Artykuły

Gwałt, czy nie gwałt?

"Gwałt na Lukrecji" w reż. Petera Telihaya w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Łukasz Rudziński w portalu Trójmiasto.pl.

"Gwałt na Lukrecji", którego premiera odbyła się w miniony weekend w Operze Bałtyckiej, z tradycyjną operą ma niewiele wspólnego. Zamysł inscenizacyjny sytuuje tę inscenizację bliżej teatru dramatycznego. I trzeba przyznać, że opera w takim wydaniu może się podobać.

Węgierski reżyser Peter Telihay zaproponował ciekawą interpretację opery Benjamina Brittena i libretta Ronalda Duncana (na podstawie sztuki "Le viol de Lucrece" André Obeya). Scenografia (autorstwa Roberta Mencla) jest nietypowa jak na operę - na scenie trzy niewielkie kwadratowe podwyższenia, na których w strugach "deszczu, w czarnych skórzanych kurtkach i foliowych płaszczach przeciwdeszczowych stoją Tarkwiniusz (Bartłomiej Misiuda), Collatinius (Adam Palka) i Junius (Wiard Withold). Niemal pustą przestrzeń sceny, ograniczonej po dwóch stronach wielkimi replikami "Gwałtu na Lukrecji" Rembrandta, zamyka plansza zapełniona kwadratami. Jedynym ruchomym elementem scenografii jest wielka ława na szynach - umowna posiadłość Lukrecji, zajmująca całą długość sceny.

Na to, że "Gwałt na Lukrecji" nie jest typową operą i otwarcie zakpiono w nim z konwencji operowej, wskazuje także rozpisanie partii chóru męskiego i żeńskiego tylko na jednego mężczyznę i jedną kobietę. Telihay wprowadza ich od strony widowni: Ryszard Minkiewicz i Chinka Yang Li wchodzą na scenę ubrani w stroje nie wyróżniający ich od publiczności. Są animatorami operowego świata, upozowanymi na zwyczajnych widzów, którzy zapragnęli przedstawić pewną historię.

Reżyser bawi się słowem. Zestawia treść libretta z rekwizytami, jakimi posługują się aktorzy i z przyjmowaną przez nich pozą. Za bukłak wina służy baniak na wodę, barwnym kwieciem, w które stroją się Bianca (Katarzyna Otczyk) i Lucia (Julia Iwaszkiewicz), służące Lukrecji, okazuje się kosztowna biżuteria, a Lukrecja sypia na siedząco. Konsekwentnie podważana jest konwencja operowa: cześć partii chóru odbywa się przy na wpół uniesionej lub opuszczonej kurtynie i nie ma mowy np. o zmianie scenografii po antrakcie.

Zaskakuje kolorystyka - czerń skórzanych ubrań mężczyzn skontrastowano z gryzącymi się z nią seledynowymi ozdobnikami. Collatinius i Junius mają seledynowe sznurówki, Tarkwiniusz nosi seledynowo-czarne glany, służące Lukrecji także mają czarno-seledynowe kostiumy. Suknia tytułowej bohaterki wyróżnia się bielą, którą rozdziera jednak seledynowy trójkąt. Po gwałcie tytułowa bohaterka zmienia suknię na seledynową. Seledyn symbolem zdrady?

Telihay podejmuje grę z widzami. Tytułowy gwałt na Lukrecji - kluczowa scena przedstawienia - jest zaprezentowany bardzo subtelnie. Janja Vuletić (Lukrecja) gra tę scenę przejmująco, delikatnie, zarazem manifestując niechęć do Tarkwiniusza. Tymczasem wódz Etrusków jest stanowczy, ale przy tym drażniąco grzeczny. Celowo akcję poprowadzono tak, że pozostawia wrażenie niedosytu, co w kontekście znaczenia sceny stanowi atak wymierzony w publiczność.

Podobne emocje wywołuje scena kulminacyjna - wyznanie Lukrecji wobec męża. Pełne napięcia spotkanie zhańbionej małżonki i jej męża przeradza się we wzajemne wyznanie miłosne z niespodziewanym finałem i bardzo sugestywną oprawą wizualną, silnie skontrastowaną z wcześniejszą prostotą i scenograficzną ascezą.

Klasą dla siebie jest grająca Lukrecję chorwacka mezzospranistka Janja Vuletić. Zarówno jej śpiew, jak i gra dramatyczna są niewątpliwą ozdobą widowiska. Mezzosopran Chorwatki oraz sopran grającej chór żeński Yang Li wybijają się na tle mniej efektownych partii męskich. Problem z przebiciem się przez orkiestrę kierowaną przez José Marię Florencio ma szczególnie Ryszard Minkiewicz (chór męski).

"Gwałt na Lukrecji" w Państwowej Operze Bałtyckiej to dopiero druga realizacja tego utworu w Polsce. Ta opera wymaga odważnego pomysłu inscenizacyjnego, a z uwagi na grę konwencjami, również sporego dystansu do samej opery. Także dlatego, że dość prosta, choć niełatwa muzyka w drugiej części wtapia się w tło wydarzeń scenicznych. Gdańskim realizatorom udało się uniknąć dosłowności i zaprezentować ciekawy, eksperymentalny teatr operowy.

Najnowsza realizacja Opery Bałtyckiej nie każdemu przypadnie do gustu. Niezwykła dla tej formy scenografia i nietypowa w operze gra dramatyczna czynią z niej zjawisko pośrednie między teatrem dramatycznym a operą. Jest to zdecydowane otwarcie na nowy typ opery i, być może, na nowego widza. Realizatorom udało się uzyskać pewną bezkompromisowość - widowisko wymaga przestawienia się na inny styl operowy, niż dotąd prezentowany na gdańskiej scenie. Dzięki największej stacji telewizyjnej poświęconej muzyce klasycznej, MEZZO TV, premierę gdańskiej Opery obejrzą widzowie z ponad 40 krajów. Zobaczą spektakl niebanalny, choć miejscami przesadnie statyczny, ale z pewnością wartą uwagi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji