Artykuły

Teatr jak fabryka gwoździ

- Za wielkiego aktora się nie uważam. Takich wielkich w Polsce było w ostatnich dziesięcioleciach dwóch: Gustaw Holoubek i Tadeusz Łomnicki. Poza tym jest wielu aktorów dobrych, sprawnych i do takich się zaliczam. To mi wystarczy - mówi MAREK BARGIEŁOWSKI, aktor Teatru Współczesnego w Warszawie.

Rozmowa z MARKIEM BARGIEŁOWSKIM [na zdjęciu], aktorem:

Marzył Pan o aktorstwie?

- A skądże! Interesowały mnie tylko piłka nożna i dziewczyny. Pierwsze mi przeszło, bo już nie dałbym rady, ale dziewczyny, a dziś raczej kobiety, z wiekiem mi, dzięki Bogu, nie przeszły.

Mimo że mam starszego o 10 lat brata Daniela Bargiełowskiego, aktora, reżysera i pisarza, to najpierw próbowałem dostać się na historię sztuki, ale mi się nie udało. Pracowałem więc jako korektor, ale koledzy drukarze robili mi takie psikusy przy nekrologach, że odechciało mi się. Skończyłem więc dwuletnie polonistyczne studium nauczycielskie. Gdzieś jednak ten bakcyl teatru chyba krążył, bo zdecydowałem się na zdawanie do warszawskiej szkoły teatralnej. Wśród przyjętych ze mną na rok byli: Jerzy Zelnik, Witold Dębicki, Ewa Skarżanka i Daniel Olbrychski, który przeraził mnie swoją sprawnością fizyczną. W pierwszym momencie pomyślałem sobie: "Rany boskie, ja tak nie potrafię".

W takim towarzystwie pewnie było w szkole wesoło?

- Wesoło było, ale jeśli pan myśli, że studenci szkoły teatralnej przodowali w tej dziedzinie, to prostuję to przekonanie. My byliśmy znacznie bardziej zajęci niż studenci innych kierunków. Właściwie od rana do wieczora, więc tworzyliśmy prawie zakon.

Ale opłaciło się Panu, bo zdobył Pan renomę zawodową...

- Fakt, że już w dwa lata po ukończeniu studiów w 1969 roku zdobyłem na XI FTPP w Toruniu wyróżnienie za epizod Dozorcy w "Kordianie" Słowackiego i w 1970 roku nagrodę za rolę Hamleta. Zagrałem też Don Juana w sztuce Moliera. Miałem też trochę szczęścia do ról szekspirowskich, które bardzo lubię. Ale za wielkiego aktora się nie uważam. Takich wielkich w Polsce było w ostatnich dziesięcioleciach dwóch: Gustaw Holoubek i Tadeusz Łomnicki. Poza tym jest wielu aktorów dobrych, sprawnych i do takich się zaliczam. To mi wystarczy. Pracowałem zresztą wyłącznie w dobrych teatrach, bo w toruńskim im. Wilama Horzycy, łódzkim Jaracza, warszawskich - Dramatycznym, Powszechnym, a ostatnie 18 lat w warszawskim Współczesnym.

A który najlepiej Pan wspomina?

- Dramatyczny. Tam był fenomenalny zespół aktorski. Zapasiewicz, Fronczewski, Kondrat, Gołas, Walczewski, Szczepkowski i wielu innych, świetnych aktorów, a na czele tego ansamblu Gustaw Holoubek.

Jak się Pan tam dostał?

- Poszedłem do Holoubka i przyjął mnie. Przedtem jednak zrobił dokładny wywiad środowiskowy o mnie. Np. pytał, czy lubię wódkę i dziewczyny.

To miał być, według Gustawa Holoubka, atut czy wada?

- Dla Gucia zdecydowanie atut.

Zagrał Pan bardzo dużo ról filmowych...

- Niedawno ze zdumieniem dowiedziałem się, że ponad sto. Pierwszą większą rolę zagrałem w "Gnieździe" Rybkowskiego - Czcibora, brata Mieszka. Zdjęcia kręciliśmy na jeziorze Jeziorak w Iławie. Była też jednak sekwencja egzotyczna, którą kręciłem na Krymie z Czesławem Wołłejką. Po powrocie okazało się, że nic się z tego nie nagrało i trzeba było te ujęcia powtórzyć w Polsce przy sztucznej palmie.

Co to jest znakomite aktorstwo?

- Podam panu przykład. Grałem kiedyś we Francji w "Lecie w Nohant" Iwaszkiewicza przed publicznością francuską po francusku. Grał ze mną też Bronisław Pawlik, rolę służącego. Otóż w pewnej scenie zapalał świece w salonie. Robił to milcząco przez kilka minut, a wykonał to z prawdziwym mistrzostwem, wnosząc na scenę nie tylko swój profesjonalizm, ale także bogatą osobowość. Dostał brawa od widowni. Nie musiał mówić po francusku, choć władał tym językiem. To jedna z odpowiedzi na pana pytanie.

Ale żeby pokazać dobre aktorstwo, trzeba dostawać dobre role. Aktor, który dostaje do grania tylko kwestie serialowe typu: "smakowała ci zupka?," nigdy nie będzie miał takiej okazji.

Jest Pan prezesem Związku Zawodowego Aktorów Polskich. Ma Pan w sobie żyłkę społeczną?

- Trochę tak, ale po prostu w pewnym momencie, po śmierci Janusza Bukowskiego zwrócono się do mnie, bym objął tę funkcję i zgodziłem się na to. Społecznie...

Jakie formy zatrudnienia dominują w waszym zawodzie?

- Są umowy etatowe, umowy na zlecenie i umowy o dzieło, np. w telewizji. W każdej dziedzinie - w filmie, telewizji i teatrze - sprawy mają się zupełnie inaczej. Na etacie jesteśmy zobowiązani wykonywać pracę jak dla normalnego przedsiębiorstwa typu fabryka gwoździ.

Dlaczego?

- Dlatego że nie ma ani ustawy o teatrze, ani ustawy o zawodzie aktora, jaką mają niektóre zawody, np. nauczyciele. Teatr, jako stała instytucja na stałym miejscu, rządzi się takimi samymi prawami jak każdy zakład pracy. Natomiast w przypadku filmu i telewizji rozmaici producenci stosują różne kruczki. Podsuwają artystom kobylaste umowy, po 7 - 8 stron każda, bywa, że nie wszyscy umowy te czytają dokładnie i bywa, że wpadają w różne pułapki.

Proszę podać przykład takiej sytuacji...

- Na przykład, aktor zgadza się na użycie jego wizerunku dla współproducenta jakiegoś programu. Może chodzić o wykorzystanie fragmentu jakiegoś filmu z jego udziałem, ale bywa, że firmą współfinansującą przedsięwzięcie jest np. firma produkująca kubki, koszulki czy papier toaletowy i wizerunek aktora może znaleźć się na tychże przedmiotach, ponieważ nie doczytał umowy...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji