Artykuły

Atak wujów: Reaktywacja

Bywaliśmy łagodni i pełni miłości do teatru. Gryźliśmy się w język, przełykajcie gorycz. Dziś uczuciom mówi my: dość! Prawda miewa też straszne oblicze. Uwaga GTW atakuje. Zapominalskim przypominamy, że do tego groźnego grona należą (w kolejności alfabetycznej): Łukasz Drewniak, Tadeusz Nyczek i Jacek Sieradzki z Przekroju.

Teatr imienia Słowackiego w Krakowie: "Akompaniator" Anny Burzyńskiej

Oto kolejna odsłona popularnego w Słowackim cyklu spektakli amatorskich: od amo, amare, czyli kochania. Teraz miłość dopadła parę akademików - profesor Burzyńską- od filozofii i profesora Opalskiego od PWST; oboje chcieli pokazać, jak bardzo kochają teatr i artystów. Burzyńska napisała rzecz o uczuciu pianisty do diwy operowej z takim zadęciem, że Süskind z "Kontrabasistą" niech się schowa. Z kolei Opalski pieścił efekty inscenizacyjne jakby Ionesco z Genetem wystawiał, a nie miłosną sztuczkę Burzyńskiej. Kicz i sentymentalizm można ze spektaklu wiadrami wynosić. Już w poprzednim spektaklu tego duetu, "Tangu Piazzolla", zaniepokoił mnie melanż teatru konesera z teatrem babuni. Pomyślałem: umarły ideały, teatr i twórcy muszą dbać o poklask. Dopiero jednak "Akompaniator" przekonał mnie, że "prawdziwa miłość zaczyna się po śmierci".

Teatr Powszechny w Warszawie: "Przebudzenie wiosny" Franka Wedekinda

Powstałe w 1891 roku dzieło wywołało burzę. Oto szkolna pannica zachodzi w ciążę, ale nie wie skąd, bo uświadamianie panien było wonczas moralnie be. Wystawiony dziś spektakl, gdzie w rolach nabuzowanych hormonami niewinnych nastolatków hasają męsko-damskie konie między dwudziestką a trzydziestką, można by oglądać jako kabaret, gdyby nie to, że chce być serio. Dodatkowa dwója dla scenografa, który wysypał całą scenę korą ogrodową i już po kwadransie wszyscy aktorzy są nią na amen oblepieni. Dzieło pani reżyser Heleny Kaut-Howson proponujemy w celach ratunkowych wsadzić w wehikuł czasu i wysłać w okolice dworku ordynata Michorowskiego.

Teatr Śląski imienia Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach: "Ubu, słowem Polacy" Alfreda Jarry'ego

Niby nie uchodzi, żeby krytyk wiał ze spektaklu przed końcem. Ostatnio, wstyd przyznać, trafiło mi się w Katowicach. Najpierw łupnął mnie nowy przekład "Ubu króla", brzmiący jak mieszanina polsatowskiego serialu kryminalnego z dziesiątą wodą po Boyu. U Jana Polewki jak Ubica mówi "tyłek", to Ubu mówi "zadek", albo odwrotnie. Myślałem, że w końcu uzgodnią wersje, ale nie; twierdza "dupa" nie padła. Na domiar złego reżyser Adamik wsadził tę ucieszną sztukę w taki symboliczno-narodowy sos, aż mi się głupio zrobiło, że w święta narodowe flagi nie wywieszam. No i gdzieś się podziała muzyka. Ukradli? Pożyczyli i nie oddali na czas? Oburzony wyszedłem, żeby poszukać drania, co im to zrobił.

Teatr Polski w Warszawie: "Noc" Andrzeja Stasiuka [na zdjęciu scena ze spektaklu]

W wielkiej zabytkowej sali, w której nocami łka bezsilny duch Arnolda Szyfmana, kilkadziesiąt osób patrzy w osłupieniu na coś, co miało być przedstawieniem, a w czym nie ma nic: sytuacji, napięcia, ironii, emocji i rytmu. Co gorsza, nie ma też za grosz aktorstwa. Andrzej Stasiuk napisał zgryźliwą groteskę o skutkach wszczepienia niemieckiemu mieszczuchowi serca polskiego złodzieja samochodów. Reżyser Andrzej Bartnikowski robi z niej uniwersalną medytację o śmierci z udziałem męskiego chóru a cappella, celebrującego tradycyjne pieśni nabożne. I tę kraksę firmuje Jarosław Kilian, dziekan Bartnikowskiego z warszawskiej reżyserii i zarządca ruiny z tradycjami w dobrym punkcie Warszawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji