Artykuły

Teatr jako barometr społeczeństwa

"Narty Ojca Świętego" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Na takie przedstawienie czekałem od lat. Przedstawienie, które zmierzy się z najważniejszym tematem w dzisiejszej Polsce - mitem Papieża. To paradoks, że postać, która przeorała świadomość Polaków w ostatnim ćwierćwieczu, była dotąd nieobecna w teatrze. Chociaż żyjemy otoczeni Jego wizerunkami, chociaż Jego słowa są cytowane przy każdej okazji, chociaż każdy Jego krok śledzą kamery telewizyjne, to temat Jana Pawła II i jego obecności w polskim życiu nie pojawił się na scenie. I nie wiem, czy wynikało to z religijnej obojętności reżyserów i dramatopisarzy, czy z obawy przed atakami fundamentalistów, którzy onegdaj rzucili się w galerii Zachęta na rzeźbę Ojca Świętego przygniecionego meteorytem.

Pierwszym, który nie przestraszył się talibów Ojca Dyrektora, był młody dramatopisarz Jan Klata, który w "Uśmiechu grejpruta" pokazał obojętność, z jaką media czekają w Watykanie na śmierć Jana Pawła II. Ale dopiero Jerzy Pilch wgryzł się z całą mocą w ten ściśle polski mit. W swojej debiutanckiej sztuce znany pisarz stawia pytanie, co by było, gdyby ten powszechnie uwielbiany Polak, święty za życia, chluba narodu, usłuchał wołania tłumu "Zostań z nami, zostań z nami" i zjechał któregoś dnia do kraju. I został między nami, którzy go tak kochamy. Odpowiedź jest gorzka: otóż prawdopodobnie nie potrafilibyśmy poradzić sobie z tym darem.

Świat z Gogola

Historia zaczyna się jak "Rewizor" Gogola. W zagubionym miasteczku Granatowe Góry wybucha plotka o tajemniczej pielgrzymce Papieża, który chce jakoby przyjechać incognito i w miejscu swych dawnych narciarskich wycieczek spędzić emeryturę. I co robią mieszkańcy? Czy może budują bramy powitalne i przystrajają okna papieskimi flagami? Prasują garnitury i szykują dla Papieża nowe narty? Nie, mieszkańcy Granatowych Gór boją się przyjazdu Papieża jak kontroli inspektorów NIK. Bo trzeba będzie zmienić stare przyzwyczajenia. "Koniec z pompowaniem gorzały, koniec z naszymi wieczornymi bankietami, koniec ze śpiewaniem niepobożnych piosenek, koniec z niemającym na celu podtrzymania gatunku ludzkiego seksem. Koniec ze wszystkim" - prorokuje burmistrz Jan Nepomucen, liberał i ateista.

Inni, jak miejscowy masarz, węszą w przyjeździe Papieża interes, przecież będzie można na wzór słynnych papieskich kremówek wyprodukować inny lokalny specjał, na przykład polędwicę papieską i sprzedawać z zyskiem całemu światowi. I tylko miejscowy ksiądz, tak jak jego parafianie zatwardziały grzesznik, widzi w przyjeździe Papieża szansę na moralną odnowę. "A co to komu zaszkodzi, że z powodu jego przyjazdu trochę mniej gorzały pochleje, żonę rzadziej będzie zdradzał, nie ukradnie 100 tys., a tylko 50?" - pyta retorycznie i celowo rozpuszcza po mieście wiadomość o rychłym przyjeździe głowy Kościoła.

Przeciw radykalizmom

Pilch z głęboką mądrością, a zarazem poczuciem humoru rysuje portret społeczeństwa, w którym chrześcijańskie wartości i miłość do Papieża to slogany. Naskórkowa wiara, podwójne standardy moralne, traktowanie Ojca Świętego jak Złotego Cielca, któremu stawia się tandetne pomniki, ale którego słowa ignoruje się lub wykrzywia, oto rzeczywistość Granatowych Gór, czyli Polski.

Jednocześnie pisarz ma wiele wyrozumiałości dla swych bohaterów, pokazuje ludzi, którzy upadają, ale także podnoszą się. Mieszkańcy Granatowych Gór pod wpływem plotki o papieskiej pielgrzymce zmieniają się, choć nie mamy gwarancji, jak trwała to będzie przemiana.

Najważniejsze, że Pilch opowiada się za człowiekiem grzesznym i niedoskonałym, ale dążącym do wartości, przeciw radykalizmowi fundamentalistów wszelkiej maści. "Że też na to plemię kary boskiej nie ma. Za życia doskonałość osiągnęli" - zrzyma się ksiądz Kubala na "prawdziwych katolików", którzy pojawili się w miasteczku. Te słowa powinni sobie wyryć na drzwiach kapłani decydujący o obliczu Kościoła.

Aktorstwo nad dramaturgią

Sztuka Pilcha, odważna jeśli idzie o ujęcie tematu, nie jest arcydziełem z punktu widzenia dramaturgii. Za bardzo obciąża ją proza, z której wyrosła. Żywiołem tego autora jest opowiadanie, tymczasem scena wymaga zdarzeń i działających postaci, których w "Nartach Ojca Świętego" brakuje. Za często tutaj opowiada się o wydarzeniach, zbyt rzadko je odgrywa, co przytłacza przedstawienie.

Sztuce pomógłby realistyczny konkret, którego reżyser Piotr Cieplak poskąpił. Nawet wódka nalewana jest symbolicznie. Szwankującą dramaturgię próbował naprawić za pomocą skrótów i zabiegów inscenizacyjnych, wiele dzieje się w warstwie dźwiękowej, słychać m.in. łoskot papieskiego helikoptera i ogłuszającą pieśń "Boże, coś Polskę", która brzmi, jakby ją śpiewali kibice na piłkarskim stadionie. Dodał także kilka scen bez dialogu, które mają podtrzymywać niemrawą akcję. Za mało było pracy nad samym tekstem dramatu.

Udało się za to aktorstwo. Pilch stworzył galerię świetnych portretów małomiasteczkowej elity, a aktorzy z Narodowego to wykorzystali. Wrażenie po niedawnej klęsce aktorskiej w "Ryszardzie II" zostało zatarte. Jerzy Radziwiłowicz wypełnił życiem postać burmistrza, energicznego racjonalisty, który próbuje odbudować swoje małżeństwo. Beata Fudalej jako jego żona ma świetną scenę rozmowy z pijanym w trupa kochankiem (Grzegorz Małecki), w której mówi za obie strony, dając poruszający obraz samotności i odrzucenia kobiety. Finałowy monolog opisujący pontyfikat Jana Pawła II jako mecz piłkarski Władysław Kowalski mówi z taką pasją i uniesieniem, jakby interpretował "Wielką Improwizację".

Wielki Gajos

Ale prawdziwym wydarzeniem jest rola księdza Kubali w wykonaniu Janusza Gajosa [na zdjęciu]. Gajos nie tylko wiernie odtwarza zachowania prowincjonalnego proboszcza, w tym papieski gest podniesionych rąk. Daje również portret dwóch największych pasji księdza proboszcza, czyli napojów wyskokowych i motoryzacji. Trzeba widzieć, jak ks. Kubala zrywa się z krzesła, aby wypić swoją kolejkę. I jak opowiadając o samochodach, daje się ponieść emocjom, a ręka błądzi w poszukiwaniu dźwigni zmiany biegów. Lecz pod tym ironicznym portretem wad polskiego kleru kryje się człowiek wielkiej wiary, autentyczny kapłan, który chce naprawić świat choćby kosztem małego oszustwa.

Przede wszystkim "Narty Ojca Świętego" to sukces myślenia o dramaturgii współczesnej jako o społecznym barometrze, który pozwala pokazać problemy, o których boimy się mówić na co dzień. Myślę, że mała sala przy Wierzbowej może okazać się za mała dla chętnych, którzy chcieliby odczytać jego wskazania.

Teatr Narodowy w Warszawie: Jerzy Pilch "Narty Ojca Świętego", reżyseria Piotr Cieplak, scenografia Andrzej Witkowski, muzyka Kormorany. Prapremiera 6 listopada na Scenie przy Wierzbowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji