Artykuły

Odpowiedzialność zamyka mi usta

- Mam zamknięte usta tylko dlatego, że muszę dbać o dobro szersze niż własna przyszłość profesjonalna i dorobek, na który złożyła się praca wielu ludzi. Skoro moja dymisja nie została przyjęta w trosce o los Teatru Wielkiego, poprosiłem o czas, aby dopracować do końca pewne sprawy lub znaleźć siły do kierowania zespołem, w którym zdarzyło się coś tak przykrego. Ale obiecuję, że po okresie refleksji w sposób jasny i czytelny poinformuję o dalszych krokach - mówi dyrektor Teatru Wielkiego Sławomir Pietras

Bronisław Tumiłowicz: Jaka jest kondycja polskiej opery? Sławomir Pietras: Nie jest dobra, ale chyba nie pora na stawianie diagnozy, teraz, kiedy kroi się decyzja w mojej sprawie. - Właśnie. Od blisko 40 lat jest pan związany z teatrem operowym. Jest pan jednym z najstarszych stażem dyrektorów i animatorów instytucji tego typu, a do tego założycielem Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów. Zdarzało się, że swym kolegom wystawiał pan cenzurki. I co? - Jak w powiedzeniu "nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka"? Zespół Teatru Wielkiego w Poznaniu domaga się pańskiego odwołania. - Powiedzenie o wilku nie ma związku z moim przypadkiem, przyznaję jednak, że w swojej długiej karierze, w której zdarzały się także sytuacje trudne, miałem zawsze załogę za sobą. A teraz zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałem, i nie zdążyłem uprzedzić sytuacji. Być może za bardzo zawierzyłem, że poparcie załogi jest bezwarunkowe.

- I kto to mówi? - Ja mówię. Wprawdzie człowiek z moim stażem i doświadczeniem nie powinien opowiadać, że padł ofiarą manipulacji grupki cwaniaków operowych, bo to ja powinienem być największym cwaniakiem w tym środowisku. Ale w końcu sam postąpiłem wbrew własnym regułom zawodowym. Kieruję tym samym teatrem już 14 lat, a zawsze twierdziłem, że normalny cykl sukcesów dyrektora opery zamyka się w okresie pięciu lat. W tym czasie można zrealizować wszystko to, co się założyło na wstępie i co zwykle zrobić trzeba dla dobrego funkcjonowania sceny. Jeśli dyrektor zostaje za przyzwoleniem władzy, decydentów i współpracowników w zespole, a także publiczności na drugie pięć lat, to może być usatysfakcjonowany, że nadal jest akceptacja dla jego poczynań. I to mnie też spotkało. Jeśli jednak jest się przez 14 lat dyrektorem teatru i wciąż ma się poczucie, że wszystko idzie jak najlepiej, to chyba zabrakło trochę spojrzenia krytycznego na siebie i zadania sobie pytania, dlaczego nie powiedziałem stop.

Jest pan zawodowym dyrektorem opery, a pańska droga do tego trudnego, ale i zaszczytnego stanowiska mogłaby uchodzić za wzorzec.

- Zostałem dyrektorem Teatru Wielkiego w Poznaniu, bo tu się w zasadzie wychowywałem na świeżej jeszcze legendzie Waleriana Bierdiajewa, a potem Zdzisława Górzyńskiego i Roberta Satanowskiego. Pracę tych mistrzów dogłębnie studiowałem i obserwowałem jeszcze jako student prawa Uniwersytetu Adama Mickiewicza i założyciel Towarzystwa Przyjaciół Opery, a potem asystent dyrektora Opery Śląskiej. I kiedy wreszcie po sukcesach i porażkach znów znalazłem się w Poznaniu, powierzono mi Teatr Wielki z uwagi na moje doświadczenie zawodowe w kierowaniu operami Wrocławia, Łodzi i Warszawy. Ten dorobek prawdopodobnie uśpił moją czujność, bo myślałem o zbliżającej się rocznicy 100-lecia Gmachu pod Pegazem, a nie o tym, że za długo jestem tutaj szefem.

Skąd miało przyjść ostrzeżenie, skoro wszystko się udawało i mógł pan chyba odczuć, że podoba się publiczności?

- Dyrektor nie jest od podobania się ani nawet od prężnego działania, ale od skuteczności. Trochę się tylko obawiam, że po moim hipotetycznym odejściu będzie tak, jak bywało w operach, które kiedyś opuszczałem -nastąpi regres, z którego trudno będzie się wydobyć.

Przyjemnie jest uważać się za człowieka niezastąpionego?

- W takiej sytuacji na pewno nie. A dodatkowo wśród tych refleksji nasuwa się wniosek, że ludzie podpisujący protest płacowy zostali zmanipulowani.

A nie przyszło panu do głowy, że rzeczywiście za mało zarabiają?

- Tak. Mało tego. Czuję się odpowiedzialny za to, że zespół zarabia zdecydowanie za mało. W sezonie gramy od wtorku do niedzieli, od września do czerwca, jak mało która opera w Polsce i w Europie. Mamy w repertuarze blisko 40 spektakli operowych i 15 baletowych, dajemy w roku pięć premier. To wszystko jest okupione dużym wysiłkiem. Ludzie harują od rana do wieczora, bo trzeba też zaistnieć na festiwalach w Polsce i za granicą, opera wyjeżdża również do różnych miast regionu, Kalisza, Piły, Konina, a przy tym nie przyjmujemy prawie wcale propozycji komercyjnych. Starałem się rekompensować niskie zarobki wyjazdami zagranicznymi, zabiegałem u władz o większe dotacje. Ale nie będę się zasłaniał marszałkiem województwa czy ministrem kultury, bo dla załogi jedyną instancją odpowiedzialną . za warunki pracy jest dyrektor.

Za warunki pracy i płacy, ale też za repertuar, za frekwencję itd.

- Krytyką osiągnięć programowych, jaka się pojawiła przy tej okazji, nie będę się w ogóle zajmował, bo szkoda czasu. Frekwencja była bardzo dobra, a co do programu - jest zawsze tyle poglądów na to, co robić i co grać, ilu dyskutantów. Nie zamykam się jednak na żaden problem, nawet podczas stu kilkudziesięciu Warsztatów Operowych, podczas których każdy mógł zadawać dyrektorowi dowolne pytanie. A na to, że różni politycy szczebla regionalnego zamawiają u moich najbardziej nieudacznych poprzedników opinie o teatrze, w których jest tylko bełkot, niewiele mogę poradzić. Nie jestem partnerem do takich dyskusji.

Jest więc problem czy nie ma?

- To oczywiste, że każdy chciałby więcej zarabiać, jednak kiedy zacząłem rozmawiać, okazało się, że połowa załogi jest zdziwiona tym, co podpisała, w ogóle nie widziała pierwszej strony petycji. Pozostaje pytanie, jak ocenić tych, którzy awanturę zorganizowali. Nigdy nie piętnowałem nikogo za poglądy, nie wyciągałem konsekwencji i nie będę tego robił. Duma zawodowa nie pozwala mi też organizować wokół siebie zwolenników. Zresztą wiem, co znaczy dzielić zespół na tych, co są za i przeciw.

A jednak polaryzacja postaw i poglądów, zresztą w każdej dziedzinie, jest faktem.

- Wciąż miałem wrażenie, że mnie to nie przystoi, że muszę przede wszystkim dbać o los teatru i wspólnie osiągnięty cel. Tymczasem, jak się dowiaduję, w sejmiku województwa wielkopolskiego ujawniła się inspirowana przez kogoś grupka krytykująca marszałka za chęć zgłębienia istoty konfliktu. I w ten

sposób wciągnięto mnie w grę polityczną.

Ale przecież sam się pan w nią wkręcił, kandydując bez powodzenia na stanowisko prezydenta Poznania.

- Nie po to kandydowałem, aby jako prezydent robić karierę i zapomnieć o operze, o kulturze, przeciwnie, pragnąłem udowodnić, że właśnie dyrektor opery jest osobą godną zaufania publicznego i może zdobyć spory procent głosów. Jest jednak haniebną nieuczciwością, że teraz w kontekście tych wymyślonych konfliktów wypomina mi się fakt, że byłem popierany przez SLD. I teraz jak czkawką odbija się wśród moich przeciwników, że poparła mnie lewica. Boleję nad tym, że muszę się także zajmować takimi sprawami, których standardy narzucają politycy, często mało odpowiedzialni.

Co będzie pan robił dalej?

- Wiem doskonale, co robić, ale mam zamknięte usta tylko dlatego, że muszę dbać o dobro szersze niż własna przyszłość profesjonalna i dorobek, na który złożyła się praca wielu ludzi. Skoro moja dymisja nie została przyjęta w trosce o los Teatru Wielkiego, poprosiłem o czas, aby dopracować do końca pewne sprawy lub znaleźć siły do kierowania zespołem, w którym zdarzyło się coś tak przykrego. Ale obiecuję, że po okresie refleksji w sposób jasny i czytelny poinformuję o dalszych krokach.

Jaka jest alternatywa?

- Jestem dyrektorem pięciu ważnych festiwali muzycznych, a te zajęcia utwierdzają mnie w przekonaniu, że przyszłość sztuki polskiej bardziej będzie się opierała na wydarzeniach niż na codzienności. Łatwiej też zyskać przychylność i materialne wsparcie na takie nadzwyczajne cele. Krótko mówiąc, o wiele trudniej jest czcić Moniuszkę przez cały sezon w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu niż np. przez tydzień na Festiwalu Moniuszkowskim w Kudowie-Zdroju.

Jest trudniej, bo dają za mało pieniędzy?

- To wielkie uproszczenie. Kondycja kultury polskiej uzależniona jest przede wszystkim od zbiorowej mentalności społeczeństwa, a dopiero na drugim miejscu jest sytuacja materialna. Możemy mieć doskonale rozwinięty rynek pracy i najnowocześniejsze technologie, ale jeśli nie uznamy spraw ducha za ważny element cywilizacji, to ludzie nadal będą zbiorowo odchodzić od uczestnictwa w kulturze, a artyści porzucą swoje zawody i nie będą nas zachwycać pięknym tańcem, śpiewem, poezją i prozą. Zawsze powtarzałem, że muzyka jest dla człowieka najważniejszą sprawą, zaraz po pracy i modlitwie, i mierzi mnie, gdy widzę, jak wiele osób tego nie rozumie. W polskich restauracjach coraz częściej zauważam ludzi, którzy są przyzwoicie ubrani i mają pieniądze, by zapłacić sporo za posiłek. Jednak ten dobrobyt nie oznacza wysokich lotów, bo zadowalają się serwowanym w tych lokalach jazgotliwym, o wiele za głośnym wyciem, które utrudnia normalną rozmowę. Jednak gdy proszę kelnera o wyłączenie tej muzyki, słyszę z reguły: jeśli pan już musi, to trochę ściszę, ale wyłączyć nie wyłączę, bo nie zgodzą się klienci.

Koniec końców - wszystkiemu winni są kelnerzy. Dobrze, że chociaż nie biją, jak bywało onegdaj. - Myślę, że także w szkołach gastronomicznych, oprócz nauki zdrowego i estetycznego serwowania posiłków i obsługi klientów, co też jest elementem kultury, warto wprowadzić choćby podstawy edukacji muzycznej.

***

Sławomir Pietras - z wykształcenia prawnik - absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Z zawodu dyrektor polskich teatrów operowych. Kierował już prawie wszystkimi operami w Polsce: był asystentem dyrektora Opery Śląskiej w Bytomiu, dyrektorem administracyjnym Opery i Operetki Wrocławskiej, zastępcą dyrektora Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu i Opery Wrocławskiej, dyrektorem naczelnym Teatru Wielkiego w Łodzi, Opery Wrocławskiej, Teatru Wielkiego w Warszawie i Teatru Wielkiego w Poznaniu. W1995 r. został członkiem Rady ds. Kultury przy Prezydencie RP. Zajmuje się promocją sztuki baletowej i operowej, uprawia działalność publicystyczną i literacką. Jego "wynalazkiem" są comiesięczne Warsztaty Operowe, które stanowią atrakcyjną formę kontaktu widzów z operą i baletem, ich twórcami i interpretatorami, a zarazem są doskonałą formą przygotowania do odbioru tej sztuki. Uwielbia spacery - głównie z psem Agatą. Kolekcjonuje aniołki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji