Artykuły

Aurora E. T. A. Hoffmanna - poznańska ciekawostka repertuarowa

"Aurora" w reż. Rainera Lewandowskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu na VIII Festiwalu Hoffmannowskim. Pisze Teresa Dorożała-Brodniewicz w Opcjach.

Jest już tradycją, że kolejne edycje Festiwalu Hoffmannowskiego inauguruje się premierowym spektaklem dzieła scenicznego pośrednio lub bezpośrednio związanego z patronem imprezy, Ernstem Theodorem Amadeusem Hoffmannem. Tegoroczny, VIII Festiwal rozpoczął się przygotowanym przez Teatr Wielki im. Moniuszki w Poznaniu przedstawieniem Hoffmannowskiej "Aurory", opery zapomnianej i dotąd w całości niewystawianej.

Utwór powstał w latach 1811-1812, podczas pobytu Hoffmana w Bambergu, kiedy Ernst był nieszczęśliwie zakochany w swojej uczennicy Julii Mark. Autor libretta to, podobnie jak E. T. A., wszechstronnie uzdolniony artystycznie Franz von Holbein, poeta, muzyk i aktor pełniący obowiązki dyrektora tamtejszego teatru. Do premiery Aurory, pomimo przygotowań, nie doszło jednakże ani w Bambergu, ani później w Würzburgu. Również w Wiedniu nie udało się jej wystawić. Przez długi czas uznawana za zaginioną, opera wystawiona została po raz pierwszy dopiero w 1933 roku na scenie w Bambergu - nie w oryginalnej postaci, lecz w opracowaniu. Natomiast wersję autorską muzyki, w realizacji wyłącznie koncertowej, zaprezentowano dopiero w 1990 roku. Pełnospektaklową "Aurorę", która zagościła teraz w poznańskim teatrze operowym, uznać można za teatralną prapremierę w skali nie tylko krajowej, ale także europejskiej.

W związku z tym od razu rodzą się pytania. Czy warto było "ożywić" utwór Hoffmanna? Czy "Aurora" zainteresuje współczesnych miłośników opery, czy może spektakl ten pozostanie tylko ciekawostką historyczną dla koneserów wczesnej twórczości niemieckich romantyków? Żeby na nie odpowiedzieć, trzeba choć pokrótce nakreślić wątki fabularne i scharakteryzować warstwę dźwiękową utworu.

Librecista sięgnął do mitologii greckiej i opowiedział historię miłosnego trójkąta: ateńskiej królewny Proksis, zakochanego w niej pasterza Kefalosa oraz zafascynowanej urodziwym młodzieńcem bogini jutrzenki "Aurory". Akcja rozgrywa się w odległej przeszłości, a jednak jest współczesna: niespełniona namiętność (Aurora-Kefalos), rezygnacja ze swoich uczuć w imię wyższej konieczności (Aurora) i miłość przezwyciężająca wszystkie przeszkody (Proksis-Kefalos) to problemy zawsze aktualne, zarówno na scenie, jak i w życiu. Muzyka, jaka towarzyszy fabule, nawet w najbardziej dramatycznych momentach zdominowana jest przez łagodną, "ładną" i, niestety, dość banalną kantylenę. Sam twórca muzyki deklarował w swoich wypowiedziach fascynację sztuką Mozarta i wierność regułom tworzenia dzieła operowego, głoszonym przez Christopha Willibalda Glucka. Rzeczywiście - w scenach rozgrywających się na ateńskim dworze królewskim pobrzmiewają np. dalekie echa "Czarodziejskiego fletu", szczególnie motywów opiewających bractwo Sarastra, a patetyczny ton toczącej się niespiesznie kompozycji przypomina wielkie opery mitologiczne Glucka. Jednakże razi i na dłuższą metę nuży absolutna przewidywalność muzycznego toku, tym bardziej że poznańscy realizatorzy - podchodząc z przesadnym pietyzmem do Hoffmannowskiego dzieła - pozwolili trwać przedstawieniu ponad trzy godziny. Dla dobra tej opery proponowałabym skrócić jej pierwszą cześć co najmniej o trzydzieści minut!

Zabiegiem reżyserskim, który miał uatrakcyjnić spektakl, jest równoległe prowadzenie akcji fabularnej w dwóch światach i czasach. Na scenie, w zgodzie z librettem von Holbeina, rozgrywają swoją opowieść postacie z mitu o Aurorze. Natomiast na proscenium mamy okazję oglądać samego Hoffmanna, jego żonę Michalinę oraz aktualną miłość - Julię. Obserwujemy życie codzienne rodziny Hoffmannów, proces komponowania opery Aurora, lekcje śpiewu z Julią, podczas których wykonywane są urocze duettina i canzonetty. Współczujemy Hoffmannowi, kiedy okazuje się, że uczucie do Julii może być tylko marzeniem, ale również żałujemy Michaliny, tak wiernej i oddanej mężowi. Teraźniejszość i realia pobytu w Bambergu przeplatają się i nakładają na fikcyjne losy starożytnych bohaterów. Niekiedy Hoffmann, identyfikując się z Kefalo-sem, śpiewa razem z nim arie, a Julia przejmuje motywy kantylenowe od Proksis lub Aurory. Historia wzięta z mitologii kończy się happy endem, miłość Hoffmanna i Julii przetrwa tylko jako piękne wspomnienie, będące inspiracją jego następnych dzieł.

Opowiadam się za tymi pomysłami, które w istocie ożywiają dosyć ospale toczące się przedstawienie. Mam jednak wątpliwości, czy tzw. przeciętny widz, który przed rozpoczęciem I aktu nie zdąży przeczytać odpowiedniej adnotacji w programie, rozpozna Ernsta Theodora Amadeusza Hoffmanna w miotanej skrajnymi uczuciami i trawionej "mękami twórczymi" postaci.

Reżyseria i scenografia to dzieło gości z Teatru im. E. T. A. Hoffmanna w Bambergu - stałego gościa Festiwali Hoffman-nowskich Rainera Lewandowskiego oraz Uwe Oelkersa. Obraz sceniczny jest niemal całkowicie pozbawiony dekoracji. W "domu" Hoffmannów wszystko jest bardzo zwyczajne i kolorystycznie stonowane: stroje, biurko, fotel, czajnik, włóczka i druty. Mityczna Grecja zaleca się jaskrawymi barwami strojów dworzan króla Aten, kontrastującymi z eteryczną bielą tuniki Proksis i świetlistą szatą Aurory. Na tle zaledwie tam zasugerowanych rekwizytów razi dosłownością wóz bogini, zaprzężony w "całkiem jak żywą" parę koni z drewna, i niezbyt bezpieczny podest, który unosi Aurorę na nieboskłon.

Strona muzyczna przedstawienia została sumiennie przygotowana przez Macieja Wielocha. Orkiestra i chór brzmiały barwnie i czysto, dodając nieco rumieńców Hoffmannowskim melodiom. W obszernym gronie solistów pochwalić trzeba kreującą tytułową bohaterkę Romę Jakubowską-Handke, która choć fizycznie eteryczna, była wiarygodna jako niebiańska bogini krystalicznie czystym głosem wyśpiewująca zachwyt nad pięknym pasterzem. Partia owego pasterza Kefalosa, przez kompozytora przeznaczona dla głosu mezzosopranowego, w realizacji urodziwej Joanny Horodko odnalazła interesujące spełnienie. Biłam brawa również Erechteusowi - królowi Aten - w wykonaniu Jerzego Mechlińskiego, a zwłaszcza debiutującemu na operowej scenie niezwykle utalentowanemu Patrykowi Rymanowskiemu, który wcielił się w postać Dejoneusa - króla Fokidy. Istotna dla rozwoju fabuły Proksis - Tatiana Pożarska - niestety, na premierze nie podołała swojej roli ani wokalnie, ani aktorsko, w znaczący sposób osłabiając wymowę dramaturgiczną wątku mitologicznego. Z kolei Bartłomiej Szczeszek w roli Hoffmanna nie bardzo mnie jako postać wielkiego romantyka przekonał. Natomiast w duettinach i canzonettach, śpiewanych wraz z obdarzoną słodkim sopranem i anielską urodą Barbarą Gutaj, zasłużył na owacje.

Nie wiem, jakie będą losy tego przedstawienia i jak długo utrzyma się ono na afiszu w poznańskim Teatrze Wielkim. Czy muzyka Aurory - bezkonfliktowa, łatwa w słuchaniu, ale też trochę nudnawa - oraz mało dynamiczny rozwój scenicznej akcji będą wystarczającą zachętą, by kupić bilet na ten spektakl i poświęcić sporo czasu na jego wysłuchanie i obejrzenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji