Artykuły

"Traviata" - opera o zapachu kamelii

To ma być największe wydarzenie muzyczne w historii Lublina i największa realizacja opery "Traviata" w Europie. Realizatorzy mają aspiracje i nadzieje, że na skalę europejską. Podkreślają zgodnie, że gwarantem sukcesu jest Waldemar Zawodziński - reżyser o dużym doświadczeniu, wspaniałej wyobraźni, zmyśle przestrzennym i znakomitej intuicji - pisze Dorota Gonet w Gazecie Wyborczej - Lublin.

W ubiegłym tygodniu w lubelskiej hali Globus spotkali się Waldemar Zawodziński [na zdjęciu] - reżyser, Tomasz Janczak - solista Teatru Muzycznego i pomysłodawca projektu oraz Krzysztof Kutarski - dyrektor Teatru Muzycznego, pod którego czujnym okiem prace przygotowawcze nabierają tempa. Wspólnie oglądali makietę kilkukondygnacyjnej sceny, jaka stanie w tym miejscu już niebawem. 29 i 30 listopada będzie na niej wystawiona opera "Traviata" Giuseppe Verdiego z librettem Francesco Marii Piave według sztuki "Dama Kameliowa" Aleksandra Dumasa - syna. Zapowiada się wydarzenie wielkiej rangi. Realizatorzy mają aspiracje i nadzieje, że na skalę europejską. Podkreślają zgodnie, że gwarantem sukcesu jest Waldemar Zawodziński - reżyser o dużym doświadczeniu, wspaniałej wyobraźni, zmyśle przestrzennym i znakomitej intuicji.

Nad spektaklem pracować będzie sztab ludzi. Są już projekty kostiumów przygotowane przez Izabelę Stronias - swoisty mariaż klasycznego XIX-wiecznego stroju ze współczesnym. Niebawem rozpoczną się prace nad dekoracjami sceny, która w ogromnej hali musi nie tylko zaistnieć, ale i rozkwitnąć.

"Traviata" to opera w dużej mierze kameralna, ale ze scenami zbiorowymi; akcja prowadzona będzie symultanicznie. Jak więc połączyć wodę z ogniem, czyli ogromną przestrzeń z dramatem pojedynczej postaci? Z końca hali człowiek wydaje się maleńką figurką; co zrobić, żeby ta przestrzeń pracowała na dramat jednostki? - zastanawia się reżyser.

Teatr tradycyjny nie jest oczywiście w takich przypadkach bezsilny - dysponuje całym arsenałem środków, dzięki którym można budować nastrój. W hali Globus ich nie ma, ale Waldemar Zawodziński wszelkie utrudnienia traktuje jako wyzwanie. Chce zmienić przeszkody w atuty. Dlatego między innymi zaproponował instalację ogromnych ekranów, które dadzą widzom możliwość jednoczesnych zbliżeń i planu ogólnego w każdym momencie spektaklu.

- Cały czas trwają rozmowy ze sponsorami - mówi dyrektor Kutarski. - Urząd miasta przyznał nam halę Globus na czas przygotowań i realizacji, za co jesteśmy ogromnie wdzięczni. Przychylnie odniosły się do projektu także Urząd Wojewódzki i Marszałkowski oraz Ministerstwo Kultury. Dzięki sponsorom i władzom możemy być spokojni, że "Traviata" będzie wystawiona w takiej formie, jaką założyli realizatorzy. Patronatem honorowym spektakl objęła ambasador Włoch, Anna Bleffari Melazzi, która zapowiedziała obecność na premierze 29 listopada.

Tomasz Janczak podkreśla duże możliwości techniczno-akustyczne, jakimi dysponuje teatr. Mamy ogromną nadzieję zrobić z tej hali akustyczną perełkę - mówi śpiewak, który wcieli się w rolę Alfreda, ukochanego Violetty - głównej bohaterki "Traviaty". Jeżdżę dużo samochodem i właściwie w ogóle nie słucham radia. Na okrągło słucham "Traviaty". Mam bardzo dobre nagranie, w znakomitej obsadzie; chcę wykonać swoją partię co najmniej podobnie.

Partię Violetty podczas premiery zaśpiewa Joanna Woś. Jej sceniczną przyjaciółką (rola Flory) będzie Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak. - Śpiewam tę partię w Operze Wrocławskiej od kilkunastu lat. Uwielbiam "Traviatę", znam każdą jej nutę, każdy moment dramatyczny i wesoły i jestem szczęśliwa, że Traviata będzie w Lublinie - mówi solistka Teatru Muzycznego w Lublinie i Opery we Wrocławiu. - A przy okazji odkryłam w sobie zmysł menedżerski. Zmusiła nas do tego sytuacja, bo w pewnym momencie zostaliśmy z mężem (Tomasz Janczak) i dyrektorem Kutarskim sami. Zaczęliśmy rozmowy ze sponsorami i muszę nieskromnie powiedzieć, że żaden sponsor jeszcze mi się nie oparł! Chcemy, żeby to było największe wydarzenie muzyczne w historii Lublina i największa "Traviata" w Europie.

***

Rozmowa z Waldemarem Zawodzińskim.

Dorota Gonet: Pierwsze spotkanie realizatorów i wszystkich wykonawców wyznaczył pan na 23 września.

Waldemar Zawodziński: Od tego dnia oficjalnie zaczynamy ostatni etap pracy - najbardziej pracowity, ale proces tworzenia trwa od momentu, kiedy pomysł zaczyna kiełkować i dojrzewać. Próby są już czymś konkretnym; praca nad spektaklem zaczyna się od refleksji, skojarzeń, przywołania pewnych obrazów. Jest to rodzaj zakochania. Nagle zaczynamy dostrzegać i kolekcjonować to, co się wiąże z postaciami, z dramatem. To są formy, kolory, zapachy, zachowania, sytuacje itd. Otwieramy pusty skarbczyk i próbujemy go zapełnić. Cała podświadomość, cała zmysłowość teatralnego świata to nasza wyobraźnia, której nie da się ułożyć w ramy czasowe od - do. Tak można porządkować inspiracje, zauroczenia, jeszcze nie nazwane zachwyty. Ale najpierw jest rozpinanie pajęczyny między bardziej i mniej ważnymi duchowymi zdarzeniami po to, żeby skonstruować coś tak precyzyjnego jak właśnie pajęczyna. Proces ujawniony w postaci prób to jest wierzchołek góry lodowej. Z pomysłem na spektakl się chodzi, tak jak aktorzy mówią w żargonie, że chodzą z rolą. Polega to na rodzaju obcowania ze sprawą, z postacią, z problemami. W przypadku opery dochodzi do tego muzyka - coś niezwykle dotykającego człowieka i jednocześnie najbardziej abstrakcyjnego.

Domyślam się, że słucha pan teraz głównie "Traviaty"?

- Tak. Bardzo cenne są nie tylko momenty, kiedy próbuję zrozumieć tę muzykę czy wyprowadzić z jej klimatu coś, co później muszę zwizualizować na scenie. Cały czas próbuję zrozumieć zapisany w nutach rodzaj diagramu emocjonalnego postaci tego dramatu. Ważne jest słuchanie jakby obok. Porządkuję papiery, przeglądam książkę, a ta muzyka mi towarzyszy. Okazuje się, że bardzo często to obcowanie wcale nie jest mniej istotne niż próba skoncentrowania się i wsłuchiwania w muzykę, żeby ją zrozumieć, bo nigdy nie wiadomo, w jakim momencie zradza się w nas wyprowadzenie z tej muzyki czegoś, co może być zaczynem scenicznego zdarzenia. Krótko mówiąc, żyję teraz z "Traviatą".

Tylko muzycznie, czy także kolorami, barwami?

Również zapachami.

Wobec tego jak pachnie "Traviata"?

- Zapach jest bardzo ważny również fabularnie, bo wiąże się z przypadłością Violetty, u której inne kwiaty swoją intensywną wonią często wywoływały reakcję duszności, związaną z jej chorobą. Kamelie, które mają prawie niewyczuwalny zapach, były więc dla niej czymś szczególnym; inna rzecz, że kamelia biała czy czerwona była konkretnym znakiem między kochankami. Niektóre kwiaty mają zapach w swojej wizualności. Patrząc na nie wiemy, że pachną. Do nich właśnie należy kamelia. Ten kwiat ma w swoim kształcie zapis zapachu.

Mówimy o zapachu w teatrze...

- Wydaje się, że to absurdalne. Ale dzięki kolorowi, światłu, nastrojowi można uzyskać wrażenie obecności zapachu na scenie. Myślę, że "Traviata" pachnie - pięknem umierającym, to jest coś takiego, jak płomień świecy przed zgaśnięciem, jak omdlewające kwiaty w wazonie, które mają inną woń niż te świeżo zerwane. Piękno umierające ma inny zapach niż piękno pławiące się w swojej urodzie. A "Traviata" jest złożeniem przeciwności. To dramatyczna historia pięknej i mądrej kobiety - Violetty, ale jest to też niezwykła figura, którą można przyłożyć jako pewien wzorzec osobowości złożonej z przeciwności.

Mam nadzieję, że ten spektakl uruchomi wyobraźnię widzów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji