Artykuły

Brak szaleństwa w tej metodzie

Pomysłem reżyserki jest przeniesienie czasu akcji do dwudziestolecia międzywojennego. Ubiera bohaterów w kostiumy z epoki i przywołuje charakterystyczną dla tamtych czasów formę artystycznej rozrywki, jaką był kabaret. Jest to, niestety, jedyny pomysł reżyserki - o "Hamlecie" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze im. Horzycy w Toruniu pisze Emilia Adamiszyn z Nowej Siły Krytycznej.

Nowy sezon w toruńskim Teatrze im. Horzycy zainaugurował "Hamlet" w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej. Odważna to decyzja podąć się realizacji tej sztuki. Dodać własną myśl do tekstu inscenizowanego wielokrotnie, na przeróżne sposoby. I, jakby chciał Jan Kott, opowiedzieć poprzez ten tekst coś o nas współczesnych i naszej współczesności, niezależnie od kostiumu, jaki ubierze książę duński. Pomysłem reżyserki jest przeniesienie czasu akcji "Hamleta" do dwudziestolecia międzywojennego. Bogajewska ubiera bohaterów w kostiumy z epoki i przywołuje charakterystyczną dla tamtych czasów formę artystycznej rozrywki, jaką był kabaret. Jest to, niestety, jedyny pomysł reżyserki na inscenizację sztuki Szekspira.

Od początku opowieści podkreślona zostaje konwencja teatru w teatrze. Całą szerokość sceny zajmuje ściana z wbudowaną małą scenką kabaretową ze srebrną, odbijającą światło reflektorów kurtyną. Aktorki kabaretowe (Małgorzata Abramowicz, Maria Kierzkowska, Aleksandra Lis i Anna Magalska-Milczarczyk) profesjonalnie wykonują swoje zadanie. Skąpo odziane, zachowują się prowokacyjnie, podkreślają swoje kobiece wdzięki. Śpiew (dopisane teksty Bartosza Blaschke komentujące akcję) połączony jest z charakterystyczną dla kabaretów przedwojennych choreografią, inspirowaną filmowym "Kabaretem" Boba Fosse'a. W rezultacie pojawia się na scenie dużo dekadencji i zepsucia - trafna zapowiedź stosunków rodzinnych dynastii królewskiej panującej w Danii.

Posadzenie rodziny królewskiej przy jednym stole i wspólny posiłek nie zatuszują rozpadu więzi rodzinnych. Hamlet w tej rodzajowej scence jest jakby obok. Nie włącza się do rozmowy, spokojnie uderza dłonią o ściankę szklanki. Dźwięczny odgłos jest jak odliczanie. Za chwilę wybuchnie jego bunt. Hamlet grany przez Grzegorza Wosia to przede wszystkim młody chłopiec. Bardzo wrażliwy, dopiero poznaje mechanizmy, jakie rządzą światem - zbrodnię, żądzę władzy i posiadania. Gra Wosia jest spokojna, jego Hamlet jest stonowany, próbuje zrozumieć zaistniałą sytuację, odnaleźć swoje miejsce w przestrzeni, w jakiej poruszają się sami zdrajcy. Przybiera rolę błazna i upaja się tym. Upozorowane szaleństwo jest przede wszystkim bardzo intelektualne, poprzez gry słowne może obrażać, mówić prawdę, podważać wszystkie konwenanse. Szaleństwo Ofelii jest zupełnie inne niż Hamleta. Nieokiełznane, to już nie gra intelektualna, ale pomieszanie zmysłów. Ofelia Matyldy Podfilipskiej to najciekawsza kreacja aktorska spektaklu. Aktorka umiejętnie stopniuje przemianę swojej bohaterki, uruchamiając różne środki. Na początku jest rozsądną, ułożoną, dziewczyną wdzięcznie grającą na pianinie. W scenie rozpaczy po śmierci ojca jej żal jest gwałtowny i przejmujący. W końcu zamienia się w obłęd prowadzący do stanu autodestrukcji. Podfilipska szaleństwo Ofelii buduje agresją wobec ciała. Dziewczyna rozpaczliwie wymierza sobie ciosy w podbrzusze, histerycznie drze skrawki ubrania. Nieprzewidywalność obłędu Ofelii, podobnie jak Hamleta, stanowi zagrożenie. Ciekawa i przejmująca jest scena tortury. Wystraszona Ofelia, w halce stoi pod ścianą, ochroniarze kierują ku niej dwa intensywne strumienie wody. Terapia w postaci lodowatego prysznica w leczeniu obłąkanych była znana, od kiedy zaczęła wyłaniać się psychiatria jako nauka i powstała przegroda pomiędzy chorą częścią społeczeństwa a tą normalną. Obłęd to coś, czego wszyscy się boją. W inscenizacji Bogajewskiej, widać, była to terapia skuteczna. W kolejnej scenie Gertruda oznajmi Laertesowi, że Ofelia utonęła.

Reżyserka, wystawiając "Hamleta", zdecydowała się na dwóch głównych bohaterów. Drugim jest Mistrz Ceremonii grany przez Michała Marka Ubysza. W czarnym, ozdobionym kolorową tasiemką fraku, czerwonych butach i z laseczką przewodzi aktorkom kabaretowym. Ale to nie jedyna rola tej postaci. Przejmuje funkcję szekspirowskiego błazna. Sztuczny, namalowany uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Obdarza nim publiczność, by zachęcić do oklaskiwania numerów kabaretowych, ale i wtedy, gdy pojawia się w przestrzeni dworu Hamleta. Ubysz kreuje Mistrza Ceremonii przede wszystkim za pomocą plastyki ciała. Porusza się tanecznym krokiem albo skrada się. Jego gestyka jest przerysowana, estradowa, a język ciała wyraża nieustanne napięcie jakby w oczekiwaniu na kolejne ruchy bohaterów. Zadaniem Mistrza Ceremonii jest czuwanie nad przebiegiem całej uroczystości. Jeśli świat jest teatrem, a aktorami ludzie, to reżyserem staje się on. Nie tylko przygląda się poczynaniom bohaterów, ale wydaje się, że nimi kieruje. Przemawia słowami ojca Hamleta i tym samym prowokuje księcia do działania. Wszyscy są niczym marionetki w jego dłoniach. Wymowna staje się ostatnia scena. Poczwórna śmierć. Król, Gertruda, Hamlet i Laertes zastygli w bezruchu. Mistrz Ceremonii jednym skinieniem uruchamia moment ich konania.

Podstawowe pytanie, którego nie można uniknąć w sytuacji inscenizacji sztuki Szekspira dotyczy sensu połączenia tekstu z konwencją kabaretową. Metoda Bogajewskiej na "Hamleta" jest ciekawa. Treści sztuki współgrają z wprowadzoną formą. Zepsute i epatujące seksem na sprzedaż artystki kabaretowe zapewne mogłyby skojarzyć się Hamletowi z jego matką. Również Szekspirowski błazen, zarazem mędrzec rozprawiający o sprawach ostatecznych, podobny jest do Mistrza Ceremonii, który pod maską uśmiechu i zabawy prowadzi wszystkich do zagłady. Świat lat dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku zmierzający ku szaleństwu wojny przypomina skutki bratobójczych poczynań dworu królewskiego. Jednak, pomimo tej spójnej myśli spektaklowi brak wyrazistości. Wyeksponowanie roli Mistrza Ceremonii przez Bogajewską prowadzi do wniosku, że nadrzędną myśl spektaklu stanowi metafora ludzi jako aktorów czy marionetek. Jednak powiedzieć, że świat jest teatrem (a może kabaretem?) w realizacji "Hamleta" to za mało. Niestety Grzegorzowi Wosiowi grającemu Hamleta (w bardzo subtelny sposób) nie udało się przebić przez tak pomyślaną formę spektaklu i stopił się z resztą postaci w ich dworskich potyczkach.

Zabrakło też odrobiny szaleństwa w realizacji. Wszystko toczy się bez napięcia, ostrożnie. Bob Fosse pokazywał poprzez pryzmat scen kabaretowych wkraczanie faszyzmu w kolejne sfery życia niemieckich obywateli. Bogajewska także sugeruje nieuchronność nadchodzącej zagłady. W jednym z numerów, Mistrz Ceremonii ubiera aktorki w zniszczone mundury wojskowe i hełmy. Artyści parodiują marszowy krok wojska. Zagłada jest nieunikniona. Mimo świadomości nadchodzącego końca, akcja toczy się leniwie. Rytm spektaklu w niczym nie zapowiada nadchodzącego kataklizmu. Spektakl wydawał mi się momentami nużący, dłużył się, z trudem walczył o utrzymanie uwagi widza. Ową jednostajność ledwo rozbija muzyka Fabiana Włodarka i Jakuba Orkowskiego, momentami bardzo niepokojąca i tajemnicza, innym razem mocno nawiązująca do wesołej melodii z filmu Fosse'a. Przerywniki, muzyczno-taneczne scenki kabaretowe, ożywiają inscenizację i pozwalają na chwilę odetchnąć. Teatralne sceny stały się ilustracją do fabuły "Hamleta", tylko w kolejnym kostiumie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji