Artykuły

Życie w sztuce

Niby to kwestia nie z tych, co to się o nich nawet filozofom nie śniło, a jednak pojąć nie mogę, dociec nie potrafię. A jakoś zdarzenie wytłumaczyć by się chciało. Zrozumieć przyczynę, poznać powody, bo jednakowoż jakieś być musiały, że wyszło jak wyszło, by nie rzec, że całkowicie fatalnie. Faux pas na jubileuszu Jadwigi Romańskiej, próbuje w swoim felietonie zrozumieć Wacław Krupiński.

Zarazem ileś tam rozwiązań skreślam z góry, tłumacząc sobie, że zbyt banalne, pospolite zgoła. Odrzucam zatem wersję o tzw. braku kindersztuby. Eliminuję również tzw. brak obycia, jako że persona to światowa jak najbardziej, bywała tu i tam, i jeszcze dalej. Nie może być też mowy o błędach wskutek tzw. nagłego zaskoczenia, bo wszystko było znane, jasne i dawno wręcz zaplanowane. Złej woli czy też zawiści też zakładać nie chcę, bo nibyż czemu miałoby być tak trywialnie, że aż prostacko. No więc...?!

Nie pojmuję. Siedzę Pod Chochołami w towarzystwie Jadwigi Romańskiej, popijamy ulubioną przez Panią Profesor czekoladę na gorąco, gwarzymy sobie o tych latach "życia w sztuce", jak zatytułowała książkę o Gildzie Stulecia, - Anna Woźniakowska, miło jest, i tylko to pytanie spokoju mi nie daje. Oto mam zaszczyt słuchać Maestry, Primadonny, legendy tych lat, czy też tamtych lat, a na pewno najwspanialszych lat Opery Krakowskiej, Wielkiej i Czarownej Damy, i tylko to natrętne pytanie wciąż mi się w głowie kołacze.

I nic, bezradny, wręcz bezbronny wobec niego staję; myśl ani tzw. życie niczego nie podpowiadają - żadnej przyczyny, niechby nie przesadnie przekonującej, niechby i naciąganej. Zatem ulżę sobie, odwołam się do zbiorowej mądrości PT Czytelników - może podpowiedzą, zasugerują, coś wyjaśnią.

A było tak. Jadwiga Romańska obchodziła ostatnio 50-lecie swej imponującej kariery. W foyer Teatru im. J. Słowackiego odbyło się jubileuszowe spotkanie - i już wtedy doszło do pewnego - nazwijmy to tak, wszak przebywamy w świecie muzyki - dysonansu. I nawet nie myślę o sprawie opłat za zaproszenia, co sprawiło, że Jubilatka musiała swoim gościom kupować bilety. Na ogół jednak tak jest - a może już było? - że jubilat otrzymuje a to kwiaty, a to życzenia i gratulacje m.in. od władz. Choćby swojej instytucji. A tu dyrektora naczelnego opery nie było, a i dyrektor artystyczny też zachował się powściągliwie nadzwyczaj. Może musiał wyjść nagle, bo np. źle się poczuł? Choć pewnikiem nie aż tak źle, jak zespół opery, któremu dyrekcja zafundowała (o ile to dobre słowo, zważywszy że na własny jubileusz miał on sobie kupić bilety, o czym już wczoraj pisał mój wspaniały Kolega Bruno Miecugow) niby dwie gale, tyle że na ważniejszą zaprosiła bardziej swoich gości. A na pewno nie tych, którzy minione półwiecze Opery Krakowskiej tworzyli. Przyszła więc na tę pierwszą galę Jadwiga Romańska, usiadła w swej loży, zasłuchała się, a tu w przerwie niespodzianka. Wpada urzędniczka opery z pismem, co to je sam dyrektor artystyczny Ryszard Karczykowski podpisał. A że goniec, który miał to pismo przekazać, jakoś Pani Profesor nie znalazł, zatem ta pani list ów przynosi. Jeszcze by zginął, a to w końcu list z gratulacjami do Wielkiej Primadonny z okazji jej jubileuszu.

I tak została Maestra Jadwiga Romańska z tym pismem, za swe "życie w sztuce", co to dyrektor artystyczny Ryszard Karczykowski, skądinąd młodszy kolega, podpisał. Znieruchomiała, że ani łzy do oczu nie napływały, ani tym bardziej sił nie miała, by podejść do niego - wszak był w teatrze - i zapytać... Zatem pytam ja, bo pojąć nijak nie mogę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji