Artykuły

Porzucam Paryż dla Polski

- Tu są dużo większe możliwości, i nie tylko w teatrze. Dynamika w Polsce jest niezwykła. Jest tu, co prawda, większy chaos, większe poczucie absurdu na co dzień, ale jest za to dużo ożywczego ruchu w wielu dziedzinach - mówi ANNA SMOLAR, polska Francuzka, która reżyseruje wspólnie z Agnieszką Holland "Aktorów prowincjonalnych" w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu.

Który kraj jest pani domem, Francja czy Polska?

- Urodziłam się we Francji, tam studiowałam literaturę i aktorstwo. Mam podwójne obywatelstwo, w Paryżu jest moja najbliższa rodzina, z Francją łączy mnie wiele spraw, ale od trzech lat moim domem jest Polska.

Świetnie pani mówi po polsku. Niemal bez akcentu. Tylko nosówki wymykają się pani francuskie. Rodzice pielęgnowali polskość?

- Mówili do mnie po polsku, ale ja odpowiadałam po francusku. Tak chyba jest w większości rodzin emigranckich. Dzieci, od kiedy zaczynają chodzić do szkoły, chcą używać języka swoich rówieśników. W pewnym momencie język rodziców stał się dla mnie niełatwy. Kiedy przyjechałam do Polski, miałam mały zasób słów. Oczywiście na takiej zwykłej płaszczyźnie porozumiewałam się bez problemu, ale gdy zaczęłam pracę w teatrze, okazało się, że nie potrafię precyzyjnie wyrazić swoich myśli. Czułam się z tego powodu mocno wyobcowana. Po trzech latach pobytu jest mi jednak łatwiej.

Wrosła już pani w Polskę?

- Chcę tu zostać.

Porzucić Paryż? To się nie mieści w głowie.

- Wszyscy w Polsce się temu dziwią. Chcę tu pracować. Podoba mi się polskie podejście do teatru i reżyserii. Od dawna wiedziałam, że teatr w Polsce jest bardzo ciekawy. Nie miałam wielu okazji, by go poznać, ale widziałam we Francji różne spektakle, które przyjeżdżały z Polski. To mnie bardzo wciągnęło. Wiedziałam, że tu się dzieje coś ciekawego, ale nie sądziłam, że ten teatr będzie mi aż tak bliski.

A teatr francuski?

- Na ogół mnie nie porusza. To kwestia emocji, charakteru, pochodzenia Mimo że wychowałam się we Francji, jestem pod dużym wpływem polskiej kultury i historii. Teatr francuski jest zmanierowany, często pretensjonalny i odcięty od rzeczywistości. Zimny pod względem formy i nieatrakcyjny w takim ludzkim sensie. Nie próbuje docierać do tego, co współcześni ludzie przeżywają.

Jako artystka może się pani lepiej spełnić w Polsce niż we Francji?

- Tak. Tu są dużo większe możliwości, i nie tylko w teatrze. Dynamika w Polsce jest niezwykła. Jest tu, co prawda, większy chaos, większe poczucie absurdu na co dzień, ale jest za to dużo ożywczego ruchu w wielu dziedzinach. Codziennie spotykam ludzi, którzy wydają mi się bardzo ciekawi i którzy mają chęć dokonania czegoś ważnego, co ma głębszy sens. W Polsce jest też większe zaufanie do młodych ludzi, co szczególnie widać w przypadku reżyserów. We Francji to jest niewyobrażalne, by w moim wieku reżyserować w dobrych teatrach, z dobrymi aktorami. W Polsce ma się szansę spotkać fantastycznych współpracowników. To bardzo wzbogaca

Chciała pani być aktorką, a zajęła się reżyserią. Dlaczego?

- Szybko przekonałam się, że aktorstwo nie jest dla mnie. Po prostu nie mam do tego talentu. Reżyseria interesowała mnie już od szkoły średniej. Ale we Francji nie ma studiów reżyserskich, tam nie uczy się reżyserii jako niezależnej dziedziny. Na ogół reżyserzy są aktorami albo absolwentami literaturoznawstwa czy teatrologii. Lub zdobywają wykształcenie na studiach zagranicznych. Tam szkołą reżyserii są asystentury u ciekawych twórców.

Pani sama asystowała wybitnym reżyserom. Andrzej Seweryn, Jacques Lassalle, Krystian Lupa...

- Tak. To było za każdym razem poznawanie nowej osobowości i wizji teatru, nowych metod pracy. Te spotkania bardzo ukształtowały moje późniejsze wybory.

Czy opolska współpraca z Agnieszką Holland też ma taki charakter?

- Jak najbardziej. Z Agnieszką znamy się od dawna, widziała wszystkie moje przedstawienia -francuskie i polskie. Ja regularnie obserwowałam jej pracę na planie - począwszy od "Placu Waszyngtona". Nieraz miałyśmy okazję rozmawiać, wymieniać poglądy czy pomysły. Zawsze mnie to wzbogacało, niejedna nasza rozmowa wywarła na mnie wpływ, wzmacniając moje przekonania, albo przeciwnie, wzbudzając wątpliwości, i co za tym idzie - otwierając nowe perspektywy. Agnieszka bardzo ciekawie i niebanalnie podchodzi do sztuki. Poza tym jest bardzo wymagająca na poziomie merytorycznym i analitycznym, w czym się utwierdziłam przy pracy nad adaptacją.

Jesteście równoprawnymi reżyserkami "Aktorów prowincjonalnych", ale to pani od tygodni pracuje dzień w dzień z opolskimi aktorami.

- Agnieszka jest bardzo zajęta, kończy jeden film i zaczyna następny. Decydując się na opolską realizację, wiedziała że nie będzie mogła być obecna w Opolu cały czas. Bardzo ważny był etap przygotowania scenariusza. Przełożenie filmu na scenę nie jest proste i myśmy ten pomysł budowały razem. Zarówno podczas długich rozmów bezpośrednich z Magdą Stojowską i Igą Gańczarczyk, które są odpowiedzialne za adaptację, jak i wymieniając równie intensywne maile. My nie zamierzamy powtórzyć filmu, tylko na nowo opowiedzieć tę historię. A ponieważ jesteśmy wrażliwe na różne jej aspekty, uzupełniamy się w opowiadaniu sobie tego, o czym ma być przedstawienie. Ja prowadzę próby i na bieżąco relacjonuję Agnieszce. Ona reaguje, opisuje swoje odczucia, wytycza kierunki. W ostatnim etapie dojedzie do nas i razem doprowadzimy spektakl do premiery.

Film powstał w 1978 roku, dwa lata przed pani urodzeniem. Kiedy widziała go pani po raz pierwszy?

- Bardzo niedawno, dopiero gdy zaczęłyśmy naszą pracę. Zrobił na mnie fantastyczne wrażenie. W ogóle nie miałam poczucia, że należy on do tamtych czasów. Kiedy się opowiada o ludziach, ich potrzebach, frustracjach, marzeniach, ideałach i zderzeniu tych ideałów z rzeczywistością - jest to tak uniwersalne, że kontekst historyczny i polityczny nie jest żadnym ograniczeniem w odbiorze. Nie ma w tym filmie niczego, z czym bym się dzisiaj nie utożsamiała

Agnieszka Holland pracowała w latach 70. w teatrze prowincjonalnym. Pani nie ma tego doświadczenia.

- Nie poznałam rzeczywistości lat 70., ale pracowałam w różnych teatrach prowincjonalnych i wiem, że niewiele się zmieniło. Tęsknoty, marzenia, ambicja, żeby poruszyć widzą nawiązać z nim głębszy dialog, są uniwersalne. To, że aktor jest outsiderem i walczy z konformizmem, jest dziś może nawet bardziej aktualne niż wtedy. Natomiast inna jest dziś odpowiedź na pytanie, czym może być dla głównego bohatera "Wyzwolenie" Wyspiańskiego.

Czym zastąpiłyście tamten kontekst historyczny i polityczny?

- Tym, czym jest nasza rzeczywistość. Żyjemy w wolnym kraju, ale dzisiejsze czasy tworzą inny rodzaj cenzury, może bardziej perfidnej: cenzura wewnętrzna, auto-cenzura, która idzie w parze z komformizmem. W spektaklu reżyser, który wystawia "Wyzwolenie", jest uosobnieniem tych ludzi, którzy swoimi decyzjami wciągają innych w działania pozbawione odwagi i sensu; którzy próbują się odnaleźć w każdej sytuacji i wyjść na swoje. Życie w komunistycznej Polsce było trudne, bolesne, ale paradoksalnie ludzie okazywali większą odwagę. Dzisiaj jest czasami trudniej podjąć ryzyko dotyczące własnego życia. Kredyty, praca, bezrobocie, troska o utrzymanie rodziny, ambicje osobiste - oto problemy, w jakie jesteśmy uwikłani.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji