Artykuły

Wrocław Non Stop bez formy

W niedzielę [27 lipca] skończył się Wrocław Non Stop - okręt flagowy wśród letnich imprez kulturalnych Wrocławia. Była nowa formuła i fajerwerk w postaci koncertu Manu Chao - a i tak nie wiadomo, o co właściwie organizatorom festiwalu chodziło. Kilka lat temu formuła festiwalu Wrocław Non Stop wydawała się klarowna - piszą Agata Saraczyńska, Katarzyna Kamińska, Rafał Zieliński w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Kulturalne święto zaczynało się w okolicach dnia św. Jana Chrzciciela, patrona miasta, po czym następowało kilku- lub kilkunastodniowe zagęszczenie imprez: koncertów, spektakli, wystaw. Wrocławianie i turyści bombardowani byli masą atrakcji, choć, niestety, nie zawsze były to atrakcje najwyższej próby. Po ubiegłorocznej, bodaj najsłabszej edycji festiwalu, formuła WNS uległa radykalnej zmianie. W tym roku Wrocław Non Stop (z dopiskiem "Przestrzeń Miejska" w nazwie) miał być czymś w rodzaju szlachetnego "wypełniacza" czasu między lipcowymi festiwalami: filmową Erą Nowe Horyzonty, teatralno-muzycznym Brave Festivalem i plastycznym Survivalem.

Michał Merczyński, który kilka dni temu zrezygnował z szefowania Wrocławskiemu Forum Festiwalowemu, instytucji, która została powołana do życia m.in. po to, by przygotować WNS, kilka miesięcy temu deklarował: - Każdy, kto przyjedzie do Wrocławia na początku lipca, będzie miał tu co robić przez cały miesiąc.

Niestety, były to słowa na wyrost. Propozycje Wrocławia Non Stop, poza kilkoma spektakularnymi wydarzeniami, ginęły w owej miejskiej przestrzeni, nierozreklamowane i mało widoczne. Wyjątkiem był występ Manu Chao, który zaśpiewał dla blisko ośmiu tysięcy fanów. Bez cienia wątpliwości był to jeden z najlepszych koncertów ostatnich lat we Wrocławiu: energetyczny, dobrze wyprodukowany i - nie da się ukryć - z przerastającą wyobrażenie organizatorów frekwencją.

Poza tym bywało rożnie.

Sztuka posprzątana

W plenerze pojawiały się prace plastyków - czasem na dłużej, czasem na krócej. Najłatwiej można było spotkać zainscenizowane przez Marka Ranisa góry lodowe z wybielonego gruzu na błękitnym dywanie na ul. Świdnickiej przy hotelu Monopol. Bardziej ukryte były zjawiskowe chmury Mai Godlewskiej, rozwieszone przy wejściu do Urzędu Miejskiego w Sukiennicach. Krótko trwały projekcje Amerykanki Susan Brenner na tafli rzeki czy Islandczyka Hrafnkella Sigurdssona na ratuszu. O niektórych pracach można powiedzieć, że szkoda będzie się z nimi rozstawać - jak choćby z zainstalowanymi na Wyspie Słodowej betonowymi prysznicami Dagmary Hoduń czy jej pływającymi w fosie miejskiej dmuchawcami. Fiaskiem natomiast zakończył się projekt Trutha, którego styropianową konstrukcję służby miejskiej uznały... za rozrzucone materiały budowlane i po prostu posprzątały.

Zabrakło ważnych wydarzeń teatralnych - tu największą atrakcją miały być "Igrzyska", happening Jana Klaty na Stadionie Olimpijskim, które organizatorzy odwołali, mało przekonująco tłumacząc się przyczynami technicznymi. Na wrocławskim Rynku odbyły się za to dwa spektakularne, akrobatyczno-powietrzne widowiska. Artyści grupy Puja! pokazali spektakl "Do Do Land" inspirowany "Alicją w Krainie Czarów". Show nie zachwycił ani możliwościami fizycznymi aktorów, ani nowatorskim podejściem do powieści Carolla Lewisa. Było nudno i kiczowato. Inni powietrzni artyści - Hiszpanie z grupy Deambulants - zaprezentowali się ciekawiej, jednak zaskakująco krótko. Zawieszeni na linach zakotwiczonych w wieży kościoła św. Elżbiety odegrali krótkie scenki na pograniczu tańca i akrobatyki, nieźle współgrające z jazzowo-funkową muzyką wrocławskiej Orkiestry Silesius.

Za jedyne udane zagraniczne przedsięwzięcie teatralne można uznać występ niemieckiego Rimini Protokoll, laureata tegorocznej Europejskiej Nagrody Teatralnej "Nowa Teatralna Rzeczywistość". Ich "Call Cutta in a box" [na zdjęciu] - projekt, w którym widz jest równocześnie aktorem dwuosobowego spektaklu, to ciekawe przedsięwzięcie dotykające problemu globalizacji.

Dobrze natomiast projekty pokazały też dwa wrocławskie teatry niezależne Ad Spectatores i Scena Witkacego. Pierwsi "Urodziny taty" odegrali w restauracji jednego z wrocławskich hoteli, drudzy zabrali widzów na spacer po miejscach, którym niegdyś patronowali działacze komunistyczni, po czym pokazali premierowy spektakl "Luksemburg. 18 metrów kwadratowych".

Jak uzbroić bombę?

Poziom artystyczny to jednak nie wszystko. Działania reklamowe tegorocznego Wrocławia Non Stop zaprzeczały standardom marketingowym dużych imprez kulturalnych: udział gwiazdy został zapowiedziany w ostatniej chwili, jeszcze pod koniec maja program imprezy ciągle miał dużo niewiadomych. Niefortunnie wybrano też datę rozpoczęcia festiwalu - WNS wystartował w dniu finału piłkarskich mistrzostw Europy, co spowodowało opóźnienie przedstawienia grupy Puja!. Na stronie internetowej panował chaos, reklama w mieście ograniczyła się do kilku billboardów. Jedynym wabikiem był klub festiwalowy w ogromnym, białym igloo w Rynku, zasłaniającym architektoniczną wizytówkę miasta, charakterystyczną wieżę ratusza.

Splendoru nie przyniosło też imprezie odrzucenie kilku wrocławskich projektów, które, koniec końców, zostały zaprezentowane podczas offowego festiwalu Podwodny Wrocław w Browarze Mieszczańskim.

Po raz kolejny trzeba więc zastanowić się nad formułą WNS. Może jednak lepiej skupić się na kilku zaledwie dniach i przygotować mocną, dobrze rozreklamowaną bombę kulturalną? Lub przeciwnie - jeszcze bardziej rozciągnąć imprezę, tak by objęła również sierpień, gdy kultura w mieście bynajmniej nie umiera, choć przybiera nieco mniej masowy charakter? To by wymagało dużo większego wysiłku i większych pieniędzy, ale czy licząc na hojność władz miasta, nie można mieć nadziei, że jest to do zrobienia?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji