Artykuły

Świadectwo wygranych

Rosjanie mówią, że nie potrzebują sztuki politycznej. Jednak pokaz "Transferu!" w Moskwie dowodzi, że niewiele jest miejsc bardziej odpowiednich dla teatru wchodzącego w politykę - pisze Tomasz Plata w Dzienniku.

Gdzie najlepiej wypada sztuka polityczna? Oczywiście tam, gdzie jej nie ma, i tam, gdzie jej nie chcą. Tam, gdzie sprawia autentyczny kłopot, gdzie publiczność ma problem z zaakceptowaniem jej przekazu. Słowem: tam, gdzie przestaje być ulubioną zabawą inteligenckiej elity, a ponownie odkrywa własny prowokacyjny potencjał. Gdzie jest takie miejsce? Np. w Moskwie.

"Przyjeżdżaliśmy tu prawie jak na ścięcie, z obawą czy widownia zdoła spokojnie przyjąć nasz spektakl" - mówił Jan Klata tuż po niedzielnym pokazie swojego "Transferu!" w ramach moskiewskiego festiwalu Nowaja Drama. "To było ważniejsze przedstawienie od naszej premiery polskiej i naszej premiery niemieckiej" - dodawał. Skąd to zdenerwowanie? Z prostego faktu: czarnym charakterem "Transferu!" jest Józef Stalin, energiczny mężczyzna w średnim wieku, który wodzi za nos Churchilla oraz Roosevelta w trakcie konferencji w Jałcie i bez sentymentu igra z losem całych narodów, również własnego. Czy autorzy przedstawienia z wrocławskiego Teatru Współczesnego mogli liczyć, że podobny obraz nie wzbudzi w Moskwie kontrowersji?

"Transfer!" powstał jako reakcja na napięcie rosnące wokół kwestii przesiedleń prowadzonych po II wojnie. W zamyśle miał być próbą zaproponowania jakiegoś kontrdyskursu wobec tego, co w Niemczech mówi Erika Steinbach. Klata postanowił oddać głos tym, którzy przesiedleń doświadczyli na własnej skórze. Znalazł osoby, które tuż po wojnie musiały opuścić swoje domy i jechać w poszukiwaniu nowych daleko na zachód. W rezultacie na scenie pojawiła się piątka Polaków i piątka Niemców - wszyscy z przesiedleńczymi epizodami w biografiach.

Tych starzejących się ludzi ogląda się dziś z autentycznym wzruszeniem. Kiedy stoją przed nami, wymownie uświadamiają, co oznacza ludzki los złamany przez historię. Poruszających momentów mamy tu sporo - choćby ten, w którym jeden z bohaterów przyznaje, że nie potrafi już dłużej wspominać, gdyż kosztuje go to za wiele. Albo ten, gdy w finale wszyscy przechodzą powoli przed widzami, a z tyłu na ekranie wyświetlane są ich zdjęcia z młodości. Towarzyszy temu muzyka Joy Division (słynny utwór "Decades" zaczynający się od znamiennych w tym kontekście słów: "Here is the young man"), która metaforyzuje całość i czyni ją dostępną, zrozumiałą, przejmującą także dla ludzi z dużo młodszych pokoleń.

To wszystko trudno bagatelizować. W tym wymiarze "Transfer!" jest przedstawieniem udanym i spełnionym. Ale równocześnie oglądany z niemieckiej czy polskiej perspektywy wydaje się całkowicie przewidywalny - słuszny, poprawny, ale na pewno niedrażniący bądź odmieniający nasze rozumienie historii. Polacy i Niemcy po raz kolejny się tu ze sobą jednają, po raz kolejny losy jednostki okazują się zupełnie zależne od wielkiej politycznej gry. Nawet jeżeli w "Transferze!" widać nareszcie rzeczywiste ofiary przesiedleń, to ich opowieści nie są odkryciem, prowokacją dotykającą sedna naszych wyobrażeń na temat samych siebie. By zobaczyć, że "Transfer!" ma także taki potencjał, trzeba było jechać do Moskwy.

Poza przesiedleńcami mamy w "Transferze!" również drugi plan akcji. Na małym podeście ponad sceną toczą się rokowania jałtańskie: zarysowane skrótowo, w kabaretowym stylu. Churchill, Roosevelt i Stalin prowadzą swoją grę - reżyser nie zostawia wątpliwości, że stuprocentowo cyniczną. Stalin wiedzie w tym towarzystwie prym, sypie bon motami, uwodzi rywali i w końcu stawia na swoim. Efekt jest taki, że na dole widać próbujących uporać się ze swoją historią Polaków i Niemców, a na górze - decydującego o wszystkim Rosjanina.

Nic dziwnego, że "Transfer!" niezbyt przypadł Rosjanom do gustu. Zakończyło się co prawda owacją na stojąco, jednak owacją bardzo dziwną: wstrzemięźliwą, zdystansowaną, wyniosłą. Przez całe przedstawienie z widowni bił chłód. Stalin nie jest już może w Rosji świętą krową, lecz kpić z niego tak otwarcie? A nawet więcej - pokazywać go jako bad guya historii XX w., seryjnego mordercę? Na to Rosjanie raczej nie są jeszcze przygotowani.

W Moskwie z "Transferem!" stało się coś bardzo ciekawego: przedstawienie utrzymane nieco w konwencji okolicznościowej akademii ujawniło swe drugie dno. Okazało się, że dotyczy sprawy dość podstawowej: czy potrafimy rozliczyć przeszłość własnych ojców, zarówno tych prawdziwych, jak i metaforycznych ojców narodów czy społeczeństw? Wydaje się, że Niemcy ten bolesny akt, tę bolesną naukę mają już za sobą. Od 60 lat nieustannie pytają o powody swej nazistowskiej fascynacji. Skąd się wzięła? Dlaczego ich ojcowie wybrali zło?

Ta refleksja to nie tylko oficjalny państwowy nakaz, lecz często kwestia bardzo uwewnętrzniona, intymna. Widać to np. po dwóch Niemkach uczestniczących w "Transferze!", kobietach przeoranych przez historię, o której opowiadają, sprawiających wrażenie jakby wiedza o przeszłości odebrała im siły witalne. Także w Polsce podobna refleksja staje się coraz wyraźniejsza - i to ze sporym udziałem Klaty. O ciemnym, demonicznym wymiarze spadku, który otrzymaliśmy od naszych ojców, reżyser dużo mówił w niedawnym wywiadzie dla "Europy". A wcześniej m.in. w swoim "Hamlecie" rozegranym w Stoczni Gdańskiej.

Jak w tym kontekście wypadają Rosjanie? Ano tak, że chyba nie bardzo wiedzą, dlaczego takie myślenie mieliby w ogóle inicjować. Jedna z najbardziej znanych rosyjskich krytyczek teatralnych, zagadnięta po spektaklu o ten problem, wyjaśniła go bezceremonialnie. "W rosyjskiej tradycji wolimy zapominać, niż pamiętać" - powiedziała. Pamięć o grzechach ojców nie służy racji stanu, interesowi państwa, a Rosjanie bodaj z natury są bardzo propaństwowi. Swą tożsamość i poczucie dumy budują wokół marzenia o imperialnej potędze własnego państwa i masowo - nawet w kręgach ściśle inteligenckich - odrzucają wszystko, co mogłoby owo marzenie naruszać. Przyznać, że Stalin był mordercą? A co by im z tego przyszło? Czy taki gest byłby jakkolwiek skuteczny politycznie?

Rosjanie nie mają sztuki politycznej i - jak sami mówią - właściwie jej nie potrzebują. Polityczny teatr? Od lat nie widzieliśmy w rosyjskich teatrach nic takiego - tłumaczyli w czasie panelu poprzedzającego przedstawienie. Równocześnie - i paradoksalnie - cała wizyta "Transferu!" w Moskwie pokazała, że niewiele jest dziś miejsc bardziej odpowiednich dla teatru wchodzącego w politykę.

***

"Transfer!", Teatr Współczesny we Wrocławiu, pokaz w Centrum Meyerholda w Moskwie w ramach festiwalu Nowaja Drama i Sezonu Polskiego w Rosji

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji