Artykuły

Tragiczny trójkąt Tołstoja

"Anna Karenina" w choreogr. Aleksieja Ratmańskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Aleksiej Ratmański ze starej opowieści chciał zrobić w Operze Narodowej nowoczesne widowisko. Prawie się udało, jednak baletowej "Annie Kareninie" zabrakło emocji.

Tylko ktoś mający tak charyzmatyczną osobowość jak wielka Maja Plisiecka mógł uważać, że tańcem da się opowiedzieć wszystko. Na balet postanowiła więc przerobić i powieść Lwa Tołstoja "Anna Karenina". Odtąd owa targana namiętnościami kobieta stała się jej słynnym wcieleniem.

Z tą rolą Maja Plisiecka już się pożegnała i zapewne "Anna Karenina" zniknęłaby ze sceny, gdyby nie choreograf Aleksiej Ratmański. Obecny szef zespołu Teatru Bolszoj w Moskwie postanowił przedłużyć życie tego baletu. Zrealizował go w Kopenhadze i Wilnie, a teraz w Warszawie.

Ratmański wie, że widz oczekuje dziś innych widowisk niż 40 lat temu, za czasów świetności Plisieckiej, sięga więc po nowoczesne środki inscenizacyjne. Wizualizacje wideo wzbogacają oszczędną, symboliczną scenografię, spektakl ma niemal filmowe tempo, składa się z krótkich, płynnie zmieniających się epizodów.

W prowadzeniu narracji wzorował się na słynnym Amerykaninie Johnie Neumeierze i jego "Damie kameliowej". W pełni oryginalnie i szczególnie efektownie rozegrał zaś sceny na dworcu i w wagonie.

Baletowa "Anna Karenina" nie próbuje streszczać całej powieści Tołstoja. Skupia się na tragicznej miłości bohaterki do młodego Wrońskiego. Ratmański wie, że nie ma dziś w świecie tancerki o równie wyrazistej indywidualności jak Maja Plisiecka, i tak prowadzi akcję, że równorzędnymi wobec Anny bohaterami są mężczyźni: Wroński i niezamierzający rezygnować ze swych praw mąż Karenin.

Historia jest uniwersalna, uczuciowe trójkąty były, są i będą. Oglądając "Annę Kareninę", mamy jednak wrażenie, że przenosimy się w przeszłość, bo Ratmański jest zakładnikiem baletowej tradycji. Posługuje się techniką klasyczną, ta zaś eksponuje elegancję ruchu, lecz ma ograniczone możliwości ekspresji.

Oglądamy ładny, ale emocjonalnie chłodny spektakl. Brakuje mu uczuciowej drapieżności, którą znacznie lepiej potrafi wyrazić współczesny teatr tańca. Choreografowi i wykonawcom nie pomogła też sącząca się beznamiętnie - zwłaszcza w pierwszej części - muzyka Rodiona Szczedrina. Gdy w II akcie wreszcie nabiera dynamizmu, widowisko wyraźnie zyskuje. Dlatego warto obejrzeć je do końca, również po to, by zobaczyć śmierć Anny.

Marta Fiedler jako Karenina jest krucha i bezbronna wobec świata, któremu rzuciła wyzwanie, decydując się na kochanka. Musi ponieść porażkę także dlatego, że w ujęciu Maksima Wojtiula Wroński - pełen energii, z lekka bezczelny - jest jej całkowitym przeciwieństwem. Karenina zatańczył Walerij Mazepczyk, klasę pokazała Dominika Krysztoforska (Kitty), a cały zespół Opery Narodowej pod nowym kierownictwem odzyskał chyba chęć do pracy, czego efekty widać na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji