Artykuły

Składak w plenerze

Spektakl Mumerusa nie chce przekazywać jakichś istotnych treści, nie stara się też być widowiskiem historycznym, odtwarzać w detalach średniowiecznej rzeczywistości - o "Jarmarku cudów" w reż. Wiesława Hołdysa w Teatrze Mumerus w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Wskrzeszanie tradycji wydaje się nie na miejscu we współczesnym polskim teatrze. Obowiązującym zwrotem jest raczej "przed siebie", niż "wstecz". Trudno sobie zresztą wyobrazić, jak takie wskrzeszanie teatralnej przeszłości miałoby wyglądać i jaki by miało mieć cel. Odwagę, by spojrzeć za siebie i wykorzystać to twórczo miał krakowski Teatr Mumerus.

Wakacyjna propozycja Mumerusa to plenerowe przedstawienie próbujące oddać atmosferę i specyfikę średniowiecznego jarmarku. Gdy zbiera się publiczność, przygotowują się muzycy i niepostrzeżenie zaczynają przychodzić wykonawcy widowiska. Kobieta sprzedająca święte obrazki, świątobliwa mniszka, rozkrzyczany zakonnik - tożsamości bohaterów są płynne, postaci rozbudowywane w trakcie widowiska. W kogoś wstępuje diabeł, ktoś inny nagle zaczyna prezentację kukiełkowego przedstawienia pod chwytliwym tytułem "Nędza z Bidą z Polski idą", sprzedaje się zioła o niespotykanej, potężnej mocy czy tajemnicze księgi.

Spektakl rozgrywany jest na dziedzińcu Muzeum Etnograficznego. Kilka podestów, beczka, drewniany wóz i drabina, pomiędzy którymi - i na których - grają aktorzy, wystarcza za scenografię. Publiczność, upomniana na samym początku, nie może siedzieć podczas jarmarku - stoi więc w rożnych miejscach placu i przemieszcza się z miejsca w miejsce, wedle upodobania. Wykonawcy, krążący między widzami, traktują ich jak uczestników jarmarku, ciekawską gawiedź, świadków egzorcyzmów, potencjalnych kupców świętego obrazka, współuczestników szarlatańskich pokazów. Widownia nie jest obojętna, ale ma udział w kształcie spektaklu. Nie jest to jednak spektakl improwizowany. Ma swój scenariusz i strukturę, której wykonawcy się trzymają i której publiczność zmienić nie może. Chodzi raczej o pewną energię, dzielenie się radością "jarmarcznego" spotkania.

Właśnie spotkanie, godzina wspólnie spędzonego czasu w przestrzeni wspominanej, historycznej, odtwarzanej, wydają się stanowić meritum przedstawienia i powód, dla którego powstało. Spektakl Mumerusa nie chce przekazywać jakichś istotnych treści, nie stara się też być widowiskiem historycznym, odtwarzać w detalach średniowiecznej rzeczywistości. Widzowi wystarczyć musi skrót, kilka mniej lub bardziej czytelnych odniesień (wykorzystane dawne teksty polskie, zarysowane sytuacje), by zarejestrował, jaka to epoka, jacy ludzie. Reszta widowiska to kolekcja etiud na różne tematy, łączonych powtarzającymi się piosenkami i smętnym (w charakterze, nie w wykonaniu), procesyjnym marszem między widzami.

Spektakl sprawia wrażenie składanki różnorodnych elementów, których spoiwem jest jarmarczna przestrzeń i estetyka. Aktorzy korzystają z szerokiego gestu, ekspresji ciała, wyrazistych kostiumów. Niewiele zostaje tu miejsca na wygrywanie detali. Szorstki, charakterystycznie "pogrubiony" dla przedstawień plenerowych gest, wyrazisty ruch, głośne przemowy czy dialogi przypominające bardziej przekrzykiwanie się to główne - jeśli nie jedyne - środki wyrazu. Przedstawienie jednak, choć rozgrywane na stosunkowo niewielkiej przestrzeni, nie jest przytłaczające. Uczestnictwo w nim jest bezbolesne. A krakowski widz, przyzwyczajony do bezpiecznego fotela i zaciemnionej sali, ma możliwość wzięcia udziału w widowisku o nieco innym charakterze. Aktorzy ocierający się o grzbiet i krzyczący prosto w twarz, dziwaczny korowód średniowiecznych łachmaniarzy czy wreszcie trudny do zdefiniowania gatunek teatralny - wszystko to w pigułce na dziedzińcu Muzeum Etnograficznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji