Artykuły

O jeden uśmiech za daleko

Nie wiadomo tylko, czy to reżyserka oczekuje zbyt wiele od widza, za wysoką stawiając mu poprzeczkę, czy to widz za cenę biletu oczekuje tylko taniej rozrywki i humoru rodem z telewizyjnego show? - o "Operze gospodarczej dla ładnych pań i zamożnych panów" w reż. Moniki Strzępki w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu pisze Monika Leonowicz z Nowej Siły Krytycznej.

Każdy spektakl duetu teatralnego Demirski-Strzępka to zapowiedź niepokojącego fermentu na scenie. Ale w przypadku opolskiego spektaklu z przewrotnym (jak zwykle) tytułem "Opera gospodarcza dla ładnych pań i zamożnych panów" jest to niepokój połowiczny. Dla autorów "Opery gospodarczej" tekst Brechta i Gay'a to asumpt do wypowiedzi o współczesnym świecie. Paweł Demirski podaje nam na tacy świeże tematy społeczne: bieda, znieczulica, fałszywa charytatywność, emigracja, mafia, pieniądz, opozycja kultury wysokiej i niskiej, konsumpcja, Monika Strzępka zaś robi z tego, pozornie tylko słodki, kogel-mogel.

Większość widzów już na wstępie jest lekko zaniepokojona scenografią, na którą składają się głównie kartonowe pudła i fotografie przedstawiające rzesze głodnych, wychudzonych dzieci z Afryki. Sugestywne napisy na różowym tle: "Możesz spać spokojnie, one już nie żyją" nie pozostawiają złudzeń i stanowią palec reżyserki, który wbija się w ramię każdego odbiorcy tego przedstawienia. Ale już po pierwszej arii napięcie opada i wszyscy wybuchają gromkim śmiechem, który oznacza, że i w teatrze można bawić się przednio. Radość i ubaw towarzyszyć będzie zarówno reanimacji kurczaka, który symbolizuje chore, poszukiwane przez Matkę (Beata Wnęk-Malec) dziecko, jak i naszpikowanym wulgaryzmami dialogom, w których między jednym gagiem a drugim bardzo trudno doszukać się głębszego sensu. Desakralizacja sceny teatralnej odbyła się brawurowo (sugestywna gra Michała Świtały w scenie wydalania). Autorzy robili wszystko, aby zastane formy zburzyć i zanegować - nawet to, co od lat już w teatrze negowane.

Jednak Monika Strzępka opolskim spektaklem kolejny raz ukazała, jak wątłe są granice między widownią a deskami. Nienowym, ale dość ciekawym i uzasadnionym zabiegiem, było posadzenie dwu aktorów jako widzów (Norbert Kaczorowski, Grzegorz Minkiewicz) już to komentujących przebieg wydarzeń na scenie, już to na nią wchodzących i ingerujących w fabułę. Są manieryczni i kategorycznie wysuwający swoje żądania: stanowią kwintesencję społeczeństwa konsumpcyjnego, bo dziś - co uświadamia reżyserka - bilet do teatru to sprzedaż produktu, który niekoniecznie musi nam odpowiadać. Wszak mamy prawo już nie tyle oczekiwać, co żądać.

Autorzy poszli w kierunku teatru jako instytucji egalitarnej. Założenie słuszne, ale przeprowadzone dość niekonsekwentne, bo niby wszystko jest zrozumiałe, proste, język czasami aż nazbyt wulgarny, przez co bardzo autentyczny, jednak obok tego następuje wyśmianie potencjalnej niewiedzy widza o życiu i twórczości niejakiego Brechta.

Tymczasem reżyserka zapewnia, że nie trzeba być teatrologiem, ażeby w mury teatru zawitać. Krytyka pseudointelektualizmu odnajduje swoje miejsce w tym przedstawieniu, stawiając czasami odbiorcę w sytuacji dość niezręcznej. Jeśli potraktować "Operę gospodarczą" jako parafrazę telewizyjnego kabaretu (a tak raczej została odczytana) wysnucie jakiejś głębszej refleksji graniczy z nietaktem, jak można bowiem psuć iście szamański nastrój elokwentną dyskusją? Problem w tym, że przedstawienie takim kabaretem nie jest i nie będzie, chociażby przez fakt, że porusza tematy ważne, które przecież Demirski ze Strzępką z pełną świadomością podjęli.

Powiedzieć, że w "Operze gospodarczej" występują prowokacje, które tak charakteryzują twórczość Strzępki, to powiedzieć także zbyt wiele. Uproszczone chwyty, mające w swym założeniu zaskoczyć widza i poruszyć, zaczynają w przedstawieniu funkcjonować na zasadzie uprawiania sztuki dla samej siebie, jak np. rzucanie w widzów falsyfikatami polskich banknotów. Zasmuca również fakt, że o wybitnej roli aktorskiej mowy być tutaj nie może, ponieważ w tym operowym, kartonowym "kotle" nawet Mirosław Bednarek i Ewa Wyszomirska, mimo że wykreowali postaci komiczne, nie pokazali nic poza ich śmiesznością. Judyta Paradzińska, odgrywająca nie do końca rozwiniętą Polly, córkę biznesmena, niestety nie może się równać z żadną z kobiecych kreacji w innym spektaklu Strzępki - "Był sobie POLAK POLAK POLAK i diabeł".

O ile więc "śmiech niekiedy może być nauką" i stanowić pretekst do głębszej wypowiedzi, o tyle zdaje się, że "Opera gospodarcza" to o jeden uśmiech za daleko dla opolskiego widza, który nie podjął z autorami dyskusji na istotne problemy, a jedynie zaśmiewał się do rozpuku. Nie wiadomo tylko, czy to reżyserka oczekuje zbyt wiele od widza, za wysoką stawiając mu poprzeczkę, czy to widz za cenę biletu oczekuje tylko taniej rozrywki i humoru rodem z telewizyjnego show?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji