Życie jest snem
Sen, jawa miłość i nienawiść, pokora i pycha, wzniosłość i kpina, przepych i ubóstwo. Więzienie w dzikiej przyrodzie i nieskrępowanej nagości i wolność w konwencjach dworskiej etykiety. Nikłość ludzkiego istnienia i mistyczna tajemnica i potęga kosmosu.
Barok lubi kontrasty. Siedemnastowieczne "Życie snem" jest przeto uwikłane w barokowe sprzeczności i metafory. Naładowane po brzegi figurami retorycznymi. Pełen godności i polotu układ wyrazów i zdań opowiada o polskim królewiczu Segismondo uwięzionym przez zaślepionego gwiezdnym proroctwem ojca - króla Basilia. Dręczony wyrzutami sumienia król przenosi uśpionego w narkotycznym śnie syna (na próbę, na jeden dzień), z mrocznego więzienia w pałacową jasność. Historia ta stanowić ma pretekst do rozmyślań (prowadzonych - dodajmy - w charakterystyczny dla XVII wieku sposób) nad znikomością życia, oraz nad trudem wyznaczenia ostrej granicy między racjonalnie sprawdzalną i wymierną cząstką świata a ogromnym bezmiarem nierzeczywistości.
Książę Segismondo jest Polakiem. Starający się o polski tron Astolfo jest księciem Moskwy. Akcja sztuki toczy się w Polsce. Dla samego autora, Hiszpana Calderona, miejsce akcji nie miało zapewne większego znaczenia. XVII-wieczna Europa nie znała walk narodowowyzwoleńczych. Nieistotna była przynależność narodowa. Słowa: Patriotyzm i Naród, nie miały wagi i ciężaru. który nadał im dopiero wiek XIX, a który odczuwamy i dziś.
Nie dziwię się próbie Jarockiego nadania sztuce Calderona aluzyjnych znaczeń, ustawienia Segismonda wśród historycznych (jak podchorąży Piotr Wysocki) i mitycznych (jak Mickiewiczowski Konrad) bohaterów polskiej, tradycji romantycznej. Ale nie zaskakują mnie także niekonsekwencje powstałe na skutek spotkania obcych sobie stylistyk i konwencji. Dochodzi do takich na przykład nieporozumień, że Rosaura upozowana przez Jarockiego na boginię wolności i zemsty w finale z zadowoleniem przyjmuje obietnicę zaślubin z obiektem swojej nienawiści... Poza tym oczywista z barokowego punktu widzenia plątanina słów i efektownych opozycji wśród romantycznych symboli nabiera cech niepotrzebnego gadulstwa. Związek "Życia snem" z tradycją romantyczną podkreślił zresztą Jarocki w sposób oryginalny, a mianowicie sytuując sytuacje i stosując rekwizyty z wielkich spektakli przygotowanych przed paru laty w Starym Teatrze. Segismondo wyrzuca uprzykrzonego sługę oknem, z którego kiedyś, w "Dziadach" reżyserowanych przez Swinarskiego wyskoczył Rollison. Rosaura zamienia się w Pallas Atenę i, stojąc dokładnie w miejscu, w którym stała kiedyś Atena z inscenizowanej przez Wajdę "Nocy Listopadowej" Wyspiańskiego, zagrzewa do walki zbuntowanych żołnierzy w... mundurach podchorążych. Towarzyszący królewiczowi powstańcy trzymają biało-szarą (!) flagę, identyczną z tą, którą w II akcie "Wyzwolenia" Wyspiańskiego (reż. Swinarskiego) utrzymanym we wszystkich odcieniach czerni i bieli, eksponuje grupa powstańców.
Bardzo udane kostiumy wykorzystują z jednej strony uniwersalność świata bajki odbierając zdarzeniom ich dosłowność historyczną (purpurowa szata księcia Segismonda, ozdobiony złotymi gwiazdami płaszcz starego króla - mistyka), z drugiej zaś - odwołują się do konkretnej, XIX-wiecznej tradycji (carski mundur Astolfa, buntownicy w mundurach Szkoły Podchorążych). A bura czapka uszatka błazna Clarina ozdobiona (jak ta Stańczykowa) dzwoneczkami? To gorzka pigułka żartu scenografa, w tej grze w sklejanie kostiumowych elementów-symboli.
Udane kostiumy idą w parze z urodą i trafnością dekoracji, która inteligentnie i oszczędnie operując przejrzystymi symbolami odpowiada i dobarwia treści sztuki. Oto dwa przykłady: Rozpoczynający sztukę skalisty i ciemny krajobraz oświetlony czerwonym wschodem słońca jest dla Segismonda zapowiedzią szkarłatnego snu o władzy wbudowanego w bezbarwna, i zimną rzeczywistość. Z kolei czerń otaczająca Basilia zapatrzonego w odległe, złote, mówiące o przyszłości gwiazdy, przypomina mrok jego pałacowej komnaty i szereg kolejno otwierających się w głębi, złoto lśniących drzwi, na których tle pojawi się cicho koścista śmierć.
Ten bardzo dobry i bez wątpienia ważny spektakl ozdabiają świetne i niezłe kreacje aktorskie. Najtrudniejsze zadanie, bo wymagające przedstawienia kilkakrotnych i zupełnych przeobrażeń odgrywanej postaci, miała para młodych aktorów: Dorota Pomykała i Krzysztof Globisz.
Dorota Pomykała w sposób konsekwentny i umotywowany przedstawiła swoje trzy kolejne wcielenia - pokornego chłopca, dumnej dziewczyny i rozognionej mścicielki, przywódczyni buntu. Postać Segismonda, kreowana przez Krzysztofa Globisza, jest zdecydowanie mniej udana. Trudno określić, jaki właściwie jest młody królewicz, a więc czy miał rację Basilio zamykając go w wieży i czego mogą się spodziewać poddani pod jego rządami. Najpier Segismondo to spłakany biedaczyna. Z kolei jego pierwsze kroki na dworze to zachowanie rozkapryszonego dzieciaka. Stopniowo zachowanie księcia nabiera cech złośliwego okrucieństwa. Wreszcie jako wódz zbuntowanych żołnierzy, a później nowy władca, staje się Segismondo (dość nieoczekiwanie) bohaterski, szlachetny i rozważny. Ta ewolucja osobowości młodego księcia nie przekonuje. Ale czy winić za to należy aktora, czy reżysera?
Podobać się mogą za to i zasługują na szczególne uznanie: Jerzy Stuhr jako Basilio - pomylony staruszek, groteskowy w swoim bezkrytycznym przekonaniu o własnej i gwiazd nieomylności; Jerzy Radziwiłowicz jako książę Astollo, ukrywający skrzętnie pod ugrzecznioną sztucznością swoje prawdziwe, a nieczyste zamiary; Aleksander Fabisiak, bezwzględny i obmierzły Clotaldo. I wreszcie doskonały Jerzy Trela. Jego błazen Clarin nie stara się rozbawić za wszelką cenę, nie sili się na sztuczki i wymysły. Śmieszy naturalnością i swobodą, z jaką wypowiada swoje nadzwyczaj trafne sądy i pointy. Prostota słów Clarina, poparta naturalnością zachowania scenicznego Treli, wydobywa ze sztuki Calderona ważkie spostrzeżenie, że jedynie w ustach błazna fakty są oczywiste, a rzeczywistość uporządkowana i poddająca się ocenie z łatwością.