Artykuły

Kompozytor muzyki teatralnej? Nie ma kogoś takiego

- Pracę kompozytora muzyki teatralnej można porównać z pracą operatora filmowego, chociaż obecność tego drugiego jest dla filmu kluczowa, a obecność kompozytora w teatrze niekonieczna - mówi kompozytor Paweł Mykietyn w rozmowie z Łukaszem Orłowskim z Teatru.

ŁUKASZ ORŁOWSKI Kiedy poszedłeś do szkoły muzycznej, najbardziej zdziwiło Cię ponoć to, że koledzy grają, ale nie chcą tworzyć "swojej" muzyki. Do komponowania dla teatru pchnęło Cię właśnie znużenie podstawowymi obowiązkami klarnecisty-kompozytora? PAWEŁ MYKIETYN Moje zainteresowanie teatrem miało trochę inne, nietypowe początki. Zaczęło się od mojej siostry, która dwa razy zdawała do szkoły teatralnej. Ja z kolei będąc jeszcze uczniem liceum muzycznego, nagrałem muzykę Włodzimierza Szomańskiego dla Teatru Współczesnego we Wrocławiu jako klarnecista. Później, studiując w warszawskiej Akademii Muzycznej, zamieszkałem w "Dziekance", czyli domu studenckim uczelni artystycznych. To wspólne mieszkanie ułatwiało nam spotkania. Pamiętam, że jako student pierwszego roku przygrywałem na imprezie fuksówkowej dla studentów wydziału aktorskiego. Potem, na drugim roku, zacząłem pracę w PWST jako akompaniator na zajęciach z piosenki u Krystyny Tkacz. Ale prawdziwy debiut zaliczyłem w 1995 roku u Piotra Cieślaka w Teatrze Dramatycznym w "Szkarłatnej wyspie" Michaiła Bułhakowa.

ORŁOWSKI I dwa lata później, kiedy miałeś już w ręku dyplom, zamiast do filharmonii poszedłeś do teatru.

MYKIETYN To dziwne, ale rzeczywiście tak właśnie było. Po skończeniu studiów od razu zacząłem pracę w teatrze. Na początku była to bardzo intensywna praca, różni reżyserzy. Potem zacząłem się ograniczać, bo zacieśniała się moja współpraca z Krzysztofem Warlikowskim. To właśnie jego droga artystyczna sprawiła, że i dla mnie pobyt w teatrze był czasem niezwykle owocnym. Teraz jednak bardziej koncentruję się już na swojej działalności autonomicznej, bo - mówiąc nieskromnie - czuję, że się odblokowałem, poszedłem naprzód.

ORŁOWSKI Czyli teatr to był na początku rodzaj ucieczki od komponowania autonomicznego?

MYKIETYN W jakimś stopniu tak.

ORŁOWSKI Dlaczego? Kończąc klasę kompozycji, miałeś kilka ważnych nagród. Chyba niewielu kolegów dostawało w czasie studiów zamówienia kompozytorskie z Polskiego Radia, albo od festiwali, na przykład "Warszawskiej Jesieni". Ty dostawałeś.

MYKIETYN Z jednej strony rzeczywiście miałem pierwsze osiągnięcia, ale przeżywałem też kryzys twórczy. Dostawałem zamówienia i funkcjonowałem, ale widziałem, że nie bardzo mi to wszystko wychodzi. Że rzeczy, które piszę, są po prostu fatalne. I wtedy przyszedł czas intensywnej pracy w teatrze. To było fascynujące i inspirujące. Współpraca z takimi aktorami jak Magda Cielecka, Maja Ostaszewska, Stanisława Celińska, Andrzej Chyra czy Jacek Poniedziałek, ich mistrzostwo, uruchamia też ciebie. I chociaż wiele razy zadawałem sobie pytanie: kiedy to zacznie być nudne?, jednak za każdym razem udawało nam się nie zanudzić sobą. Nawet kiedy siedziałem parę godzin na próbie i okazywało się, że nie byłem potrzebny, to i tak czułem, że niewiele bym zyskał, gdybym ten czas spędził gdzie indziej. Bo co może być lepszego w Warszawie między godziną 18 a 22 niż siedzenie na próbie u Warlikowskiego? Ale dzisiaj nie wyobrażam sobie już, że można robić tylko muzykę teatralną. Nie wierzę w specjalizację "kompozytor muzyki teatralnej". Nie widzę sensu takiego szufladkowania, bo wiem, że gdybym pisał tylko muzykę teatralną, to w pewnym momencie zatrzymałbym się zawodowo.

ORŁOWSKI Musisz się sprawdzać na różnych polach czy może po prostu muzyka teatralna jest na dłuższą metę monotonna i łatwiejsza niż pisanie utworów samodzielnych?

MYKIETYN To są naprawdę dwie różne rzeczy. W teatrze muzyka jest tylko jednym z elementów. Czasami bardziej, a czasami mniej istotnym. Kiedy natomiast piszę jakiś utwór autonomiczny, to wiem, że przez dwadzieścia minut muszę zająć słuchacza samym dźwiękiem, bez świateł i kostiumów. Ta muzyka jest dużo bardziej złożona. I dlatego czasem nad paroma taktami siedzi się tygodniami, miesiącami. W teatrze muzyka nie jest tak intensywna, nawet nie może być. Utwory autonomiczne na scenie się nie sprawdzają, bo

są za gęste. Aktor czuje wtedy, że ma konkurencję.

ORŁOWSKI Tak było w przypadku "Elektry" w Teatrze Dramatycznym? Chciałeś, żeby pojawił się tam twój utwór "3 for 13".

MYKIETYN Tak, przyniosłem go nawet na jedną z prób. Ale pomysł upadł i muzyka poszła w tym spektaklu w zupełnie inną stronę. Komponując muzykę do spektaklu, nie musisz być za wszelką cenę oryginalny. Musisz znaleźć natomiast sposób, żeby wpasować ją w większą całość, czasem odpowiednio wystylizować. I w imię tej zasady często przynoszę do teatru coś, czego nigdy nie przyniósłbym do filharmonii. Pracę kompozytora muzyki teatralnej można porównać z pracą operatora filmowego, chociaż obecność tego drugiego jest dla filmu kluczowa, a obecność kompozytora w teatrze niekonieczna. Tu świeci się odbitym światłem. Często masz wrażenie, że jesteś wielkim kompozytorem, a tak naprawdę jesteś tylko współpracownikiem wielkiego reżysera i pracujesz z wielkimi aktorami. Po czymś takim łatwo jest uwierzyć, że możesz być drugim Krzysztofem Pendereckim. Zwłaszcza że krytycy teatralni nie bardzo znają się na muzyce. Jeżeli przedstawienie jest dobre, to na ogół uznają, że muzyka też jest w nim dobra. A jest kilka świetnych spektakli Warlikowskiego z moją słabą muzyką. Pamiętam, że kiedy zaczynałem pracę w teatrze, chciałem przenosić wszystkie pomysły ze sceny do swoich utworów na zasadzie: coś sprawdziło mi się w teatrze, to teraz trafi do utworu. Dzisiaj wiem, na czym wtedy polegał mój błąd. W warstwie estetycznej to, co robię, jest nadal próbą przetransponowania pewnych idei, emocji, z teatru Krzysztofa na moją muzykę, ale to musi się odbywać na głębszym poziomie, niż wcześniej mi się wydawało. Dzisiaj wiem, że takiego "soundtracku" nie można po prostu przenieść do sali koncertowej, że trzeba go uzupełnić muzycznym aktorem, dramatem - i wtedy będzie można powiedzieć, że jest to samodzielny utwór muzyczny.

ORŁOWSKI Czym uzupełniasz utwór pisany na potrzeby spektaklu? Jak i kiedy on powstaje - czy pomysł na muzykę do przedstawienia masz jeszcze przed pierwszą próbą? A może na odwrót - pojawia się dopiero na próbach, po rozmowach z reżyserem, aktorami, scenografem, etc.?

MYKIETYN Zdarza się, że przynoszę coś w ciemno i na tym próbujemy oprzeć jakąś scenę. Czasem jest tak, że muzyka powstaje dopiero w ostatniej chwili. Muzykę do "Antarktydy" w "Aniołach w Ameryce" zaimprowizowałem do gotowej już sceny na przywiezionym z Szanghaju oboju chińskim podczas pierwszej generalnej. W "Poskromieniu złośnicy" było z kolei tak, że wszystko mieliśmy obgadane z Krzysztofem na długo przed pierwszą próbą, bo spędziliśmy razem wakacje i wtedy o tym rozmawialiśmy. Muzyka, którą przyniosłem na początku, nie zmieniła się już właściwie do samego końca. Jest więc różnie - od pracy wyspekulowanej, wypoconej, aż po elementy przypadku. Ale zawsze zgodnie z zasadą, że "albo coś hula, albo nie hula".

ORŁOWSKI Mówiłeś wcześniej o "samodzielnych utworach muzycznych". Rozumiem, że te teatralne się do nich nie zaliczają.

MYKIETYN Przecież muzyka w teatrze to tylko pewien rodzaj kontrapunktu. I rzeczywiście pod tym względem soundtracki do filmów, czy muzyka teatralna, nie są samodzielnymi utworami. Są niepełne, ubogie. Nie widzę sensu, aby ktoś przychodził na koncert i słuchał na nim mojej muzyki teatralnej. Niech przyjdzie na spektakl, wtedy dostanie pełny obraz.

ORŁOWSKI A jednak Polskie Wydawnictwo Audiowizualne ma zamiar wydać płytę z twoimi utworami teatralnymi, które sam wybierzesz. Po co?

MYKIETYN Może w tym, co mówię jest jakaś sprzeczność, mimo że na tej płycie znajdą się utwory o bardziej autonomicznym charakterze. Z drugiej strony ta muzyka spokojnie będzie mogła lecieć w tle, ona nie wymaga pełnego zaangażowania. U mnie nigdy nic w tle nie leci - jak chcę czegoś posłuchać, to słucham. Ale nawet ktoś, kto ma nawyk ciągłego słuchania, nie może puszczać w kółko Brahmsa albo Lutosławskiego, bo ta muzyka wymaga całkowitego skupienia. Jej słuchanie powinno być czynnością ostateczną. Bez względu na to, czy jesteś melomanem, zawodowym muzykiem, czy laikiem, musisz uaktywnić zmysł słuchu.

ORŁOWSKI Czyli jesteś po prostu cichym wrogiem muzyki popularnej?

MYKIETYN Nie, nie. Na przykład utwory Beatlesów uważam za jedną z największych muzyk dwudziestego wieku. Podobnie jak Czesława Niemena, który w latach siedemdziesiątych nagrał kilka arcydzieł. Nie mówię, że jest muzyka gorsza i lepsza. Mówię tylko, że odbiór muzyki autonomicznej wymaga po prostu zdecydowanie większego skupienia. To jak z czytaniem książki albo patrzeniem na obraz: jeden bodziec, na którym trzeba się skoncentrować.

ORŁOWSKI Jesteś autorem muzyki do kilkudziesięciu spektakli, pracowałeś m.in. z Piotrem Cieślakiem, Pawłem Łysakiem, Zbigniewem Brzozą, ale przede wszystkim z Krzysztofem Warlikowskim i Grzegorzem Jarzyną. W pracy nie zawsze jest sielanka?

MYKIETYN Praca w teatrze to przecież praca zespołu ludzi, między którymi często dochodzi do spięć. Ale w tym konkretnym teamie, mówię o zespole, który ukształtował się wokół Krzysztofa Warlikowskiego, zawsze był to rodzaj psychoterapii wzmacniającej dla większości z nas. Z Grzegorzem nie współpracowałem natomiast już od wielu lat, ale bardzo cenię go za to, że pod wieloma względami zrewolucjonizował polski teatr. Na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy obejmował Teatr Rozmaitości, nie było ani sprzętu, ani ludzi, z którymi można było pracować. To, że pracowników technicznych na naszych scenach zastąpili artyści w swoim fachu, jest w dużej mierze zasługą Jarzyny, bo on rozpoczął ten proces.

ORŁOWSKI A Ty, współpracując z Rozmaitościami, uczestniczyłeś chcąc nie chcąc w tej rewolucji.

MYKIETYN Moją współpracę z Teatrem Rozmaitości wspominam naprawdę jako dar od losu. Tym bardziej, że zdarzyło mi się pracować w teatrze uważanym swego czasu za gwiazdorski. Tam nie było żadnych kłótni. Może dlatego, że centrum teatru znajdowało się w bufecie i tylko od czasu do czasu ktoś z niego wychodził na scenę, żeby powiedzieć swoją kwestię. Moim zdaniem, siłą Teatru Rozmaitości był właśnie brak bufetu. Chociaż nie zawsze było tak, że za naszą pracę zbieraliśmy laury. Przez wiele lat Krzysztof Warlikowski był etatowym chłopcem do bicia, a Grzegorz był na topie. Krytyków, którzy rzeczywiście mają nosa, jest kilku, inni piszą natomiast to, co piszą wszyscy. Dzisiaj też cały ten zgiełk wokół rzekomego konfliktu między Jarzyną a Warlikowskim jest według mnie wykreowany w dużej mierze właśnie przez krytyków, prasę.

ORŁOWSKI Ale jest przecież faktem, że za kilka miesięcy pełną parą ruszy Teatr Nowy, do którego Warlikowski uciekł z Rozmaitości. A razem z nim wszyscy aktorzy, których wymieniałeś wcześniej. Warlikowski zapowiada zresztą "kontynuację pracy, którą z tym zespołem zaczął przed laty w Teatrze Rozmaitości". I celowo nie mówi "TR".

MYKIETYN Ale to jeszcze nie powód, żeby mówić dziś o regresie TR-u. Ja wierzę w siłę Grzegorza Jarzyny.

ORŁOWSKI Od twojego kompozytorskiego debiutu na Dniach Muzyki XX Wieku we Wrocławiu minęło już dziewiętnaście lat, a Ty ciągle ponoć czujesz się jak debiutant. Wiele razy o tym mówiłeś. Coś się zmieniło?

MYKIETYN To pytanie podchwytliwe. Rzeczywiście, często mówiłem, że kiedy siadam przed papierem nutowym, to czuję się jak kierowca autobusu, któremu ktoś kazał napisać utwór muzyczny. Ale teraz mogę powiedzieć, że to się zmieniło - nie jestem już debiutantem. Doświadczenie pozwala mi pracować bardziej ekonomicznie. Wiem, co trzeba zrobić bardzo skrupulatnie, nad czym trzeba siedzieć trzydzieści godzin, a gdzie można sobie lekko odpuścić. W swojej muzyce stosuję sporo matematyki - ciągi geometryczne, złote podziały. Ta muzyka opiera się na przyśpieszeniach, zwolnieniach, zagęszczeniach, rozrzedzeniach. Kiedyś nie wiedziałem, gdzie i jaki rodzaj rozprężenia czy napięcia zastosować. Teraz wiem.

ORŁOWSKI To pewnie denerwuje Cię wracanie do utworów, w których jeszcze tego nie wiedziałeś. Wycofałbyś niektóre?

MYKIETYN Jasne, część nawet już udało mi się wycofać, bo uznałem, że są fatalne. Ale gorzej z tymi, które zostały wydane drukiem i są wykonywane. Na to nic już nie poradzę. Chociaż ze dwa utwory chętnie bym jeszcze wycofał.

ORŁOWSKI Chyba się ich nie wstydzisz?

MYKIETYN Niektórych owszem. To normalne - na szczęście trochę udało mi się zniszczyć. Nie jestem wyjątkiem. Ponoć Beethoven słuchając kiedyś jednego ze swoich utworów, zapytał: - Boże, kto to napisał? - Pan, Mistrzu - padła odpowiedź. - Boże, jakim głupcem byłem.

Paweł Mykietyn - kompozytor. Studiował kompozycję w klasie prof. Włodzimierza Kotońskiego w warszawskiej Akademii Teatralnej. Założyciel zespołu Nonstrom, w którym gra na klarnecie. W Teatrze Wielkim - Operze Narodowej wystawiono jego operę kameralną "Ignorant i szaleniec" wg Bernharda (2001) i utwór "Sonety Szekspira" (2006). Stale współpracuje z Krzysztofem Warlikowskim. Komponował muzykę m.in. do przedstawień Piotra Cieślaka, zygmunta Brzozy, Grzegorza Jarzyny i Pawła Łysaka. W latach 1997-2001 był kierownikiem muzycznym Teatru Studio. Jest też twórcą muzyki do filmów Mariusza Trelińskiego i Małgorzaty Szumowskiej. Laureat m.in. I miejsca na Międzynarodowej Trybunie Kompozytorów uNeSCO w Paryżu (1995) i Paszportu "Polityki" (1999). W czerwcu 2008 roku za " II Symfonię" otrzymał Nagrodę Mediów Publicznych OPuS.

Łukasz Orłowski - absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Pracuje w portalu internetowym tvn24.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji