Artykuły

Mord w katedrze

Pierwszego kwietnia w Katedrze Wawelskiej odbyła się premiera "Mordu w katedrze", głośnej sztuki Eliota, spolszczonej przez Jerzego S. Sitę. Wyprzedziła ją w czasie premie­ra warszawska w katedrze Św. Jana, przygotowana przez tych samych inscenizatorów w innym składzie aktor­skim.

"Mord w katedrze" wystawiono po raz pierwszy w roku 1935 w kapitu­larzu katedry canterburskiej w czasie dorocznego festiwalu organizowanego przez Towarzystwo Przyjaciół Katedry w Canterbury. Później grano ją wie­lokrotnie na czołowych scenach tea­trów Europy i obu Ameryk.

Temat sztuki jest historyczny i bio­graficzny zarazem. Opiera się na kon­kretnym zdarzeniu, określonym w czasie i przestrzeni geograficznej. Je­go osią dramatyczną są dzieje mę­czeńskiej śmierci Tomasza Becketa, arcybiskupa i prymasa Anglii, który popadł w konflikt z królem Henry­kiem II i za jego poruczeniem czy przyzwoleniem zgładzony został we własnej katedrze w roku 1170. Nieca­łe sto lat wcześniej podobny los spot­kał biskupa krakowskiego, Stanisława ze Szczepanowa, który wadził się z królem Bolesławem Śmiałym. Parę wieków później, w naszych czasach, podobne zdarzenie jeszcze raz się po­wtórzy. Już nie w Europie, ale w Ameryee Łacińskiej.

Właściwą akcją "Mordu w katedrze" jest dojrzewanie Tomasza do męczeń­stwa. Wszystkie postaci w tej sztuce służą uwydatnieniu tej "wewnętrznej akcji" pierwszoplanowego bohatera. Osoby dramatu, z wyjątkiem Arcybi­skupa, są raczej tezami niż żywymi postaciami. Wyrażają co najwyżej ro­dzaje postaw moralnych wobec zaist­niałego wydarzenia. To dało asumpt niektórym krytykom do czynienia za­rzutu autorowi "Mordu w katedrze", że dramatyczne dzianie się zastąpił on interpretacją i metaforycznym uogól­nieniem, że akcję sprowadził do mo­nologu wewnętrznego. Nawet sceny kuszenia mieszczą się w tym monolo­gu, gdyż są jedynie personifikacją myśli Tomasza, obrazem jego wnętrza, w którym odbywa się dramatyczny pojedynek o prawdę, czystość inten­cji, wierność swojemu powołaniu. In­terpretacji służą "postaci pomocnicze", takie jak rycerze, kusiciele, a przede wszystkim chóry. Chór w "Mordzie..." pełni kilka funkcji. Jest uczestnikiem zdarzeń, naocznym ich świadkiem i za­angażowanym kokmentatorem. Wyraża nastrój: liryczny, dramatyczny; na­strój radości, oczekiwania, nadziei, lę­ku, buntu i przerażenia. Na przykła­dzie zdarzeń konkretnych dokonuje zabiegu uniwersalizacji: w jednostko­wym i przypadkowym odsłania zbio­rowe i powszechne. Na usługach tych znaczeń pozostaje przede wszystkim poezja "Mordu w katedrze" (która w przekładzie Sity uzyskała znakomity kształt), różnorodna w swych ryt­mach, schematach wersyfikacyjnych, stylizacjach czy nawet parodiach, zde­rzająca różne nastroje i różne struk­tury językowe: partie poetyckie z fragmentami prozy, kazanie z przemó­wieniem wiecowym.

Przedstawienie "Mord w katedrze" Jerzy Jarocki buduje w dwu segmen­tach, rozmieszczając je w dwu róż­nych miejscach świątyni wawelskiej. Pierwszą część - obejmującą sceny oczekiwania wiernych na Arcypasterza, rozmowy jego współpracowników, powrót arcybiskupa, obrazy kusze­nia - rozgrywa przed konfesją św. Stanisława. Drugą część - kazanie, nieszpory, przybycie rycerzy, śmierć Tomasza - przenosi do prezbiterium na stopnie ołtarza i na ambonę. Ten znakomity mistrz sceny, autor wy­myślnych pomysłów reżyserskich, ol­śniewający widza zaskakującymi sko­jarzeniami semantycznymi w dotych­czasowych swoich inscenizacjach oka­zał w "Mordzie..." wielką powściągli­wość, umiar i takt artystyczny, cho­wając się całkowicie za Eliota, po­zwalając mówić samemu tekstowi, je­go walorom poetyckim i muzycznym. Do jego sukcesu - jeśli słowo suk­ces jest tu właściwe - przyczyniła się świetna muzyka Stanisława Radwana, nowoczesna i tradycyjna jedno­cześnie, ewokująca nastrój widowi­ska religijnego, zakorzenionego całko­wicie w rytuale kościelnym i jego symbolice, sięgająca do środków sty­lizacji, odwołująca się do chorału gre­goriańskiego, do polskiej pieśni ko­ścielnej, do muzyki konkretnej; pro­wadzona w tonacji uroczystej i pate­tycznej, ale także lirycznej, nie wol­na od nerwowości i drmatycznego kantrapunktu. Znakomite były chóry: męski, składający się z członków zespołu "Organum", śpiewający po łacinie teksty liturgiczne i żeński; dobra­ny z aktorek Starego Teatru.

Jerzy Juk-Kowarski nie miał więk­szych kłopotów z wymyśleniem ko­stiumów dla aktorów grających w sztuce Eliota. Skopiował z dużą sta­rannością wszelkiego rodzaju szaty i przedmioty liturgiczne używane po dzień dzisiejszy przez duchownych ka­tolickich: alby, komże, stuły, ornaty, kapy, pastorały, mszały, feretrony. Kobiety z chóru ubrał w stroje z epo­ki międzywojennej: małe kapelusiki, ciasno opięte płaszczyki, jakie jeszcze dziś można czasem zobaczyć na ulicy u starszych pań przewietrzających zawartość kufrów swojej młodości. Rycerzom zaprojektował średniowieczne kolczugi i hełmy, tarcze i mie­cze. Mieszając kostiumy z różnych epok, akcentował tym samym ponadczasowość "Mordu w katedrze", uni­wersalność jego problematyki.

Tomasza Becketa zagrał Jerzy Bińczycki z dużym zaangażowaniem we­wnętrznym i prostotą środków ekspre­sji. Zwalisty, powolny w ruchach, oszczędny w gestach, skupiony do środ­ka. Z aktorów kreujących postaci dalszoplanowe wyróżniłbym jeszcze zna­komite rzemiosło Jerzego Radziwiłowicza (Ksiądz III), umiejętność wyra­zistego i pięknego mówienia Tadeusza Malaka (Ksiądz II), wyniesioną z do­brej szkoły rapsodyków Mieczysława Kotlarczyka. No, może jeszcze Jerze­go Trelę (Rycerz III) i Wiktora Sa­deckiego (Rycerz I).

W krakowskiej incenizacji "Mordu w katedrze" zagrały cztery przede wszystkim elementy: 1. czas jego wy­stawienia, a więc to wszystko, co wiąże się ze szczególną sytuacja - psychiczno-duchową -odbiorcy z aktualnymi doświadczeniami i przeżyciami, które widz wnosi w ten spektakl. Podobnie jak biedne kobiety z Canterbury mógłby on powtórzyć za po­etą, że "żyjąc żyje częściowo". Miejsce, w którym się to przedstawie­nie odbywa: ogromne wnętrze kate­dry wawelskiej, z grobami królewski­mi, konfesją św. Stanisława, dziełami sztuki, które w niej narastały przez wieki, uobecniając żywą historię na­rodu, chwile jego chwały i poniże­nia. 3. przesłanie moralne "Mordu..." - wizja Kościoła ocalającego, osłaniają­cego wszystkich w sobie właściwy sposób, otwartego nawet dla nieprzyjaciół swoich, walczącego i wygrywającego cierpieniem. "Otwórzcie drzwi" - woła Tomasz Becket, kiedy jego wierni przyjaciele chcąc go ocalić przed siepaczami króla, barykadują wejście do świątyni. "Tę walkę my­śmy wygrali" - mówi Tomasz sły­sząc uderzenia ciężkich butów żołda­ków, którzy za chwilę zadadzą mu śmierć. I po której chór rozpocznie hymn "Te Deum". 4. Stylistyka tego przedstawienia, nawiązująca do wiel­kich widowisk poetycko-muzycznych, apelująca do masowego widza, korzy­stająca obficie z obrazów i symboli religijnych, z rytuału kościelnego, tek­stów liturgicznych, które wciąż są żywe w zbiorowej wyobraźni i pamięci widza. Uzyskują tu jeszcze jeden walor - walor estetyczny. Odbierane są naraz w dwu wymiarach: żywego obrzędu religijnego i dzieła sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji