał w Krakowie pierwszy jazz-klub, a ponieważ to mi udało się zdobyć i przeczytać wiele zagranicznej literatury o jazzie, więc zacząłem - początkowo tylko dla przyjaciół - prowadzić wykłady (...) najczęściej opowiadałem o pieśni murzyńskiej, o swingu, o klimacie Nowego Orleanu, o atmosferze wczesnego Chicago" - wspominał prof. Skarżyski.

O kabaretach i music-hallach traktował "Jazzmen". Lektur było jednak więcej. Prym wiodła wydana w 1949 roku w Montrealu antologia "Histoire du jazz", napisana przez Roberta Goffina, autora pierwszej w historii książki o jazzie. Większość bogato okraszały klimatyczne czarno-białe fotosy muzyków. Wielkich jazzmanów - od Billiego Holidaya przez Pee Wee Russella, Duke'a Ellingtona i Charliego Parkera, aż po Louisa Amstronga - prezentowało albumowe wydawnictwo "Jazzwelt" ze zdjęciami Dennisa Stocka. Ich krótkie biogramy i całostronicowe podobizny zdobiły też niemiecki kalendarz jazzowy na 1959 rok. Jazz był powiewem wolności. I taki smak miał dla profesora do końca jego dni. Z kolegami jazzmanami po raz ostatni spotkał się na trzy miesiące przed śmiercią w wypełnionym po brzegi jazzem schronisku na Kalatówkach. Na pamiątkę pozostał mu plakat z ich podpisami.

Albumowy urok Saragossy

Rzędy dramatów. Półki wypełnione ilustrowanymi przez niego książkami. Sterty albumów z dziełami mistrzów malarstwa, gdzie prym wiedli ukochani przez profesora Salvador Dali i Picasso. Kilka książek o broni sąsiadujących z jej zabytkowymi egzemplarzami. Maski, projekty scenografii, obrazy. A obok książki i zdjęcia przypadkowe, potrzebne przez kilka tylko chwil. - Kiedy miał ilustrować publikację kulinarną, kupował książki kucharskie - wspomina pani Alina. - Musiał wiedzieć, jak wygląda kuropatwa, ile liści ma kapusta i w jaki sposób się skręcają - dodaje. Nieco odrealnioną scenerię hiszpańskich miast i miasteczek, tak sugestywnie przedstawioną w "Pamiętniku znalezionym w Saragossie", znał z obrazów Goi, przewodników i albumów. - Na wycieczkę do Hiszpanii i Maroka namówiłam go niedawno. Pokochał te miejsca. Zamiast na zabawę pieniądze szły jednak na książki. Musiał je mieć!

Czuł zbliżającą się śmierć. Na kilka tygodni przed nią zaczął porządkować swoje zbiory. - Nie mogłam wszystkiego zatrzymać - tłumaczy wdowa po słynnym krakowianinie. Projekty scenograficzne planuje oddać Muzeum Historycznemu Miasta Krakowa i katowickiej placówce, z którą profesor był zaprzyjaźniony. Niektóre książki podarowała w prezencie przyjaciołom męża. Lwią część "filmów życia" dostał Maciek Dancewicz z Piwnicy pod Baranami. Dwie zagraniczne publikacje poświęcone komiksowi kupił współwłaściciel antykwariatu Rara Avis Janusz Pawlak. On też wystawił na aukcję ponad dwieście książek z gromadzonego przez sześćdziesiąt lat księgozbioru Jerzego Skarżyskiego o filmie i jazzie. I choć każda z nich opatrzona była pieczątką profesora, trafiły w różne ręce (m.in. do zbiorów biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego). W mieszkaniu przy Lea pozostała już tylko namiastka człowieka wielkich pasji - połówka malarza, ćwierć scenografa, piąta część rysownika, odrobina kinomana, szczypta miłośnika jazzu i niewielka cząstka wielbiciela kryminałów.

Wypowiedzi prof. Jerzego Skarżyńskiego pochodzą z książki "Jerzy Skarżyński. Chwile z życia malarza i scenografa" (BoSz 2004)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji