Artykuły

Wrocław. Imiela o "A Chorus Line"

3 października na deskach wrocławskiego Capitolu prapremiera kultowego, broadway'owskiego musicalu "A Chorus Line" w reżyserii Amerykanki - Mitzi Hamilton. Jest to opowieść o grupie tancerzy, którzy biorą udział w castingu do pewnego przedstawienia, a przy okazji - na prośbę reżysera - opowiadają również o swoim życiu.

Mariola Szczyrba: Dlaczego Konrada Imieli nie zobaczymy w "A Chorus Line"? Zabrakło kondycji?

Konrad Imiela: Coś w tym jest (śmiech). Brzuch mi już trochę przeszkadza, a to naprawdę trudny, wyczerpujący musical, wymagający od artystów nie tylko niezłego aktorstwa, ale również świetnego tańca i śpiewu. Do tego trzeba mieć kondycję, więc myślę, że moi młodsi koledzy lepiej sobie z tym poradzą. Poza tym jestem też dyrektorem Capitolu, więc mam co robić.

Podobno "A Chorus Line" zmienił oblicze musicalu na świecie. Co w nim jest takiego wyjątkowego?

- "A Chorus Line" wystawiony po raz pierwszy w 1975 roku na offowym festiwalu w Stanach Zjednoczonych przez Michaela Bennetta zrobił ogromną furorę. Opowieść o tancerzach drugiego planu, którzy walczą o role w pewnej amerykańskiej produkcji i jednocześnie opowiadają o swoim życiu, okazała się na tyle uniwersalna i nośna, że do tej pory wystawiono ją na świecie blisko 7 tysięcy razy. W Polsce pokażemy ją po raz pierwszy. Myślę, że nastepnym etapem będzie premiera na Marsie i nawet tam "A Chorus Line" odniesie sukces.

Dlaczego zdecydował sie pan wystawić to w Capitolu?

- O "A Chorus Line" kilkanaście lat temu opowiedział mi Jan Szurmiej, który sam chciał wystawić ten musical. "To będzie bomba!" - mówił mi wtedy. Niestety nie udało mu się tego zrealizować. Później widziałem też film "Chorus Line" z Michaelem Douglasam w roli głównej, który nie za bardzo mnie przekonał. Uważam, że w ogóle nie oddał charakteru musicalu. Sam Michael Bennett nie wyraził zgody na adaptację, dlatego ostatecznie tytuł okrojono do "Chorus Line". Film wypadł słabo, ale i tak bardzo chciałem zobaczyć to na scenie.

Pojechał pan specjalnie na Broadway.

- Wcześniej rozmawiałem z osobami, które widziały ten musical i opowiadając o nim, miały obłęd w oczach. Nie rozumiałem, skąd to się bierze. Ale kiedy sam zobaczyłem "A Chorus Line" na Broadway'u, dosłownie ścięło mnie z nóg. Decyzja zapadła - robimy to w Polsce.

Do współpracy udało się wam zaprosić Mitzi Hamilton, reżyserkę i choreografkę, która grała przed laty w kultowym przedstawieniu Bennetta. Trudno było ją przekonać?

- Nie, Mitzi jest osobą bardzo otwartą i ciekawą świata. I mimo tego, że w Stanach ma mnóstwo pracy, chętnie do nas przyjechała. Intrygowało ją to, że po raz pierwszy wyreżyseruje spektakl w języku, którego zupełnie nie zna. Ona realizowała już różne rzeczy, ale "A Chorus Line" jest jej największą miłością.

Mitzi Hamilton jest częścią tego spektaklu. Pierwowzorem Val, jednej z tancerek "A Chorus Line".

- Ta postać jest właściwie zlepkiem dwóch różnych artystek. Val opowiada w spektaklu o tym, że powiększyła sobie piersi i zoperowała tyłek. Sama Mitzi mówi, że zrobiła sobie tylko cycki (śmiech). Jednak mimo tego, że jej opowieść stała się częścią scenariusza, Hamilton nie dostała się do pierwszej obsady musicalu. Musiała trochę poczekać na swoją szansę. Od momentu jednak, kiedy sama została reżyserką, wystawiła "A Chorus Line" ponad 30 razy na całym świecie. Ona zajmuje się myślą Bennetta, duszą tego musicalu. Tymon Tymański, który przetłumaczył dla nas libretto i piosenki, nazwał ją "Panią A Chorus Line". Stwierdził, że jeśli chodzi o ten musical, to ona jest oceanem wiedzy, a on tylko basenikiem dla dzieci.

Czy Tymon miał problemy z tłumaczeniem? Nie poniosła go "ułańska fantazja"?

- Zdecydowaliśmy się na Tymona, bo chcieliśmy, żeby język tego spektaklu nie był w żaden sposób archaiczny. Tancerze to rzemieślnicy, ludzie, którzy mówią prosto z mostu, czasem przeklinają, czasem krzyczą. A Tymon świetnie oddał to w tekście.

Czy mogliście wprowadzić do tego spektaklu jakieś współczesne wątki z polskiego show-biznesu?

- Wielokrotnie rozmawiałem o tym z Mitzi, bo przecież mieliśmy "Idola" czy "You Can Dance" i na pewno można było do tego nawiązać. Ona przekonała mnie jednak, że ta historia jest na tyle uniwersalna, że sama się obroni. Mitzi uważa, że należy się trzymać lat 70., zachować czystą formę. Teraz w stu procentach się z nią zgadzam.

Rywalizacja podczas castingów podobno była bardzo ostra.

- Szukaliśmy najlepszych z najlepszych. "A Chorus Line" to opowieść o tancerzach, którzy - tak jak wspominałem - muszą jeszcze umieć przekazać na scenie prawdziwe emocje. Na casting przyjechała zresztą sama Mitzi Hamilton. Bałem się, że nie uda nam się znaleźć odpowiednich ludzi do tego musicalu, ale na szczęście okazało się inaczej.

Pracujecie nad tym musicalem od stycznia. Były ostre kryzysy?

- Było wiele kryzysów. W maju miałem dużą delegację artystów w swoim gabinecie, którzy powiedzieli: "Słuchaj, no way! Nie damy rady tego zrobić. To jest piekielnie trudne". Musiałem zaserwować im kilka mów zagrzewających do walki, niczym król przed bitwą. W pewnym momencie umówiliśmy się, że jak ktoś stwierdzi, że nie podoła, to może się wycofać. A ja nie będę miał do nikogo pretensji. Teraz czuję, że oni wszyscy pokochali ten musical. Że opowiadają o sobie. My w Capitalu lubimy robić rzeczy ryzykowne. Mam nadzieję, że wyjdziemy z tej bitwy obronną ręką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji