Artykuły

Kawa z przystojniakiem

- Najbliższa moja premiera odbędzie się w warszawskim Teatrze Studio już 14 września. "Pantaleon i wizytantki", adaptacja powieści Mario Vargasa Llosy, to wyjątkowo trudny spektakl, skonstruowany symultanicznie. Każdy z aktorów gra kilka postaci i praktycznie jest na scenie bez przerwy. To jeden z najtrudniejszych spektakli, w jakich dotąd grałem - mówi aktor JACEK KRÓL.

Z aktorem Jackiem Królem [na zdjęciu] rozmawia Regina Gowarzewska-Griessgraber:

W swoją aktorską, zawodową drogę wyruszyłeś ze Śląska. Najpierw do Krakowa, potem Lublina, a obecnie pracujesz w Teatrze Studio w Warszawie. Tymczasem szerszej publiczności, tej kinowej i telewizyjnej, dałeś się poznać z ról, które zawracają cię na Śląsk. W komedii "Vinci" Machulskiego zagrałeś Ślązaka Werbusa, a w serialu "Dwie strony medalu" śląskiego trenera piłkarskiego. Teraz grasz w serialu śląskim o Szopienicach. Czy lubisz te zawodowe powroty na Śląsk?

- Bardzo. Przecież w Bytomiu urodziłem się i wychowałem. Potem była podstawówka i Technikum Elektroniczne w Bytomiu. W Katowicach przez rok studiowałem kulturoznawstwo. Czuję się bardzo mocno związany za Śląskiem.

Nie masz wrażenia, że wpadłeś do aktorskiej szuflady z napisem "Ślązak"?

- To najprostszy sposób obsadzania. Po "Dwóch stronach medalu" pomyślałem, że marzę o roli, która nie będzie mówiona gwarą śląską, bo przecież potrafię mówić literacką polszczyzną. I wówczas okazało się, że w serialu z gruntu śląskim, czyli "Szopienice - miejsce na mapie", będę właśnie tak mówił. Gram w nim siebie, aktora, który przyjeżdża do swojej rodziny w Szopienicach.

W "Dwóch stronach medalu" zagrałeś trenera piłki nożnej. W "Heli w opałach" piłkarza. Czy potrafisz grać w piłkę nożną?

- Nie tylko potrafię, ale i uwielbiam. Chociaż coraz rzadziej mam na to czas. Myślałem nawet, żeby chodzić na treningi RAP-u, czyli Reprezentacji Aktorów Polskich, ale ich terminy kolidowały z moimi pozostałymi zajęciami.

Wyglądasz jednak na osobę, która dba o kondycję.

- Przesada. Sylwetkę mam po ojcu. Nigdy regularnie nie uprawiałem żadnej dyscypliny sportu. Raczej wakacyjnie, na przykład jazdę na rowerze. A jeżeli można to nazwać sportem, to wędkuję.

Na Śląsku obowiązywał przez lata model domu, w którym kobieta była tą piastunką domowego ogniska. Jak ty postrzegasz jej rolę?

- Ogromnie cenię sobie partnerstwo w związku. Układ, w którym jedna i druga strona decydują o wspólnych planach.

Skoro partnerstwo, to czy zdarza ci się przejmować typowo kobiece role, na przykład w kuchni? Gotujesz?

- Nie lubię i nie potrafię. Ewentualnie ze dwie-trzy potrawy. Moja partnerka Ewa będzie się śmiała, czytając to, ale robię zalewajkę. To zupa, którą uwielbiałem w dzieciństwie. Wtedy robiła ją babcia, na przykład na wigilię Bożego Narodzenia. Podstawą jest żurek, najlepiej domowej roboty. Solidnie czosnkowy. Do tego grzyby, które wcześniej sam zbieram. Można to gotować na rosole albo w wersji postnej. Na końcu musi być lekko zabielona i podana z ziemniakami, koniecznie krojonymi w kostkę.

To czym zajmujesz się w domu?

- Uwielbiam stolarkę, wszystkie czynności związane z drewnem. Odnawiam stare meble. Ostatnio odrestaurowałem szafę, którą dostaliśmy od jednego z rolników z okolic Włodawy. Wyglądała jak najgorszy rupieć, a powstało z niej bielone cacuszko, które stoi w naszej sypialni na wsi.

Słyszałam, że ta wieś ma w twoim życiu ogromne znaczenie?

- Każdą wolną chwilę tam spędzam. Jest cicho i spokojnie, więc w takich okolicznościach przyrody najlepiej wypoczywam. Mamy nawet "własne" bociany. Sąsiad hoduje owce. Po lasach biegają wilki. A i są to świetne tereny do wędkowania. Tam "ładuję akumulatory". Nabieram sił. To miejsce koło Włodawy nazwaliśmy Siedlisko Sobibór. Mamy tam z Ewą ponad 100-letni dom, który wyremontowaliśmy i postanowiliśmy go wynajmować. Takie gospodarstwo agroturystyczne.

To pewnie wyjątkowo urokliwe miejsce, ale powróćmy do twojej pracy. Jakie masz plany na nowy sezon?

- Najbliższa premiera w warszawskim Teatrze Studio już 14 września. "Pantaleon i wizytantki", adaptacja powieści Mario Vargasa Llosy, to wyjątkowo trudny spektakl, skonstruowany symultanicznie. Każdy z aktorów gra kilka postaci i praktycznie jest na scenie bez przerwy. To jeden z najtrudniejszych spektakli, w jakich dotąd grałem. O innych propozycjach, tych przed kamerą, na razie nie chcę mówić, bo są jeszcze niepotwierdzone.

Jesienią na antenie TVP Katowice zobaczymy cię w serialu "Szopienice - miejsce na mapie". Jak doszło do twojego udziału w tej produkcji?

- Z reżyserem Waldemarem Patlewiczem spotkaliśmy się w Zabrzu podczas festiwalu teatralnego. Podszedł wówczas do mnie i zaproponował rolę. Chętnie się zgodziłem, chociaż nie wierzyłem, że przypadkowo rzucona propozycja będzie miała ciąg dalszy. Tymczasem kilka miesięcy później dostałem telefon: "Kręcimy!".

Pochodzisz z Bytomia, wcześniej nie znałeś Szopienic. Co w tym miejscu było dla ciebie największym zaskoczeniem, odkryciem?

- Historia tego miejsca. Nie miałem pojęcia, że Szopienice były tak dużą aglomeracją hutniczą. Chodziłem po tych wszystkich zabytkach poprzemysłowych, często już ruinach. To było dla mnie odkrycie. Takich przestrzeni w Polsce już nie ma.

JACEK KRÓL, rocznik 1973. Studia aktorskie ukończył w krakowskiej PWST. Początkowo związany był z Teatrem Starym, Teatrem STU i Grupą Rafała Kmity. W latach 2001-2007 był aktorem Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie, a obecnie pracuje w warszawskim Teatrze Studio. Znamy go m.in. z filmu "Vinci" Juliusza Machulskiego i serialu "Dwie strony medalu". Potrafi jeździć konno i grać na gitarze. Nieobce są mu tajniki szermierki i judo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji