Dwoje bokserów i sędzia
Strindberg jest jednym z ojców dzisiejszego teatru. Nie tylko dzisiejszego, ale także wczorajszego. Ten naturalista i modernista czy noeoromantyk, o którym już czterdzieści lat temu mówiono, że się przeżył i zwietrzał, wywarł w literaturze dramatycznej wpływ znacznie silniejszy niż niejeden ze współczesnych mu twórców, uznanych za wielkości wyższego od niego rzędu. Nawiązywanie do Strindberga zwłaszcza dziś widać wyraźnie zarówno u wyznawców filozofii rozpaczy, absurdu, istnienia i samotności człowieka, jak i u tych pisarzy, którzy w sposób brutalny i bezwzględny obnażają utajone i zatęchłe przepaście psychiki ludzkiej i męczarnie piekła międzyludzkich stosunków.
Strindberg był pisarzem mieszczańskim w tym sensie, że akcja jego sztuk - w każdym razie ich większości - dzieje się w świecie mieszczańskim i problemów tego świata dotyczy. Tak jest też w "Tańcu śmierci". To mieszczańska tragedia małżeńska, tragedia dwojga ludzi straszliwie dręczących się nawzajem w miłości i nienawiści, poniewierających swoją godność, skazanych na samotność i czekających śmierci. Ale poza pluszami i kotarami mieszczańskiego mieszkania, poza plątaniną mieszczańskich konwencji Strindberg odkrył nędzę doli człowieczej, piekło życia, które uczynili takim sami ludzie. I zapłakał.
Friedrich Durrenmatt, zabierając się do "Tańca śmierci", zobaczył w nim tylko tragedię mieszczańską ze zwyrodniałymi, straszliwymi mieszczanami, ich złością i okrucieństwem, ich tanią i banalną filozofijką, małostkowymi zmartwieniami, i kłopotami. I zaśmiał się. To nie tragedia, ale komedia. W najlepszym razie groteska tragikomiczna, coś w rodzaju Becketta tylko bez jego metafizycznego dna. "Play Strindberg" - grajcie Strindberga, a zobaczycie to sami. No, niezupełnie Strindberga. Durrenmatt - jak sam wyznaje - zachował z "Tańca Śmierci" fabułę i pomysł teatralny, ale tekst spreparował inaczej, jako coś w rodzaju anty-Strindberga. Zaprawił go ironią i humorem, którego oryginał (jak i jego autor) całkowicie był pozbawiony. Wysterylizowal go po swojemu i dla swoich celów. Dodał makabreskę śmierci - to z "Meteora"; gangstera-milionera jako świadka małżeńskiej walki, kuzyna Kurta - to z "Franka V"; burzenie iluzji teatralnej przez pokazywanie procesu gry teatralnej - to z Brechta.
Rzecz wyprowadził z czterech ścian zagraconego mieszkania na...ring bokserski. Odbywa się tu w dwunastu rundach mecz między mężem i żoną, Edgarem i Alicją. Mecz, w którym ciosy słowne padają z błyskawiczną szybkością, celnie i brutalnie - jak to w boksie. Sierpy, haki, dyszle, kontry - cza-sem faule, poniżej pasa. Ale mecz pozostaje nie rozegrany. Kibice-widzowie obserwują go z zainteresowaniem, jest przecież po mistrzowsku zaaranżowany. Nieangażują się jednak uczuciowo po żadnej stronie, stąd i wynik jest dość obojętny. Na scenie partnerzy pokazani są tak odrażająco, że żaden z nich nie może wzbudzić ani współczucia, ani litości.
"Play Strindberg" w Teatrze Współczesnym stał się przedstawieniem o najwyższej randze artystycznej. W bazylejskiej prapremierze sztuka ta miała ponoć idealnych wykonawców. Nie sądzę, by mogli oni przewyższać naszych aktorów. Tadeusz Łomnicki w trudnej i męczącej roli Edgara rozwinął wirtuozowskie bogactwo środków aktorskich. Głos przez cały czas utrzymany na krzyku, z lekkim starczym zachrypnięciem znajdował jednak wielką rozmaitość tonów w starciach słownych. Wszystkie charakterystyczne momenty, śmiechy i gniewne uniesienia, brutalne i nienawistne porywy Łomnicki podawał z niesłychaną wyrazistością i prawdą, jakby w jakiejś skondensowanej i uproszczonej formie. A jaka genialna technika w pokazywaniu licznych ataków apoplektycznych! Barbara Krafftówna udowodniła, że jest świetną aktorką nie tylko w jednym rodzaju ról, w jakim ostatnio najczęściej występowała. Była wspaniała zarówno w scenach dramatycznych, jak i komicznych. W krótkńej niemej scenie samym spojrzeniem potrafiła przez moment, wyrazić żałosny smutek losu Alicji i - raz jeden - wzbudzić dla niej współczucie. Andrzej Łapicki obdarzył wytwornym, gangsterskim humorem postać kuzyna Kurta, asystującego niby sędzia dwojgu bokserom.
Tę trójkę znakomitych aktorów Andrzej Wajda poprowadził po mistrzowsku, w bezbłędnie wypunktowanych i precyzyjnie opracowanych sytuacjach. Dodał też kilka udanych efektów filmowych. Wajda również był twórcą scenografii, świetnie dostosowanej do umownego ringu bokserskiego.