Artykuły

Rejent w skórze i z komórą, czyli Fredro dziś

Bohaterowie "Zemsty" są wśród nas. Mogą mieć skóry, fury i komóry, kłócić się o samoloty, ale ich bardzo polskie charaktery pozostały niezmienione - z historykiem literatury prof. Marianem Urselem rozmawia Magda Piekarska z Gazety Wyborczej - Wrocław.

Magda Piekarska: Pana dzieci czytają Fredrę?

Marian Ursel: Ostatnio moja starsza, 14-letnia córka przebrnęła przez "Zemstę".

I?

- Powiedziała: nawet fajny tekst. A ponieważ znam trochę Aleksandra Fredrę, wiem, że na taką recenzję wcale by się nie obraził. Powiem więcej: on nawet wolałby taki autentyczny odbiór od nadętej, nadmuchanej profesorskiej analizy. Nie cierpiał wszelkiej celebry, uciekał od niej jak najdalej. Ale miał szacunek dla swoich czytelników.

Na ile "Zemsta" jest ciągle współczesna?

- Póki żyjemy my, Polacy, "Zemsta" będzie aktualna. Fredro napisał tylko trzy sztuki historyczne. Reszta - w tym "Zemsta" - to były komedie, dotyczące czasów jemu współczesnych. W latach 1832-33, kiedy pisał "Zemstę", ciągle jeszcze można było spotkać ludzi pokroju Rejenta Milczka czy Cześnika Raptusiewicza. Te teksty dopiero z upływem czasu stały się sztukami historycznymi. To jest też wynik ich bytowania na scenie. Fredro pisał wiele ze swoich sztuk z myślą o konkretnych aktorach. Wraz z ich śmiercią skończyła się także pewna epoka w przedstawieniach fredrowskich. Ale mimo to nie straciły one nic ze swojej aktualności. Ponadczasowa jest pochwała miłości w "Ślubach panieńskich" i portret Polaków w "Zemście". Przecież Rejent Milczek i Cześnik Raptusiewicz to my. Owszem, zestarzały się kostiumy i rekwizyty, ale bohaterowie Fredry żyją wśród nas. Są inaczej ubrani, mogą mieć skóry, fury i komóry, ale ich bardzo polskie charaktery pozostały niezmienione. Także w naszym życiu politycznym można znaleźć niejednego Milczka i Cześnika.

Tylko kłócą się już nie o mur, ale o samolot - jak ostatnio prezydent i premier. Wyobraża Pan sobie taką adaptację "Zemsty"?

- Oczywiście, można próbować w każdych warunkach, bo w "Zemście" tkwią niesłychane możliwości adaptacyjne. Sześć lat temu legnicki Teatr Heleny Modrzejewskiej wystawił "Zemstę, czyli sen chorego inaczej". Rzecz się działa w szpitalu psychiatrycznym, pacjentami byli fredrowscy bohaterowie, a Papkina grało dwóch aktorów, dzięki czemu jego rozdwojenie osobowości było jeszcze lepiej widoczne. "Zemsta" to tak naprawdę rzecz o dwóch powaśnionych ludziach, którzy chcą za wszelką cenę zrobić sobie na złość. Porywczy Raptusiewicz będzie krzyczał, cholerował, może krew się poleje, ale za chwilę pogodzi się z przeciwnikiem. Za to Rejent jeszcze za sto lat będzie pamiętał, spiskował, robił wszystko, żeby swoją ofiarę dopaść i upokorzyć. Dlatego to jego: "Niech się dzieje wola nieba,/ Z nią się zawsze zgadzać trzeba" należy brać w nawias.

Co jeszcze, oprócz skłonności do waśni, porywczości, kombinatorstwa, znajdziemy we Fredrowskim katalogu polskich tradycyjnych zachowań?

- Fredro patrzył na warstwę społeczną, z której się wywodził, bardzo krytycznie. I pozostawił po sobie swoisty spadek: z jednej strony bajkę "Paweł i Gaweł" oraz "Zemstę", z pouczeniem - "to jesteśmy my, Polacy z XIX wieku i wy, późniejsi o sto, dwieście lat", z drugiej - przepiękną rzecz o triumfie miłości, czyli "Śluby panieńskie". To utwór bardzo mu bliski - sam był przez wiele lat hulaką, birbantem, wręcz erotomanem, który dopiero z czasem, pod wpływem miłości do Zofii z Jabłonowskich Skarbkowej, żony innego mężczyzny, przeszedł diametralną przemianę. Czekał 11 lat na jej rozwód, a później prawie przez pół wieku byli szczęśliwym małżeństwem.

Od 35 lat prowadzi Pan na filologii polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego zajęcia z romantyzmu. Czy studenci potrafią jeszcze sprawić, że odnajduje pan w twórczości Fredry coś nowego?

- Oczywiście. Prof. Bogdan Zakrzewski, mój mistrz uniwersytecki, zawsze powtarzał, żeby być otwartym, słuchać studentów, tego, co mówią. I widzę różnice. Dawniej najbardziej interesował nas we Fredrze wątek niepodległościowy. Dziś, kiedy czasy znormalniały, mamy możliwość szerszego i głębszego odczytywania twórczości romantyków. Ostatnie pokolenia moich studentów wydobywają z dzieł Fredry akcenty, które kiedyś umykały i czytelnikom i widzom. Wcześniej niechętnie, wzorem prof. Stanisława Pigonia, mówiło się o erotyzmie, który jest w jego utworach obecny. Dziś młodzi ludzie potrafią to dostrzec, więc zwracają uwagę na romans Wacława z Podstoliną, cały ten teatr miłości w komediach hrabiego Aleksandra. Dostrzegają też techniki sztuki aktorskiej wpisane w jego teksty. Fredro wysoko cenił sobie dobrych aktorów, jako jeden z nielicznych w swojej epoce uważał ich za artystów i robił wszystko, żeby dać im możliwość kreowania interesujących ról. Dlatego jestem spokojny o jego przyszłość - jeszcze pożyje na scenie. Chociaż zauważam, że wypada nieco z teatralnego obiegu. W ciągu 35 lat, do 1993 r, w rolach fredrowskich wystąpiło 2800 na 3000 aktorów zarejestrowanych w Związku Artystów Scen Polskich. A sama "Zemsta" miała po 1945 r. grubo ponad sto premier. Dziś te proporcje znacznie się zachwiały.

Co powoduje ten odwrót od Fredry?

- Częściowo zmiana mody - w dzisiejszym spojrzeniu na teatr Fredro mieści się z trudem. Mimo że do pewnego momentu był żywym klasykiem, często po niego sięgaliśmy, ponieważ był łagodniejszy, bardziej życiowy od Mickiewicza czy Słowackiego. Ale myślę, że jest to też wynik edukacji polonistycznej - w szkołach Fredro zaczyna być rzadkim gościem. Młodzi ludzie są dziś zanurzeni w innym świecie. Może zatem warto byłoby spróbować wystawić "Zemstę" w internecie? Jeśli chcemy, żeby ten tekst żył, powinniśmy pozwolić mu funkcjonować w nowych mediach, przy użyciu współczesnych technik. Sam Fredro przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że się zestarzeje i że ze współczesnego pisarza stanie się autorem komedii historycznych. Dopuszczał zmiany w interpretacji swoich utworów. Więc warto spróbować go ożywić, niż piętnować wyłącznie jako autora lektury szkolnej, co oznaczałoby dla niego pewną śmierć. Może wręcz wycofać z listy lektur, a wtedy jak "zakazany" Gombrowicz, stanie się przebojem?

Jak dotąd, na liście utworów zakazanych są fredrowskie obscena. W każdej księgarni bez problemu kupimy książki amerykańskich "lubieżników": Philipa Rotha czy Henry'ego Millera, nie znajdziemy natomiast swojskiej "Sztuki obłapiania".

- Która tak naprawdę nosiła znacznie bardziej dosadny tytuł. Wystarczy przeczytać korespondencję Fredry, który w liście do przyjaciela Józefa Grabowskiego, pisze: "W latach szalonej młodości napisałem dwa dzieła, które wiem, żeby były w Twoim guście, jedno <>, poemat w IV pieśniach, do 600 wierszy, drugie <> trajedyja w 3 aktach". Nie ma zatem wątpliwości, jak się ten utwór naprawdę nazywał.

Ale nawet w tej złagodzonej wersji jest na księgarskich półkach nieobecna. Dlaczego?

- To się zaczęło już w XIX wieku, kiedy wykreowano wizerunek polskiego twórcy narodowego, który "takimi rzeczami" nie może się zajmować. A Fredro łamał ten zakaz, bo obscena pisywał od początku swojej kariery. Pierwszy wiersz powstał jeszcze w wojsku. Hrabia miał brudne kalesony, więc kiedy zobaczył suszące się na płocie gacie kolegi, założył je. A gdy ograbiony zaczął strasznie lamentować, napisał "Żale Jakuba nad utratą gaci". Przeczytał ten wiersz kolegom - byli zachwyceni. O czym zresztą oni mieli mówić? W wojsku, w czasie wolnym? To byli przecież młodzi jurni chłopcy! Zachęcony przez nich, Fredro zaczął pisać kolejne wiersze. Powstało ich naprawdę sporo. Niektóre są kiczowate i wulgarne, a erotyzm, który aż z nich kapie, jest mało finezyjny. Inne dużo lepsze.

Co spowodowało, że wszystkie zostały potraktowane tak samo i skazane na niebyt?

Niestety, historycy literatury okazali się bardzo pruderyjni. Nawet prof. Pigoń, wielki znawca twórczości Fredry, zapewniał solennie, że tych obscenów nie ma. A miał w ręku całą korespondencję fredrowską i musiał wiedzieć, że jest zgoła inaczej. Nie chciało mu się pomieścić w głowie, że Fredro mógł takie rzeczy pisać, nie chciał, żeby do wizerunku autora "Zemsty" i "Ślubów panieńskich" dokładać "Sztukę obłapiania". Mimo to większość Polaków inicjacyjny kontakt z twórczością Fredry ma właśnie przez te utwory, dziś wyszukiwane i znajdowane w internecie, kiedyś przepisywane z zeszytu do zeszytu. Dla samego Fredry ta twórczość stała się w pewnym momencie bardzo kłopotliwa - kiedy zbliżał się już termin jego ślubu z Zofią Skarbkową, nagle okazało się, że wszyscy mu tamte teksty pamiętają. Płacił tedy czystym złotem, wykupując rękopisy. Chwała Bogu, że nie udało mu się wszystkich odzyskać. Dzięki temu można je zobaczyć we wrocławskim Ossolineum.

Autorstwo niektórych jest sporne - choćby "Baśni o trzech braciach i królewnie".

- To dlatego, że Fredro był w tej dziedzinie tak płodny. W efekcie później każdy wiersz erotyczny przypisywano właśnie jemu. A "Baśń..." jest naprawdę piękna! Zajmowałem się kiedyś analizą tego tekstu. Ten utwór przy całej swej obsceniczności spełnia wszystkie kryteria baśniowości - łącznie z tym, że w każdej baśni musi się pojawić przedmiot magiczny. I w tej też jest! I to jaki! Aż chciałoby się, żeby to Fredro napisał, ale niestety - rzeczywiście są co do tego pewne wątpliwości. Z pewnością, jeśli chodzi o polskich poetów, to Fredro najwięcej piórem zgrzeszył. Wprawdzie po ślubie z Zofią przestał pisywać obscena, ale nigdy się z tą tematyką nie rozstał. Jego kolega, który spotkał Fredrę w późnych latach 50. XIX w. w jednym z europejskich uzdrowisk, wspominał, że komediopisarz znów miał na podorędziu mnóstwo rozpustnych opowiastek. Zabawiał nimi towarzystwo jak kiedyś, gdy jego wierszyki zastępowały pokarm, ciepłe odzienie i picie - w czasach wojen napoleońskich.

W utworach Fredry pojawia się wielkie bogactwo jego języka, służące opisaniu sytuacji erotycznych. Dlaczego nie przeniknął on do polszczyzny, która w tej sferze jest bardzo uboga?

- Na pewno jest to wina cenzury obyczajowej. Efekt jest taki, że po polsku na tematy miłosne i erotyczne można mówić albo używając języka medycznego, albo wulgaryzmów. Polszczyzna nie osiąga nawet części poziomu języka francuskiego, który dysponuje bardzo rozbudowaną sferą terminologii miłosnej. U nas nie ma żadnych niuansów, począwszy od tego, że w języku polskim kobieta to albo anioł, albo pani lekkich obyczajów. Nie ma nic pomiędzy.

Czy w przypisywanych Fredrze erotycznych utworach, także tych krążących anonimowo, łatwo rozpoznać pióro mistrza?

- W większości przypadków analiza językowo-stylistyczna rozstrzyga, że te utwory są autorstwa Fredry. Ale pióro mistrza? Fredro nigdy mistrzem słowa nie był. W swojej pracy pomagał sobie listą rymów, którą wciąż uzupełniał. Notował w niej gotowce, typu "papuga-framuga" i sięgał do nich, kiedy nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. To widać też w jego rękopisach, które nieustannie przerabiał. Nawet tuż przed śmiercią cyzelował dawniejsze utwory, chcąc im nadać jak najwłaściwszy kształt.

Na czym zatem polegało jego mistrzostwo?

- Był genialnym obserwatorem. Miał rzadki talent, który polegał na tym, że postrzegał wszystko wieloaspektowo. I z tych jego spostrzeżeń wychodziły genialne obrazy. W swoim pamiętniku "Trzy po trzy" wspomina np. spotkanie żołnierzy z Napoleonem przy ognisku. Pisze, jak wielki wódz, stojąc tyłem do ogniska, obok żołnierzy, zachwyconych tym, że cesarz Francuzów z nimi rozmawia, delikatnie rozchyla poły fraka i grzeje sobie zmarznięte pośladki. To jest właśnie charakterystyczne dla Fredry, bardzo ludzkie spojrzenie na Napoleona, geniusza, który trząsł światem. Wymyśliłem kiedyś taką kategorię - nieśmieszna śmieszność.

Czyli?

- Są to sytuacje pozornie śmieszne, którym towarzyszy pogłębiona refleksja. Najlepiej widać to na przykładzie postaci Papkina. Przy całym swoim komizmie, jest to przecież postać głęboko tragiczna, człowiek rozdarty wewnętrznie, który ma świadomość własnego tchórzostwa, a jednocześnie na zewnątrz gra kogoś innego. Ilu z nas stosuje taki teatr na zewnątrz?

Pewnie prawie wszyscy

- No właśnie. Przychodzimy do domu, opowiadamy, jacyśmy to byli wielcy, czegośmy szefowi nie powiedzieli, a tak naprawdę, to żeśmy szefa przepraszali, po rękach całowali, żeby tylko na nas nie krzyczał. Dramat Papkina jest zrozumiały dla każdego z nas i w tym właśnie tkwi wielkość tej postaci. Profesor Alina Witkowska powiedziała - Fredro i jego komedie to studium niejednoznaczności charakteru ludzkiego. On patrzył z wielu perspektyw, pokazywał prawdziwych ludzi, a nie typy ludzkie, sprowadzone do jednej cechy. Dlatego też kochajmy go za wszystko - i za "Zemstę", i za "Śluby", i za obscena.

***

Profesor Marian Ursel, wrocławianin, specjalista od historii literatury romantyzmu, od 35 lat wykładowca w instytucie filologii polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Autor wielu publikacji poświęconych polskim romantykom, m.in. leksykonu "Romantyzm" i książki "O wierszach Aleksandra Fredry".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji