Artykuły

Przepis na Skrzypka

"Skrzypek na dachu" w reż. Jerzego Gruzy w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Łukasz Rudziński w portalu Trójmiasto.pl.

Najnowsza premiera Teatru Muzycznego w Gdyni to powrót do chlubnej przeszłości tego teatru, gdy Jerzy Gruza wyreżyserował "Skrzypka na dachu" - jeden z najlepszych musicali w historii gdyńskiej sceny. Teraz Gruza wrócił i ponownie zrobił ten sam spektakl. Historia lubi się powtarzać. Ale czy na pewno?

Wydawać by się mogło, że powstały na podstawie opowiadań "Dziejów Tewje Mleczarza" Szolema Alejchema "Skrzypek na dachu" to samograj. Musical jest wynikiem perfekcyjnej współpracy librecisty Josepha Steina, muzyka Jerry`ego Bocka oraz autora tekstów piosenek Sheldona Harnicka. To trio przeniosło na scenę jeden z najpiękniejszych tekstów o miłości - tej metafizycznej (do Boga) oraz "prywatnej" (damsko-męskiej, czy rodzicielskiej). Jednak napisać, że "Skrzypek na dachu" to musical o miłości, to napisać mało. Przecież to wielki konflikt powinności - bohater musi dokonać wyboru miedzy dotychczasową tradycją, a powinnością wobec rodziny. Realizacja Muzycznego kameralnym dramatem żydowskim? Jak najbardziej.

"Skrzypek na dachu" to nie tylko piękna, nostalgiczna historia, świetna muzyka, błyskotliwy tekst oraz bardzo efektowne sceny, które właściwie muszą się podobać. Na realizatorów czekają jednak rozmaite pułapki - nietypowo dla musicalu rozbudowana akcja dramatyczna wymaga dobrej gry aktorskiej (szczególnie od odtwórcy głównej roli - Tewjego Mleczarza), niebezpiecznie monotonna. Nużyć może naprzemienna konstrukcja: scena zbiorowa-scena kameralna, z kolei sposób prezentacji społeczności żydowskiej łatwo sprowadzić do kilku widowiskowych obrzędów, gubiąc przy tym piękno i niepowtarzalność kultury żydowskiej.

Anatewka wykreowana przez Jerzego Gruzę, który po raz drugi zmierzył się z tym wybitnym musicalem, to miejscowość pełna pogodnych, wesołych ludzi. Niezależnie od wyznania i narodowości. Trudno nie polubić zabawnych postaci - choćby krawczyka Motela (Marcin Tafejko), najbardziej farsowej postaci musicalu, czy przesympatycznego Tewje Mleczarza (Bernard Szyc), gdy "gawędzi" sobie z Bogiem, ciągnąc wóz w zastępstwie swojego okulałego konia. Sielankową atmosferę zakłócają jedynie koegzystujący z Żydami Rosjanie, dla których od wypitki do bitki tylko krok.

Zabawne, nieraz farsowe sceny przeplatane są z barwnym folklorem żydowskim. Najmocniej wypadają sceny zbiorowe, świetnie dopracowane choreograficznie przez występującego w podwójnej roli (aktora i choreografa) Bernarda Szyca. Wśród nich na największe wyróżnienie zasługuje scena zaręczyn rzeźnika Lejzora Wolfa (Wojciech Cygan). Dzięki żywiołowym, efektownym tańcom i obrzędom (m.in. Szabas, żydowski ślub, czy wesele), przy odrobinie dobrej woli można przenieść się do Anatewki - mikroświata żydowskiego, którego nie mógł ominąć los całej społeczności żydowskiej. Od sielankowej egzystencji ludzi, którzy "nikomu nie robią nic złego" do wypędzenia i zagłady.

Symptomy "złego" obecne są przez cały czas. Początkowo przez prowokujące zachowanie Saszy (Sebastian Wisłocki), potem w formie "złych nowin" przyniesionych przez Policjanta (Tomasz Czarnecki), manifestacji urządzonej przez Policjanta podczas ślubu Motela i Cajtli (Anna Maria Urbanowska), aż do nakazu opuszczenia Anatewki. Reżyserowi tego było jeszcze za mało. Musical kończy sceną wywózki Żydów do obozów śmierci i serią karabinową puszczoną z offu.

I właśnie ingerencja reżysera w zakończenie burzy ład, misternie zbudowany przez Alejchema, a po nim przez Steina, Bocka i Harnicka. Największą mocą ich działa jest to, że lekko, z ogromnym wdziękiem i precyzją, prowadzą historię od utopijnego szczęścia do całkowitego zaprzeczenia dotychczasowego świata. Wygnanie Żydów i nadanie im statusu bezpaństwowców są przecież ponurą zapowiedzią Holocaustu. Żaden ton tej opowieści nie brzmi fałszywie. Tymczasem Gruza w finale spektaklu proponuje rażącą dosłowność, odrzuca metaforę na rzecz serii z karabinu i odgłosów odjeżdżającego pociągu w akompaniamencie hitlerowskich okrzyków. Zamiast kropki nad "i", reżyser postawił kleksa.

Przez całe przedstawienie aktorzy dostają zupełnie niepotrzebną pomoc w postaci animacji, nie wiadomo po co zamykających scenę Teatru Muzycznego, dodatkowo zubażających i tak oszczędną scenografię (Małgorzata Szydłowska). Sztukę dla sztuki stanowią wybrane motywy z malarstwa Marca Chagalla. Fragmenty jego obrazów są ilustracją do wydarzeń na scenie - np. gdy Skrzypek gra na dachu, to za nim w tle widzimy fragmenty dachów, podczas sceny nocnego widzenia małżonki Tewjego, Gołdy (Grażyna Drejska) na tylnej ścianie zobaczymy żydowskie nagrobki, odgrywane przez aktorów. Taki "akompaniament" w postaci powtórzenia żywego planu przez animacje, nie wzbogaca spektaklu, nie uruchamia nowych znaczeń, nie dodaje nawet koloru, ponieważ widowisko zyskuje je dzięki ciekawej grze świateł, reżyserowanych przez Piotra Kuchtę.

Teatr Muzyczny w Gdyni ponownie ma "Skrzypka na dachu". I ponownie musical na podstawie prozy Szolema Alejchema prawdopodobnie stanie się wydarzeniem. Broni go gra zespołowa, świetna kreacja Bernarda Szyca i koncept całości. Udało się balansując na granicy komedii i farsy, scen granych serio i buffo, z domieszką kiczu, stworzyć dynamiczne, ciekawe widowisko. Warto poświęcić wieczór także po to, aby posłuchać świetnie dysponowanej orkiestry, kierowanej przez Dariusza Różnakiewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji