Artykuły

Nie uważam się za barda

- Jestem Polakiem z wyboru, mam polską żonę, polskie dzieci, ale nie przestałem być Rosjaninem. I bardzo mnie boli odwracanie się plecami do Rosji, choć rozumiem, że to nie zwykli ludzie odwracają się - mówi krakowski pieśniarz ALOSZA AWDIEJEW.

Z Aloszą Awdiejewem, profesorem UJ i pieśniarzem, który w niedzielę wystąpi z recitalem na krakowskiej Scenie przy Pompie, rozmawia Marek Lubaś-Harny.

Marek Lubaś-Harny: Jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu pieśni rosyjskie były w Polsce bardzo popularne. Tacy wykonawcy jak Okudżawa czy Wysocki mieli status prawdziwych gwiazd i nikomu nie przeszkadzało, że śpiewali w języku okupanta. I wcale nie był to skutek oficjalnej propagandy?

Alosza Awdiejew: Ja myślę, że Polacy doskonale dostrzegali kontrast między reżimową propagandą a tworami autentycznej kultury rosyjskiej, która zawsze zawierała w sobie uniwersalne wartości, zupełnie niezależne od politycznego śmietnika. Na tle ogólnego zakłamania utwory tych pieśniarzy były odbierane jako nadzieja, że coś się może zmienić. Najlepszym tego symbolem była przyjaźń Okudżawy z Agnieszką Osiecką. On napisał dla niej taką piosenkę, w której przepowiedział zmiany, jakie nadchodziły. Prawie nikt jeszcze nie przeczuwał, że to możliwe - zarówno Polacy, jak i Rosjanie jedyną szansę widzieli w wyjeździe na Zachód. Ci, co zostali w tym królestwie obłudy i cynizmu, mieli poczucie, że przegrali życie. A Okudżawa przewidział? Za to był kochany, także przez Polaków.

Czasy się zmieniły. Czy dziś nie czuje się Pan trochę jak ostatni Mohikanin?

- Czasem ludzie mi mówią, że jestem ostatni z bardów. Wszyscy poumierali, a ja żyję. To oczywiście wielki komplement, ale niezasłużony. Nie uważam się za barda, nawet nie próbuję śpiewać na ich poziomie. Ja jestem nosicielem rosyjskiej tradycji folkowej, a że przy okazji zacząłem wykonywać utwory Okudżawy czy Wysockiego, to się stało pod naciskiem publiczności. Nie planowałem śpiewać Wysockiego, ale widzowie tego chcieli. Po jego śmierci zrobiliśmy więc z Markiem Pacułą program "Tylko nie zerwijcie srebrnych strun", o tragicznym losie tego poety i pieśniarza. Jeśli mam z nim coś naprawdę wspólnego, to chyba głównie to, że tak jak on, dużo gadam w czasie spektakli. Nawet mi mówili: Ty nie gadaj, ludzie chcą słuchać śpiewania. A gdybym ja nie gadał, musiałbym zaśpiewać

z pięćdziesiąt piosenek i padłbym. Te rozmówki nie tylko zabawiają publiczność, ale i oszczędzają mi siły. Bo ja, kiedy śpiewam, wypruwam się.

A wydaje się, że to Panu przychodzi tak lekko.

- Wydaje się.

Niektóre z Pana wykonań, zwłaszcza starszych romansów rosyjskich, przypominają wręcz - może nie parodie, ale na pewno pastisze.

- O tak, jak najbardziej. W istocie jestem prześmiewcą, błaznem, który robi miny. Nie mogę całkiem poważnie śpiewać pieśni cygańskich czy żydowskich, bo przecież nie jestem Cyganem ani Żydem. Tak samo nie jestem Wysockim czy Okudżawą, a nie chcę ich udawać, muszę mieć dystans do tych utworów, dziś już historycznych. Chociaż, tak do końca nie są to pastisze, bo mają siłę nostalgii. Wyobrażam sobie dziadka, który opowiada wnukom, jak walczył na wojnie. Podejrzewam,

że konfabuluje cholernie i jest w tym trochę śmieszny, ale także wzruszający. Nostalgia to potężne narzędzie. Czasem podejdzie ktoś po spektaklu i powie: A wie pan, te piosenki to mi babcia śpiewała.

Jak Pan myśli, skąd u nas, Polaków, ten sentyment do rosyjskiej pieśni?

- Rosjanie są narodem najbliższym Polakom pod względem psychicznym i tego wszystkiego, co się nazywa słowiańską duszą. Mamy podobną filozofię życia. Dużo bliżej Polakom do Rosjan niż choćby do Czechów.

A kim Pan się czuje?

- Jestem Polakiem z wyboru, mam polską żonę, polskie dzieci, ale nie przestałem być Rosjaninem.I bardzo mnie boli odwracanie się plecami do Rosji, choć rozumiem, że to nie zwykli ludzie się odwracają. Wszyscy wiedzą, że jestem Rosjaninem, a jednak mnie lubią. Nieżyjący już ambasador Kaszlew powiedział mi kiedyś nawet: Ty, Alosza, robisz większą robotę, niż cała dyplomacja. Nie wiem, czy to prawda, ale to mnie bardzo cieszy.

A czy śpiewanie nie kłóci się z powagą profesora UJ?

- Wcale. Tylko profesor, który nie dorasta do swojego tytułu, myśli, że musi być bardzo poważny i chodzić z zadartą głową. Kiedyś nawet spytałem ówczesnego rektora Franciszka Ziejkę, czy mu nie przeszkadza, że występuję w kabaretach. A ten wspaniały uczony odpowiedział: Skądże! Każdy profesor musi umieć rozbawić audytorium, bo inaczej mu audytorium uśnie.Pierwsza dama polskiego folku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji