Artykuły

Hibernatus

"...np. Majakowski" w reż. Krystyny Meissner we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Leszek Pułka w Dzienniku - dodatku Kultura.

Pierwszą część spektaklu "...np. Majakowski" warto sobie odpuścić. Epicki teatr zupełnie się Krystynie Meissner nie udał. Zabawa w próbę generalną "Pluskwy" to nuda i chaos. Warto przyjść z dwugodzinnym opóźnieniem na "Wiwisekcja show" - groteskowe, namiętne wołanie o ocalenie poezji w naszym zmediatyzowanym realu

Zaczyna się ciekawie jak każdy brudnopis. Widzowie i aktorzy mieszają się na schodach. Bohaterowie dopasowują kostiumy, uprawiają ostatnie ćwiczenia gimnastyczne, przepowiadają kwestie, dopytują, czy pora zacząć. Reżyser omawia szczegóły oświetlenia z technikami. Jesteśmy tu i tam razem z nimi. Na próbie "Pluskwy". Tu, w teatrze, i tam, w porewolucyjnej Rosji, która właśnie zaczyna pożerać własne dzieci - w tym Majakowskiego. Poetę, którego nienawidził Lenin, a pokochał Stalin.

A jednak pierwszą część spektaklu przespałem. Ukołysała mnie ta próba teatru w teatrze - historii w teraźniejszości. Bohaterowie wyimków z "Pluskwy" są bowiem doszczętnie nieprzekonujący, fałszywi, wręcz martwi. Ich heroizm przypomina pijacką czkawkę - coś komuś durzy się we łbie. Za grosz tu grozy, śmierci czy upodlenia. Żadnej analizy mechanizmu totalitarnej, sowieckiej władzy, zaledwie kilka średnio błyskotliwych anegdot. Majakowski, pohukując swoimi heroicznymi wierszami, czeka na akceptację cenzury a ja - Boże, uchowaj w przyszłości - cieszę się, że sowiecki cenzor to sztuczydło odrzucił. Komuch ma rację, a nie poniżany poeta - osobisty dramat Majakowskiego w interpretacji Meissner to straszny gniot. Obyczajowe grepsy zadowolą zaledwie fanów "Nu, pogodi!".

Po pauzie siadamy na widowni w studiu telewizyjnym. Oglądamy show z eksperymentu naukowego - Amerykanie odmrażają człowieka sprzed niemal stu lat. To Prisypkin, który tak zachlał na weselu, że wpadł w zmarzlinę i dotrwał do naszych czasów. On i równie mizerna pluskwa żywiąca się jego krwią.

Kalejdoskop rusza. Nasz czas naznacza tempo wyświetlanych reklam, obrazy poniewierają kamerowe transmisje, realizatorzy wizji, znów reklamowe plansze. Ten medialny kolaż głupoty, fatalnych manier, trywialności, ignorancji ma wreszcie tempo. W bohaterach krąży krew, ciała znaczą, języki podkręcają zdarzenia, mimo że odmrożony Prisypkin nadal ma niewiele do powiedzenia, a i pozostali bohaterowie raczej plotą, niż uwodzą błyskotliwością. Świadkiem telewizyjnego eksperymentu jest Majakowski. Przeniósł się w nasze czasy. Oczywiście w fikcję naszego czasu. W tym groteskowym superkabarecie Meissner coraz mocniej kontrastuje światy nieprzystające - poetyckość i mediatyzowaną rzeczywistość. Świetnie wywołuje upiory mediów - celebrytów, zidiociałych prezenterów, szurniętych ludzi z back stage'u. Chłoszcze kapitalistyczny cynizm, utopijny solidaryzm zderza z hedonizmem. Gdy teleportowany Majakowski (przekonujący Bartek Woźny) zdumiewa wyznaniem miłości przed kamerami, natychmiast dostaje propozycję wejścia w obieg mediów, bo jest wybitnie telegeniczny.

Doceniam grę Jerzego Senatora (Cenzor), Krzysztofa Boczkowskiego (Bajan), Andrzeja Mastalerza (Prisypkin) czy Krzysztofa Kulińskiego (znakomity epizod w studiu TV), lecz ich błyskotliwy grand guignol nie przekonuje z powodu zbyt głośnego szelestu papieru, który wzbudził dramaturg spektaklu Aneta Cardet. I w tej części sztuki bohaterowie mówią doszczętnie sztucznymi, wyzutymi z jakiegokolwiek psychologizmu frazami. Gdyby nie wiersze poety, dałbym się zamrozić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji