Artykuły

Jestem ambitny, zadziorny i niepokorny

- Kończąc szkołę, byłem przekonany, że nie będę wychodził z teatru i nie będę grał w kinie, ponieważ ono mnie nie interesuje. Musiałem szybko zmienić poglądy - mówi MICHAŁ ŻEBROWSKI.

Michał Żebrowski [na zdjęciu] nie chce grać wiedźminów i twardzieli, którzy strzelają do rosyjskiej mafii. Jego Wojtek z Pręg to mężczyzna, który po psychicznych urazach z dzieciństwa nie potrafi okazywać uczuć. O kinie swoich rówieśników trzydziestolatków, gospodarstwie rolnym w Tatrach, Szekspirze i kobietach opowiada Aleksandrze Szarłat.

Twój Styl: Wrócił Pan właśnie z Chin z planu filmu Kochankowie Roku Tygrysa w reżyserii Jacka Bromskiego. Czymś zaskoczyły Pana Chiny?

Michał Żebrowski: Najbardziej zdumiewający są ludzie. Do późnej nocy siedzą na ulicach, bawią się, tańczą. Mają dużo pogody ducha. Płyniemy rano statkiem na zdjęcia i nagle niepozorna, nierzucająca się w oczy garderobiana zaczyna pięknie śpiewać. Wszyscy biją brawo, uśmiechają się, a potem śpiewa ktoś inny. Dla nich jest ważne, żeby się nie denerwować, zjeść, wyspać się. Żyją w innym rytmie. Kto ma rację? Podejrzewam, że oni.

TS: O czym jest ten film?

MŻ: To film kostiumowy. Gram zesłańca z 1913 roku, Polaka, który ucieka przez Mandżurię do Chin i tam przygarnia go chińska rodzina.

TS: Przed Panem dwie premiery. Pierwsza Pana ważna współczesna filmowa rola w Pręgach w reżyserii Magdy Piekorz. I tytułowa rola w Szekspirowskim Ryszardzie II, którą wraca Pan do teatru. Która budzi większe emocje?

MŻ: Trudno wartościować. Pręgi już powstały, a Ryszard II jest w trakcie prób. Ale jestem pod wrażeniem osób, które spotkałem w ostatnim roku. To młodzi artyści: Wojtek Kuczok, autor scenariusza do Pręg, operator Marcin Koszałka i kompozytor Adrian Konarski, a przede wszystkim Magda Piekorz. Świetnie zapowiadała się już jako dokumentalistka. Powiem szczerze, przed Pręgami byłem szowinistycznym męskim łobuzem. Jak inni koledzy powtarzałem popularne powiedzenie, że reżyserka to pomieszczenie dla reżysera.

TS: Wstydzi się Pan teraz?

MŻ: Bardzo. Magda, pomimo wrażenia kulturalnej, taktownej, kruchej osoby, na planie przemienia się w żelazną damę, która potrafi bezwzględnie wyegzekwować zamierzony rezultat. Takich reżyserów spotyka się rzadko. A co szczególnie cenne, to jest film polski, nie amerykańska kalka. Bohater jest nasz.

TS: Magda Piekorz upatrzyła sobie Pana dziewięć lat temu, podczas przedstawienia dyplomowego. Powiedziała: "Ten aktor będzie kiedyś u mnie grał". A czy Pan chętnie przyjął jej propozycję?

MŻ: Od dawna marzyłem o filmie, w którym dwoje inteligentnych młodych ludzi rozmawia ze sobą językiem, którego się nic wstydzimy. Od razu więc zwróciłem uwagę na język scenariusza, a kluczowym argumentem był dla mnie ostatni monolog miłosny, wiersz. Wiedziałem, że jeśli ta scena zostanie wiarygodnie zagrana, widz dostanie nadzieję.

TS: Wyznałby Pan wierszem miłość?

MŻ: A pani by nie chciała, by ktoś w taki sposób mówił pani o swoich uczuciach? Mnie się on wydaje niezwykle piękny. Mówienie wiersza w kinie jest trudne. Dlatego ważne było, kto zagra Tanię. Agnieszka Grochowska naprawdę wyjątkowo spełniła misję zagrania miłości łaskawej, ewangelicznej, wspaniałej, która może takiego postrzeleńca jak mój bohater sprowadzić na ludzką drogę. Taktownie, mądrze towarzyszyła mi w najbardziej intymnych scenach. A w kilku momentach zagrała tak pięknie, że aż zapomniałem, że gramy w filmie.

TS: Długo czekał Pan na współczesną rolę.

MŻ: Jestem ambitny, zadziorny i niepokorny, czekałem więc na taki scenariusz, w którym mój bohater będzie wiarygodny. Większość propozycji po 1999 roku, po rolach w Ogniem i mieczem i Panu Tadeuszu, brała się z mojej popularności, nie czułem w nich możliwości spełnienia aktorskiego. Najczęściej proponowano mi role bohaterów, którzy jeżdżą z nastolatkami na motorach i strzelają z krótkiej broni do rosyjskiej mafii.

TS: Czy był Pan przygotowany na popularność? Czy dobrze Pan sobie z nią radził?

MŻ: Nie zawsze. Ale jeśli dziś mnie przepełnia dobre, szczęśliwe zmęczenie, jak po spowiedzi, to znaczy, że dałem sobie radę.

TS: Wiem, że jest Pan głęboko wierzącym człowiekiem.

MŻ: Jestem człowiekiem poszukującym. Byłbym szczęściarzem, gdybym mógł powiedzieć "wierzący". Ale podobno jak człowiek poszukuje, już nie jest źle.

TS: Na planie Pręg spotkali się rówieśnicy. To ważne pracować z zespołem mówiącym językiem jednego pokolenia, trzydziestolatków?

MŻ: Talent, poczucie humoru, zmysłowość, rzetelność zawodowa są niezależne od wieku. Jednak język opowiadania Pręg wyraźnie odróżnia nas od starszego pokolenia. O pieniądze na ten film postarało się państwowe studio TOR, mieliśmy też opiekuna artystycznego. I byliśmy z tego powodu szczęśliwi. Ale czuliśmy się na tyle dojrzali, że wiele scen nakręciliśmy po swojemu, inaczej, niż nam radzono.

TS: Będzie dalszy ciąg spotkania trzydziestolatków?

MŻ: Tak, Wojtek Kuczok napisał dla mnie monodram Doktor Haust, a Magda go wyreżyseruje. Premiera 8 stycznia w Teatrze Studio. Monodram znalazł się w najnowszej książce Wojtka Widmokrag. Wiele lat czekałem na taką rolę, ale moje poszukiwania zawsze kończyły się na Łagodnej Dostojewskiego. A mnie chodziło o tekst, który trafiłby w moją wrażliwość, poruszył Polaka 32-latka.

TS: Wojtek z Pręg, bity w dzieciństwie przez ojca, wyrasta na mężczyznę wrażliwego, ale zamkniętego w sobie. Żeby go zdobyć, Tania musi pokonać wiele przeszkód. Film kończy się optymistycznie, miłość zwycięża. Jak żyć dalej z tak głęboko poranionym człowiekiem?

MŻ: To na pewno nic będzie łatwa miłość. Ale widz powinien dostać nadzieję i otuchę. Ułani, że to będzie miłość na całe życie.

TS: Panu udało się spotkać taką miłość?

MŻ: Tak, ale niestety jestem jeszcze większym potworem niż bohater Pręg.

TS: A czy reaguje Pan na przemoc na ulicy?

MŻ: Z biegiem czasu rzadziej, ale za to skuteczniej. Nie odpuściłbym komuś, kto by mnie swoim zachowaniem doprowadził do białej gorączki, i na pewno nie dałbym sobie zrobić krzywdy. Nie jest sztuką wdać się w bójkę, pozwolić zmasakrować sobie twarz, a potem nie uprawiać swego zawodu. To głupota. Sztuką jest nie dać sobie nic zrobić, a napastnika tak dotkliwie ukarać, żeby zapamiętał swój zły uczynek do końca życia.

TS: Mówi Pan, że dorosłe życie go zaskoczyło. Czym?

MŻ: Samym sobą, drogą, jaką odbywam, tym, jak się układa moje życie zawodowe. Kończąc szkołę, byłem przekonany, że nie będę wychodził z teatru i nie będę grał w kinie, ponieważ ono mnie nie interesuje. Musiałem szybko zmienić poglądy. Na szczęście nie zagubiłem religii artystycznej. Artysta nigdy nie powinien w nią wątpić.

TS: A ideały życiowe? Nie zagubił ich Pan po drodze?

MŻ: Myślę, że w ich ocaleniu pomogło mi dorastanie w sztuce. Mam wrażenie, że się urodziłem po to, żeby być aktorem. Pewnie umiałbym być i menedżerem, i sportowcem, muzykiem czy inżynierem. Ale nie jest tak, że to mozolną pracą przekonałem wszystkich i siebie, iż jestem na właściwym miejscu. Zadecydowała o tym akceptacja widowni. A ja swoją pasję przerodziłem w pogłębianie warsztatu i dociekanie prawd życia i sztuki.

TS: A czas na życie? Bo jak napisał Bruno Schulz: "To jest największe nieszczęście nie wyżyć życia".

MŻ: Cieszę się, że już teraz, w moim wieku, wiem, jak ważne jest, żeby umieć żyć, żeby niczego nie przegapić. Bo można być podziwianym, zrobić parę istotnych rzeczy w zawodzie, a nie wiedzieć, co to znaczy leżeć na trawie, patrzeć w gwiazdy i czuć się z kimś tak szczęśliwym, jakby cię dotknął palec boży. Staram się dotknąć życia z wielu stron, z różnych płaszczyzn. Mam szerokie spektrum poznania świata, i katolickie, i niekatolickie. I chińskie, filozofii sztuki walki, i bokserskie. I łobuzerskie, bo był czas, kiedy biegałem i się tłukiem, i inteligenckie z racji studiów i wartości, które wyciągnąłem z domu. I też męskie, zepsute, ale z drugiej strony lojalne i uczciwe. Staram się to wypośrodkować

TS: Co sprawia Panu największą radość?

MŻ: Gdy ktoś mnie uważa za dobrego człowieka.

TS: Pana filmowy bohater jest grotołazem. Czy miał Pan swój udział w wymyśleniu dla niego tego zajęcia?

MŻ: Nie, wymyślił je Wojtek Kuczok, to on jest grotołazem. Ja dzięki temu filmowi zetknąłem się z fantastycznymi ludźmi gór. Sam zresztą jestem człowiekiem gór, tam się wychowałem. Przez dwadzieścia kilka lat spędzałem w górach wakacje. A teraz w Tatrach mam gospodarstwo rolne i nawet jestem... zbójnikiem. Mianował mnie nim oficjalnie profesor Stanisław A. Hodorowicz, szef Związku Podhalan Polskich. Żadna nagroda nie sprawiła mi tyle satysfakcji. Zmieniają się ustroje, czasy, a ludzie gór pozostają tacy sami. Ta sama siła charakteru, poczucie humoru, styl, gust, koleżeństwo, braterstwo. Jak w latach 80., kiedy byłem dzieckiem.

TS: Kiedy doszło do przemian ustrojowych, był Pan w liceum. Czy to było dla Pana, dla waszego pokolenia, ważne? Czy stało się pokoleniowym przeżyciem?

MŻ: Pochodzę z rodziny o tradycjach niepodległościowych. Mój dziadek był skazany w procesie szesnastu (pokazowy proces polityczny przywódców Polskiego Państwa Podziemnego przeprowadzony 18-21 VI1945 w Moskwie. Oskarżonym postawiono fałszywe zarzuty i skazano na kary więzienia - dop. red.), rodzina miała sympatie solidarnościowe. Wszystkie demonstracje odbywały się przed moim domem rodzinnym na Krakowskim Przedmieściu. Więc jedną nogą tkwię w komunizmie, a druga jest już w czasach gospodarki rynkowej i wolności. W odróżnieniu od moich starszych sióstr jako student za osobiście zarobione pieniądze mogłem pojechać na festiwal mozartowski do Salzburga. A tam w garniturze wypić kawę. Nie musiałem jeść konserw i zup z proszku. Ale to pokolenie proszkowców jest głębsze od mojego. Są bardziej niezłomni, mają klasę. Moi rodzice przeżywali ciężkie okresy: stalinizmu, odwilży, '68 roku, Gierka, KOR-u, Solidarności, polskiej szarzyzny, upodlenia, walki z Kościołem i reżimem. Wyszli z tego z podniesioną głową. To dla mnie moralne autorytety. Kiedyś inteligent polski był bohaterem. Teraz to określenie zanikło.

TS: A jakie jest pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków? Łukasz Barczyk, Pana rówieśnik, uważa, że kobiety są dojrzalsze od mężczyzn, mocniejsze, bardziej odpowiedzialne. Pan się z tym zgadza?

MŻ: Nie. Prawdziwa kobieta z klasą niezależnie od epok i trendów zawsze pozostanie wyjątkowa. Taka, której pożądamy i chcemy w niej widzieć żonę, matkę, córkę, babcię. Kobiety z mojego kręgu rodzinnego i koleżeńskiego posiadają najwyższy rodzaj klasy. To skarby. One nie mają problemów ze swoją kobiecością, cieszą się, że są kobietami. Nie walczą ani z mężczyznami, ani z innymi kobietami. Szanuje się je i ich zdanie zawsze bierze pod uwagę. Kiedy widzę kobietę, która za wszelką cenę chce być silna, jest to dla mnie podejrzane.

TS: A mężczyźni? O tym, jacy są, mówią filmy waszego pokolenia: Patrzę na ciebie, Marysiu, Przemiany, Pręgi.

MŻ: Na pewno jest kryzys mężczyzny. Kobiety się zmieniły. Przez pierwsze lata dorosłego życia są bardziej przedsiębiorcze niż kiedyś. Ale te kobiety, które tak bardzo chcą zdobyć świat, po trzydziestce nagle smutnieją, zaczynają czuć jakiś niepokój. A po czterdziestce znów zmiana, ogarnia je rodzaj histerycznej radości: co prawda trzy razy się rozwiodłam i mam pięcioro dzieci, każde z innym facetem, ale będę miała co wspominać na starość. Tak naprawdę myślą co innego. Ja lubię, kiedy kobieta dobrze czuje się w towarzystwie silnego, mocnego mężczyzny.

TS: Pan jest takim mężczyzną? To marzenie nas wszystkich. Tymczasem coraz częściej to kobiety utrzymują dom, a mężczyźni wcale nie protestują.

MŻ: Może źle szukały. Dla mnie pożądane cechy kobiety to wyraziste poglądy, brak kompleksów, dbałość o higienę. Nie znoszę kobiet niezdecydowanych, którym wszystko jedno.

TS: Słowem, musi to być partnerka.

MŻ: Nie lubię słowa "partner". Kojarzy mi się z seksem albo ze sportem. Wolę "ktoś". Ktoś ważny w moim życiu, dla kogo staram się żyć tak a nie inaczej. Ale tak naprawdę człowiek jest sam. Samotność jest wpisana w ludzki los. Samotność i strach to dwa czynniki, które nas formują. Dostrzeżenie tego, że jestem inny niż inni, wyrażam zgodę na inność innych i tym samym na moją indywidualność. I że muszę się uporać ze sobą, nauczyć się żyć. Pokonać łęk przed własnymi wadami.

TS: Doświadczył Pan na własnej skórze tych stadiów, samotności i strachu?

MŻ: Nie spowiadam się publicznie z takich rzeczy. Nie mówię o nich ze względu na dobre wychowanie.

TS: A potem czytam tandetne podpisy pod Pana wywiadami: "Najbardziej tajemniczy polski aktor".

MŻ: Zgadzam się, że są tandetne, ale nie ja je wymyśliłem. Jeśli udzielam wywiadu, chcę powiedzieć w nim coś ważnego. Czasem też żartuję. Niedawno policjant wypisujący mi mandat lodowato zapytał: Czym się pan zajmuje? Wtedy pomyślałem, że chyba już pora na jakiś wywiad w prasie. Nigdy wcześniej nie zapłaciłem mandatu.

TS: Tymczasem gra Pan w Teatrze Narodowym Ryszarda II. To też Pana rówieśnik, ma 33 lata. Nie cieszy się dobrą opinią u historyków. Nie potrafił rządzić krajem, zgładził przywódców opozycji. Pan go będzie bronił?

MŻ: Nie muszę go bronić. Wystarczy, że zaufam Szekspirowi. Ryszard II to dramat o dorastaniu do człowieczeństwa i o tym, że aby zostać królem, trzeba przestać nim być. Że aby osiągnąć człowieczeństwo, trzeba nic nie mieć. To sztuka o uleganiu zaślepieniu. To rola-droga. Droga, którą odbywa człowiek, aby w sposób poetycki, czysty i szlachetny dotrzeć do samego siebie i odkryć złożoność władzy, swojego miejsca na świecie, sensu pobytu na świecie, sensu miłości, przyjaźni.

TS: Czym się Pan kieruje w życiu? Instynktem?

MŻ: Zmysłami. Raczej przeczuciem niż chłodną kalkulacją. To może dotyczyć i podejmowania koleżeństwa, i nowej przyjaźni. Nie umiem być naturalny i szczery w stosunku do kogoś, do kogo nie mam zaufania. Lubię mądrość w rozmowie, ale do tego potrzebny jest... no już zgodzę się z panią na słowo: partner. Ktoś, kto uczyni rozmowę twórczą, o jedno tempo do przodu. I coraz częściej natrafiam na rozmówców, którzy mnie rozumieją. Kiedyś dużo energii traciłem na przekonywaniu siebie, że wszyscy są wspaniali. Nie są.

TS: Do roli wiedźmina zapuścił Pan włosy i dał się oszpecić, do Pręg przytył. Czego nie zrobiłby Pan dla filmu?

MŻ: Nigdy nie pocałowałbym mężczyzny.

TS: A czy lubi się Pan całować?

MŻ: Piękne pytanie. Jeżeli byśmy porównali prawdziwy, czuły pocałunek do wspaniałej głębokiej, mądrej rozmowy... bardzo lubię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji